Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Krzysztof Janoś
Krzysztof Janoś
|

Wybory parlamentarne 2015. Dla doradców i coachów to czas żniw, zarabiają setki tysięcy złotych

0
Podziel się:

Największe partie wydadzą w tej kampanii wyborczej nawet po kilka milionów złotych na opłacenie doradców, trenerów, wizażystów i specjalistów od komunikacji. Godzina pracy najlepszych kosztuje nawet kilka tysięcy złotych.

Wybory parlamentarne 2015. Dla doradców i coachów to czas żniw, zarabiają setki tysięcy złotych
(pixabay/ CC0 Public Domain)

Na opłacenie doradców, trenerów, wizażystów i specjalistów od komunikacji największe partie wydadzą nawet po kilka milionów złotych. Godzina pracy najlepszych to koszt kilku tysięcy złotych. Z profesjonalnego wsparcia zaczynają już korzystać nawet kandydaci na sołtysów. Ale do standardów zachodnich dużo nam jeszcze brakuje. - U nas jest to praca sezonowa, co świadczy o głupocie polityków. Na świecie o reputację dbają cały czas - mówi Wiesław Gałązka, znany doradca polityczny.

Żadna z partii, która bierze udział w wyścigu wyborczym, nie chwali się swoim budżetem i nie informuje, ile ostatecznie planuje wydać. Nikt jednak nie bierze pod uwagę scenariusza, że miałoby to być mniej niż podczas poprzednich wyborów. - Można założyć, że co najmniej 15 procent środków komitety wyborcze wydadzą na szeroko rozumiane doradztwo polityczne i coaching - przewiduje Bartłomiej Biskup, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.

Wydatki partii na kampanię wyborczą w 2011 r.
PiS PO SLD PSL RP
money.pl na podstawie danych PKW
30 mln 119 tys. zł. 29 mln 274 tys. zł 24 mln 163 tys. zł 12 mln 699 tys. zł 1 mln 748 tys. zł

Przy takim założeniu łatwo obliczyć, że wynajęci trenerzy biznesu i specjaliści od wizerunku wraz z doradcami politycznymi mogą największe partie kosztować nawet do 4,5 mln zł. Najwięcej z tej sumy może przypaść w udziale tworzącym strategię i czuwającym nad przekazem medialnym - spin doctorom.

Szanse na zarobienie sporych pieniędzy mają jednak też trenerzy biznesu, specjaliści od wizerunku i styliści. Obecnie - jeszcze bardziej niż przed laty - aktualna jest prawda, że polityk też jest produktem, który należy umiejętnie sprzedać. Nie wystarczy idea, wiara w siłę i spójność swoich poglądów, trzeba jeszcze przekonać do siebie wyborców, a to kosztuje.

- Konkretne sumy? O takich rzeczach nie mówi się w sposób otwarty. W rozliczeniach w PKW tych konkretnych kontraktów nie widać - przyznaje Marek Migalski, były europoseł, politolog, który nie zaprzecza, że pełnił już w wyścigu wyborczym rolę spin doctora. Zanim jednak polityk zawędruje tak wysoko, że będzie współtworzył strategię swojego ugrupowania i współpracował ze sztabem krajowym, musi przejść kilka szczebli kariery, a ta zaczyna się na poziomie gminy, a nawet... wsi. Już na tym etapie rywalizacji kandydujący coraz częściej podchodzą bardzo profesjonalnie do planowania i prowadzenia kampanii.

Sołtys trenowany i szkolony

- Znam przypadki, że kandydatów na sołtysów i wójtów przygotowywali trenerzy i specjaliści od wizerunku. Zdarza się to szczególnie w tych większych wsiach, gdzie mieszka wielu uciekinierów z miasta, którzy włączają się w życie lokalnych społeczności - zdradza Marcin Furmański, trener biznesu i właściciel firmy szkoleniowej. Skąd doradcy na tym najniższym szczeblu wyborczym? W ocenie Furmańskiego na sołtysa zaczynają kandydować byli "miastowi" z przeszłością menadżerską w dużych korporacjach. Ich umiejętności komunikacyjne sprawiają, że kandydaci bez takich doświadczeń zaczynają szukać wsparcia profesjonalistów.

