Trwa ładowanie...
Zaloguj
Przejdź na
Wojna i kryzys przemodelują świat. Inglot: Donieck czy Charków to nie miejsca, gdzie dziś myśli się o szminkach
Przemysław Ciszak
Przemysław Ciszak
|zmod.

Wojna i kryzys przemodelują świat. Inglot: Donieck czy Charków to nie miejsca, gdzie dziś myśli się o szminkach

(Inglot, Inglot)

Krwawa wojna w Ukrainie, rodzący się konflikt na granicy Azerbejdżanu i Armenii, najgorszy od 50 lat kryzys energetyczny w Europie. - To zły czas - mówi dr Zbigniew Inglot, prezes słynnej polskiej marki kosmetycznej INGLOT Cosmetics. W wywiadzie dla money.pl ujawnia, jak kolejne kryzysy wpłynęły na działalność jego firmy i dlaczego wycofanie się z rosyjskiego rynku wywołało efekt domina.

Przemysław Ciszak, money.pl: Z tego, co pamiętam z naszej ostatniej rozmowy, to pandemia koronawirusa miała być tym najtrudniejszym kryzysem w pana życiu zawodowym. Wydaje się jednak, że wydarzenia 2022 roku przykryją tę czarną kartę historii.

Dr Zbigniew Inglot, prezes INGLOT Cosmetics: Wydawało się, że już powoli wychodzimy na prostą po tym trudnym czasie. COVID-19 miał wpływ globalny. Na każdym z 90 rynków, na których jesteśmy obecni, odczuliśmy go w różnym stopniu. Kiedy w jednym kraju lockdown się kończył, w innym znów zaczynał. W efekcie utraciliśmy kilka dość istotnych rynków, między innymi Tajlandię, gdzie kosmetyki kupowali głównie turyści, ale też na przykład Chile, gdzie współpracowaliśmy z dużą grupą kapitałową. Przetrwaliśmy to jednak. Teraz przyszedł kolejny potężny cios.

Inwazja rosyjska na Ukrainę była szokiem?

Przemyśl, gdzie mieści się siedziba firmy i gdzie produkujemy kosmetyki, znajduje się raptem pięć kilometrów w linii prostej od granicy z Ukrainą. Trudno było uwierzyć, że mamy u boku kraj, w którym toczy się regularna wojna. Wielu z nas zaangażowało się w bezpośrednią pomoc uchodźcom. Służyliśmy transportem, dachem nad głową, udostępniliśmy nowoczesny magazyn wysokiego składowania na cele związane z pomocą humanitarną płynącą dla Ukrainy z całej Europy. Odczuliśmy więc bardzo osobiście dramat tych ludzi.

W Ukrainie mieliśmy pięciu partnerów franczyzowych, a rynek podzielony był na strefy. W pierwszych tygodniach wojny wszystkie sklepy były jednak zamknięte. Część ucierpiała. Trzy salony Inglot wraz z całymi galeriami zostały zniszczone w wyniku ostrzału rakietowego Rosjan. Wojna już drugi raz doświadczyła jednego z naszych partnerów. Kiedy w 2014 r. Putin bombardował Donieck i przejmował Krym, runęły bardzo zaawansowane plany otwarcia 12 sklepów. Dziś znów Donieck czy Charków to nie miejsca, gdzie myśli się o szminkach czy cieniach do oczu.

Wiele firm opuściło Rosję w proteście przeciwko tej agresji.

To była jedyna słuszna decyzja. My również zaprzestaliśmy sprzedaży do Rosji. Problem w tym, że ponad to niewiele więcej mogliśmy zrobić. Sklepy z szyldem Inglot, wyposażenie salonów, meble należą do naszego partnera, a ten nie zamierzał likwidować sklepów.

Stąd też pojawiły się zarzuty, że Inglot wciąż działa w Rosji?

Nie za wiele możemy na to poradzić. Przepychanka sądowa z Rosjanami, wnoszenie spraw do tamtejszych sądów to rzecz beznadziejna. Odcięliśmy się od rosyjskiego rynku. Nasza firma nie sprzedała żadnych produktów do Rosji od 24 lutego 2022 roku.

Wyjście z rosyjskiego rynku było poważną stratą?

Był to dla nas znaczący rynek. W ubiegłym roku sprzedaż do Rosji stanowiła 3,6 proc. całkowitego przychodu, co stanowiło 6,2 proc eksportu. To również 50-60 sklepów w całym kraju. Wyjście z Rosji miało jednak szersze konsekwencje. Nie spodziewałem się, że utrata tego rynku pociągnie za sobą również spadek sprzedaży u naszych partnerów franczyzowych w kilku krajach sąsiadujących z Rosją.

