W placówkach ZUS we wrześniu pojawiły się tłumy ludzi chcących skorzystać z prawa do niższego wieku emerytalnego. W zaledwie cztery dni wnioski złożył prawie co czwarty uprawniony. Wicepremier Morawiecki będzie musiał poszukać w tym roku 2 mld zł w budżecie.
W tym roku piątek pierwszego września nie oznaczał dla dzieci początku roku szkolnego, bo ten przesunięto na poniedziałek. Za to dla tysięcy osób był początkiem starania się o emeryturę. W urzędach ZUS pojawiły się tłumy ludzi. Wszystko dzięki przegłosowanej przez Sejm w listopadzie ub.r. ustawie prezydenckiej, przywracającej stary wiek emerytalny.
Już za niecały miesiąc kobiety 60-letnie i mężczyźni w wieku 65 lat będą mieli prawo do skorzystania ze świadczeń, na które przez większość życia odkładali przymusowe składki. Przedtem musieli czekać do 67. urodzin. Nowe przepisy wejdą co prawda w życie od października, ale wnioski można składać miesiąc wcześniej.
- Od piątku do końca środy wpłynęło już 75 tys. wniosków z tytułu obniżenia wieku i 22 tys. o przeliczenie świadczenia - informuje money.pl Wojciech Andrusiewicz, rzecznik ZUS.
75 tys. osób, które złożyły pierwszy wniosek emerytalny w cztery robocze dni września to wielokrotnie więcej, niż zjawiało się w ZUS w tym samym celu w ubiegłym roku. Według danych przesłanych przez Andrusiewicza, w ubiegłym roku wpływało średnio 1,4 tys. wniosków o emeryturę dziennie. We wrześniu bieżącego roku to już prawie 19 tys. dziennie (75 tys. podzielone przez cztery dni), czyli 13-krotnie więcej.
Co czwarty uprawniony złożył już wniosek
Od 1 października prawo do świadczenia zyska ponad 330 tys. osób - wskazują szacunki ZUS. To oznacza, że w ciągu pierwszych czterech dni już 23 proc. z nich zjawiło się przy okienkach (75 tys. z 330 tys. ogółem) - prawie co czwarta uprawniona osoba.
Ze statystyk ZUS wynika, że zazwyczaj 83 proc. osób podejmuje decyzję o przejściu na emeryturę zaraz po osiągnięciu uprawnień. Tym razem procent może być jednak większy, bo wiele osób na ten moment czekało już parę lat.
Największy ruch w urzędach był już pierwszego dnia, gdy tylko pojawiła się możliwość złożenia wniosku. Osoby, które po „reformie” Tuska musiały pracować dłużej, teraz nie chciały czekać na ostatnią chwilę i zjawiły się w ZUS jak było można najszybciej.
ZUS przyjął pierwszego dnia września aż 23,5 tys. wniosków pierwszorazowych, czyli od osób, które po raz pierwszy wnioskują o świadczenie z ZUS.
- Łącznie z tymi osobami, które występują w związku z obniżeniem wieku o przeliczenie emerytury bądź też przejście z renty na emeryturę, to 25,5 tys. wniosków - informował w piątek Andrusiewicz w wypowiedzi dla PAP.
Morawiecki musi sięgnąć głębiej do budżetu
Jeśli wicepremier Morawiecki liczył na to, że część osób poczeka i budżet nie będzie musiał od razu asygnować wielkich kwot na wypłaty, to z informacji o liczbie wniosków w ZUS wynika, że musi o takich oczekiwaniach zapomnieć.
Przy obecnym tempie składania wniosków wątpliwe jest, by wiele osób wstrzymało moment przejścia na emeryturę licząc na to, że ZUS podwyższy kwotę miesięcznej wypłaty. Przyszłość systemu emerytalnego jest niepewna, emerytura zależy od kondycji budżetu... lepiej brać to, co się należy, a przez jakiś czas jeszcze popracować, jeśli tylko się uda. Wtedy emerytura będzie swego rodzaju solidną premią.
Policzmy - 330 tys. osób dostanie - załóżmy - emeryturę 2,06 tys. zł brutto miesięcznie, czyli na poziomie średniej krajowej z lipca 2017 r. wg GUS. To kwota brutto, więc część wróci do państwa w postaci podatków i składek. Do ręki przeciętnego emeryta trafi realnie 1,71 tys. zł miesięcznie.
Mnożąc tę ostatnią liczbę przez 330 tys. osób otrzymujemy 564 mln zł co miesiąc więcej, które musi wyasygnować budżet państwa. Od października do grudnia daje to łącznie 1,7 mld zł.
Przeliczając na 12 miesięcy budżet będzie musiał znaleźć dodatkowe 6,8 mld zł. To prawie połowa kwoty, o którą zmniejszy się w tym roku luka VAT. A przecież po stronie wydatków jest jeszcze około 26 mld zł na Program 500+.
Budżet na okoliczność wejścia w życie ustawy emerytalnej szykował się jednak od początku roku. Stąd lepszych dochodów podatkowych nie zamieniano od razu na wydatki. Ta ostrożność dała nadwyżkę budżetową od stycznia do lipca w kwocie 2,4 mld zł. Pod koniec roku nadwyżka najprawdopodobniej zniknie.