Nie powinno więc dziwić, że podczas wyborów parlamentarnych specjaliści z branży szkoleniowej mają pełne ręce roboty. Rynek tego typu usług jest dość duży i ciągle się rozwija, a co za tym idzie istnieje duża rozpiętość cenowa. - Stawki coachingowe są bardzo różne i zaczynają się od 100 zł za godzinę, a kończą w okolicach 2-3 tys. zł. Choć oczywiście górnej granicy tu nie ma - mówi Furmański. Rzeczywiście, w branży mówi się nawet o stawkach rzędu 5 tys. za godzinę, którą mieliby inkasować od sław biznesu czy najważniejszych polityków w kraju prawdziwi mistrzowie w dziedzinie komunikacji i wizerunku.

Nazwiska nie padają, bo jak powtarzali wszyscy rozmówcy money.pl - dżentelmeni i trenerzy o pieniądzach nie rozmawiają, bo je mają.

Jak jednak wygląda takie profesjonalne przygotowanie do kampanii wyborczej? - Sprawdzamy najpierw potencjał, dokonujemy swoistej inwentaryzacji i wspólnie z klientem sprawdzamy co mamy, a nad czym trzeba będzie popracować. Potem są już zajęcia z kamerą, z konstruowaniem wypowiedzi, odpowiadaniem na pytania, autoprezentacją - tłumaczy Marcin Furmański.

Trening tego rodzaju często przypomina też realne sytuacje, które mogą spotkać kandydata na drodze do parlamentu. Musi błyskawicznie odpowiadać na najtrudniejsze nawet pytania, zaczepki wyborców, ostre ataki przeciwników. - Najmniejszy pakiet coachingowy to od sześciu do ośmiu sesji. Bywa także, że z klientem pracuje się też i potem, konsultując już konkretne wypowiedzi, wystąpienia przed kamerą czy udział w programie telewizyjnym - dodaje Furmański.

W zależności więc od sławy i umiejętności eksperta, który przygotowuje polityka, może to być 1 tys. zł albo nawet ponad 20 tys. Jak udało nam się dowiedzieć, najbardziej uznani coachowie, którzy zajmują się pracą z politykami, za cykl treningowy żądają od 20 do 30 tys. zł. Inaczej to może wyglądać, kiedy współpraca tego rodzaju ma mieć charakter stały, ale to w polskich warunkach praktycznie się nie zdarza.

- U nas jest to praca sezonowa, co świadczy o głupocie polityków. Tymczasem w krajach o większej demokratycznej tradycji o reputacje dba się cały czas, a jak przyjęło się mówić w USA, kampanie zaczyna się już w dzień po ostatnich wyborach - wyjaśnia Wiesław Gałązka, znany doradca polityczny i konsultant pracujący przy większości ostatnich kampanii wyborczych w Polsce.

Na drugiej stronie dowiesz się, ile zarabiają najlepsi spin doktorzy

Dobry spin doctor nie mówi o pieniądzach, bo je ma

Jak przekonuje Gałązka, nasi politycy budzą się na najwcześniej cztery miesiące przed wyborami i wtedy zaczynają szukać pomocy specjalistów. Na jeszcze inną ułomność naszej sceny politycznej w tym zakresie zwraca uwagę Marek Migalski: - W Polsce jest pomieszanie z poplątaniem. Na zachodzie spin doctor jest przeważnie facetem z zewnątrz, z rynku. U nas to są najczęściej politycy danych partii - mówi były europoseł.

Taki stan rzeczy mocno komplikuje szukanie odpowiedzi na pytanie ile taki człowiek zarabia, bo najczęściej dostaje wynagrodzenie w formie partyjnych stanowisk, czy pracy w administracji. - Często to są transakcje wiązane, gdzie za pomoc przy kampanii dostaje się potem umowę o współpracy dla agencji reklamowej czy ciepłą synekurę - dodaje Gałązka.

Spin doctor jest strategiem i doradcą, który dba też o to, co mówi polityk i by to co mówi było później relacjonowane w pożądany przez daną partię sposób. Ci najlepsi pozostają w cieniu, ale wpływają na to jak odbiorcy interpretują fakty prezentowane przez polityka. Dzieje się tak dlatego, że spin doctor najczęściej jest specjalistą od komunikacji, ma cenne kontakty w mediach i zna wpływowych dziennikarzy.

Nie chodzi oczywiście o ich okłamywanie, bardziej o umiejętne przekazywanie tego na czym zależy danej partii, a to trudna sztuka. - Robiłem badania na ten temat i w Polsce poza strukturami partii jest mniej niż 10 specjalistów, którzy mogliby tak się nazywać i prowadzić kampanie na szczeblu krajowym - mówi Bartłomiej Biskup, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.