Nastąpił efekt domina?

W dużej mierze wszelkie akcje pijarowo-marketingowe, prowadzone przez naszego byłego partnera z Rosji, miały wpływ na zachowania konsumentów w krajach sąsiadujących.

A na horyzoncie kolejny krwawy konflikt między Armenią a Azerbejdżanem, gdzie Inglot również prowadzi sprzedaż.

Właśnie finalizujemy kontrakt w Armenii, a tam rozpoczynają się walki. Zły czas.

Nie pierwszy raz traci pan sklepy w wyniku wojny, gwałtownych ulicznych protestów czy przewrotów politycznych. Ma pan doświadczenie.

Niestety to prawda, przez obecność w wielu zapalnych rejonach dotkliwie doświadczamy zawirowań świata. Spadła bomba na Hamra Street koło naszego sklepu w Bejrucie, zamieszki w Barcelonie vis-à-vis naszego flagowego salonu, rakieta w Bengazi. Już parę lat temu ówczesny prezes PZU Andrzej Klesyk wprost pytał mnie, po co się na takie rynki "pchamy"?

I co mu pan wówczas odpowiedział?

Że jakoś samo tak wychodzi.

Jak to?

Niektóre duże koncerny dystansują się od tych - nazwijmy to - zapalnych rynków. Sami też się tam nie "pchamy", ale pojawiają zapytania od przedstawicieli z różnych części świata. Dlaczego więc nie spróbować? Okazuje się, że kiedy jest spokojnie, te nieoczywiste kierunki stają się bardzo perspektywiczne. Na tej zasadzie weszliśmy do Libii, gdzie przecież było do tej pory bardzo niebezpiecznie, a dziś ten kraj jest dla nas bardzo dobrym rynkiem, kosmetyki bardzo dobrze się sprzedają.

W przeciwieństwie do Europy, gdzie trzeba zmagać się nie tylko z dużą konkurencją, ale jednocześnie stawić czoła kryzysowi?

Sporo sprzedajemy szczęśliwie do krajów o cieplejszym klimacie: na Bliski Wschód, do Maroka, Libii, Turcji, Iraku, RPA czy do Australii, gdzie mamy własne sklepy. Ale prawdą jest, że im dalej od zwrotnika na północ, tym gorzej. Europa pogrąża się w kryzysie energetycznym i doświadcza szybko rosnącej inflacji. Niemcy, Holandia, Wielka Brytania mają te same obawy, co Polska. Siła nabywcza dużej części konsumentów znacznie spada. Jedni będą oszczędzać na jedzeniu, inni nie pojadą na wakacje, a są i tacy , którzy nie kupią kosmetyków.

Skoro ludzi nie stać na podstawowe produkty, to oczywistym jest to, że mniej będą wydawać choćby na rozrywkę. To oznacza mniej masowych imprez, ale też mniej spotkań w restauracjach, barach. Realnie bardzo mocno odczuliśmy te zmiany w pandemii. Obawiam się, że podobny scenariusz może się powtórzyć, szczególnie w miesiącach zimowych.

Podobnie jak w pandemii, firmy będą pozbywać się stacjonarnych sklepów, zwłaszcza tych na prestiżowych ulicach? Inglot posiada salony w takich miejscach, jak choćby Times Square w Nowym Jorku.

Prestiżowe ulice straszą pustostanami. Na tych najsłynniejszych, jak choćby Piąta Aleja w Nowym Jorku czy Via del Corso w Rzymie, rezerwowa lista liczyła ponad 50 marek czekających na lokale. Obecnie zarządcy nieruchomościami zabiegają o wynajmujących. Podobnie jest w galeriach handlowych, również tych prestiżowych. Niebotyczne dziś ceny najmu będą prawdopodobnie rosły w związku z kosztem ich utrzymania. Oczywistym jest, że obecnie online wypiera kanał sprzedaży stacjonarnej.

Kryzys widać już na półkach w zwykłych sklepach, choćby w drogeriach. W wielu brakuje czasem całych serii kosmetyków. Skąd ten problem?