Pewnie tego rodzaju specjalistów mogłoby być więcej, gdyby nie sezonowość tej profesji. Niewielu koncentruje się tylko na doradzaniu politykom i poza wyborami musi robić inne rzeczy. Choć bywają i takie lata, gdy można koncentrować się tylko na polityce. - To były i są prawdziwe żniwa. Od maja zeszłego roku to już czwarta kampania. Nie tylko najlepsi mogli sobie trochę odłożyć, albo kupić szykowne samochody. Z drugiej jednak strony, licząc tylko na politykę, musieliby na następne trzy lata wbić zęby w ścianę - żartuje Wiesław Gałązka.

Zaznaczyć jednak należy, że najbardziej cenieni specjaliści w branży za swoją wiedzę i pracę mogą liczyć na dobre wynagrodzenie. - Zewnętrzny spin doctor, przygotowujący i prowadzący kampanie przez kilka miesięcy, może liczyć na nawet 600 tys. zł. Po opłaceniu swojego zespołu może mu zostać jakieś 100 - 150 tys.- wylicza Bartłomiej Biskup. Biorąc jeszcze pod uwagę szkolenia dla wszystkich startujących w wyborach, nie tylko z pierwszych miejsc list wyborczych, rzeczywiście może dla dużych partii oznaczać to kilka milionów złotych.

Trener w biznesie zarobi lepiej

Wynagrodzenia ludzi, których jedną z ważniejszych cech jest pozostawanie w cieniu, również w cieniu pozostają. W branży pojawiają się jednak informacje o 100 tys. zł za pełną miesięczną opiekę trenerską. Najczęściej przy tak dużych sumach pojawia się nazwisko Piotra Tymochowicza bądź też aktora Jacka Rozenka, który szkoli z wystąpień publicznych. - Jeżeli pan znajdzie kogoś, kto chciałby mi zapłacić tyle proszę go do mnie przyprowadzić - mówi Rozenek. - To tylko plotki, zresztą ja już w polityce nie pracuje. W biznesie są bardziej przejrzyste zasady i lepsze pieniądze - dodaje.

Nie udało nam się skontaktować z Piotrem Tymochowiczem, by o stawkach w branży porozmawiać. Jedynie od Anny Krakowskiej z firmy Polexpert oferującej jego usługi usłyszeliśmy, że taka wycena jest możliwa, ale szczegółów umów z klientami nie może ujawniać. Inni najbardziej znani ze swoich spin doktorskich talentów: Igor Ostachowicz, Adam Łaszyn, Michał Kaminski czy Adam Bielan też nigdy o pieniądzach w doradztwie politycznym nie rozmawiają.

Oprócz pływających w politycznym basenie grubych ryb coachingu i spinowania przekazu pływają też nieco mniejsze rybki. - Z tego co słyszałem w sejmowych kuluarach, bez trudu można znaleźć ghost writerów, piszących poselskie wystąpienia i interpelacje za kilkaset złotych. To bardzo atrakcyjna oferta dla polityków, którzy nie są zapraszani do telewizji. Chcą być jakoś zapamiętani i z tymi zgrabnymi, efektownymi tekstami pojawiają się na mównicy, by błysnąć choć przez chwilę - mówi Wiesław Gałązka.

Jak głosi jedna z wielu sejmowych anegdot takie wystąpienia ów mówca z cudzym tekstem nierzadko sam przerywa brawami, by w stenogramie pojawiała się notatka "oklaski". Nie musi się obawiać złośliwych komentarzy kolegów i koleżanek posłanek, bo najczęściej tego typu wystąpienia odbywają się późnym wieczorem, bądź nocą przy prawie pustej sali. Czas nie jest istotny. Liczy się, że wyborcom z okręgu można pokazać stenogramy udowadniające, że się o nich na Wiejskiej pamiętało, a mowa była tak płomienna, że nawet były oklaski.

Z profesjonalnym przygotowaniem naszych polityków jest trochę tak, jak w tej anegdocie. Liczą się fajerwerki i błyskawiczne efekty. Nasze elity nie chcą na stałe korzystać z doradców i zewnętrznych specjalistów od komunikacji. Tak jak sprawujący rządy czekają z ważnymi ustawami do startu kampanii, budzą się w tej sprawie tuż przed rozpoczęciem wyborczego wyścigu. Efekt tego jest taki, że niektóre ich kampanijne działania mogą być oklaskiwane tylko przez nich samych.

*Zobacz także: Prof. Leszek Balcerowicz mówi o najgorszym wyborczym scenariuszu dla Polski *

wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)