Wynika to głównie z zakłóceń w łańcuchach dostaw opakowań i surowców. Poza tym kilka dużych koncernów posiadało fabryki w Rosji. Ich zamknięcie doprowadziło do braków na rynku. Ten problem nie dotyczy tylko Polski, coraz częściej obserwowany jest niemal na wszystkich rynkach. Dodatkowym wyzwaniem jest drastyczny wzrost kosztów transportu, nawet o tysiąc procent. Co gorsza, pojawiły się duże problemy z dostępnością kontenerów. Czas transportu wydłuża się z tygodni do miesięcy.

Inglot też doświadczył problemów związanych z zerwanymi łańcuchami dostaw?

Wyciągnęliśmy wnioski z pandemii. Pilnujemy, aby mieć zapasy na osiem miesięcy wprzód. To pozwala na ciągłość produkcji. Nie oznacza to jednak, że jesteśmy w pełni odporni na globalne wyzwania. W lutym mieliśmy problemy z dostępnością kluczowych surowców. Od naszych dostawców otrzymaliśmy informację, że nie są one dostępne i nie wiadomo, kiedy się pojawią. Po kilku tygodniach problem został rozwiązany. To właśnie przykład, że wystarczy, by wypadł jeden puzzel, aby posypała się cała układanka.

Byliśmy tego świadkami po tym, jak Azoty i Anwil wstrzymały produkcję. Okazało się, że komponenty produkowane przy okazji nawozów są niezbędne dla kolejnych branż, od spożywczej po budowlaną. Czy branża kosmetyczna też odczuła ten kryzys?

Akurat nie w tym obszarze. Polska chemia trzyma się bardzo dobrze, kupujemy wiele komponentów w Polsce. Do tej pory większych problemów nie doświadczyliśmy. Jednak, podobnie jak wiele firm w Polsce, dramatycznie obawiamy się skutków drożejącej energii. Pierwszego stycznia dostaniemy nowe taryfy. Patrząc na przykłady, jakie propozycje podwyżek otrzymują zaprzyjaźnione firmy w województwie podkarpackim, rzędu piętnastokrotności dotychczasowych opłat za gaz, możemy się spodziewać, że również i nas czekają surowe rachunki.

Produkcja kosmetyków jest bardzo energochłonna?

Z pewnością są branże bardziej energochłonne, ale na pewno jesteśmy ponad przeciętną. Oprócz standardowego zużycia towarzyszącemu prowadzeniu firmy, jak ogrzanie pomieszczeń, mamy duże zużycie gazu choćby w procesie redukcji wilgotności. Pomieszczenia produkcyjne muszą być sterylnie czyste z suchym powietrzem, aby uniknąć obecności grzybów czy innych drobnoustrojów. W kilkustopniowym procesie produkcyjnym używamy gazu. Mieszanie komponentów odbywa się w podwyższonej temperaturze, poza tym wszystkie maszyny i taśmy muszą być dokładnie myte. Czystość i sterylność, będące nieodłącznym elementem procesu produkcji kosmetyków, wymagają znacznego zużycia energii.

Obawiacie się konieczności redukcji zużycia, a może nawet konieczności ograniczeń produkcji?

Powołaliśmy grupę specjalistów, która ma przygotować firmę na możliwe czarne scenariusze. W grudniu, kiedy temperatury nie są jeszcze tak niskie - w naszym regionie to styczeń i luty są najmroźniejszymi miesiącami - a nasze sklepy i nasi partnerzy zostaną zaopatrzeni na okres świąteczny, planujemy wyprodukować zapas zwłaszcza tych najbardziej popularnych produktów. W ten sposób chcemy zabezpieczyć się przed ewentualnymi problemami w kolejnych miesiącach. W przypadku czasowego odcięcia energii elektrycznej czy gazu będziemy mogli prowadzić wysyłkę towarów do własnej sieci oraz naszych partnerów w kraju i za granicą.

W razie konieczności będziemy w stanie przenieść część załogi na pracę zdalną i wyłączyć pewne powierzchnie firmy z ogrzewania. Dwa lata pandemii nauczyły nas, że tryb pracy zdalnej sprawdza się, choć w naszym przypadku to bardziej skomplikowany proces. Firma bowiem zajmuje się nie tylko produkcją kosmetyków, ale wytwarzaniem mebli do salonów, dekoracji, plakatów. Niemal całego wyposażenia sklepu. W naturalny sposób duża część tych prac, poza projektowaniem, nie może odbywać się zdalnie. Bierzemy jednak pod uwagę różne scenariusze i liczymy, że będziemy w stanie przetrwać najgorsze miesiące.

Rozmawiał Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl