Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Rafał Wójcikowski
|

Cięcia budżetowe - teraz pora na naukowców

0
Podziel się:

Ostatnio Marek Belka naraził się „środowisku”, z którego się wywodzi. Mam tu na myśli środowisko zawodowe. Decyzje co do przyszłorocznych nakładów budżetowych na naukę i szkolnictwo wyższe wzburzyły krew w żyłach spokojnych dotąd profesorów i innych przedstawicieli świata nauki. Kto wie czy środowisko nie załatwi w związku z tym Markowi Belce wcześniejszej dymisji rządu.

Cięcia budżetowe - teraz pora na naukowców

Marek Belka jest premierem niekonwencjonalnym. Polskie konwencje premierowania z reguły przewidują dbanie o swoje środowisko, region, partię polityczną z której się dany premier wywodzi. A u Marka Belki wiele z tych zasad szytych jest niejako na opak. Powołania na ministrów nie podobają się sejmowej lewicy, żołnierze w Iraku nie zachwycają Unii Pracy i nowej Socjaldemokracji, na nowego łódzkiego wojewodę (kolegę z katedry) też psioczą pod nosem w regionie, że już o „poprawności” stosunków z prezydentem Łodzi (nawiasem mówiąc też kolegą z katedry) rozwodzić się dłużej nie będę.

Ostatnio jednak Marek Belka naraził się „środowisku”, z którego się wywodzi. Mam tu na myśli środowisko zawodowe. Decyzje co do przyszłorocznych nakładów budżetowych na naukę i szkolnictwo wyższe wzburzyły krew w żyłach spokojnych dotąd profesorów i innych przedstawicieli świata nauki. Kto wie czy środowisko nie załatwi w związku z tym Markowi Belce wcześniejszej dymisji rządu.

Środowisko profesorskie żyło sobie dotychczas przysłowiowo – tzn. „jak u Pana Boga za piecem”. Czekał na nich nie jeden etat – sowicie opłacany zwłaszcza w szkolnictwie prywatnym, solidne pieniądze za pracę naukową w ramach KBN-u i rozmaitych fundacji a ostatnio także funduszy UE, szacunek i poważanie z racji wykonywanego zawodu, dożywotnie bezpieczeństwo stanowiska pracy, itd., itd.

Szkolnictwo wyższe w osobie grona profesorskiego samo decydowało o własnych sprawach, samo oceniało efekty własnej pracy i samo się wzajemnie z nich rozliczało. Praktycznie w każdej partii politycznej rozmaici eksperci to profesorowie, środowisko to więc nie boi się zatem zmian politycznych, aczkolwiek dominują poglądy bardziej na „lewo” niż na „prawo”. A edukacyjny boom i odpowiednio skonstruowane przepisy co do wymagań kadrowych wszelkich instytucji wskazywała na świetlaną przyszłość tego zawodu.

Pewne rysy i pęknięcia pojawiły się wraz z głosami o konieczności reformy szkolnictwa wyższego. Chodziło m.in. o ukrócenie nadmiernej wieloetatowości profesorów, którzy zaczęli uprawiać na zasadzie pro forma. Zdarzało się, że rekordziści „wyrabiali” na papierze ponad 10 etatów. Z drugiej jednak strony toczyła się walka o gwarancję bezpieczeństwa zachowania hierarchii. Za plecami czuć bowiem gorący oddech środowiska doktorów, którzy domagają się zmian polegających na zniesieniu habilitacji i zrównania ich w większości praw z profesorami. Monopol zawsze nie kocha wprowadzenia większej konkurencji.

A premier poszedł dalej. Zapowiedział głosem swoich współpracowników i rządowych dokumentów cięcia budżetowe w wydatkach na naukę o skali wręcz niespotykanej od początku lat 90-tych, aż 60%. Tego środowisko mu nie wybaczy, bo to oznacza pacyfikację PAN-u, tradycyjnego miejsca ciepłych etatów i spokojnej starości. Ponadto PAN-owcy będą musieli z większą determinacją wejść w strukturę dydaktyczną, konkurując w większym stopniu z ośrodkami uniwersyteckimi. Jednym słowem: znacznie mniej pieniędzy i znacznie więcej profesorskich (i nie tylko profesorskich) głów do wykarmienia.

Larum podniosło się w całym kraju, pojawiły się znów opowieści o naukowcach emigrujących tabunami na Zachód, o biedzie polskiego pracownika uniwersytetu, i o misji jaką szerzy grono nauki w Polsce. Póki co, rząd udaje twardziela, wg zasady – a co nam zrobią, przecież profesorom nie wypada rzucać w rząd kamieniami... A w zanadrzu czekają kolejne niespodzianki. We wrześniu wchodzi w życie III etap reformy wynagrodzeń, ale plotki jakie słychać w uczelnianych korytarzach (studentów póki co jak na lekarstwo, więc to chyba pracownicy szepcą), że rząd całości potrzebnych na nie pieniędzy nie da. Cóż, już raz tak było w służbie zdrowia, znamy tą sytuację pod wdzięcznym kryptonimem „ustawa 202”. Zapewne jest to jakiś sposób na uciszenie szacownego grona.

Jak środowisko będzie nadal krzyczeć i siać antyrządowy defetyzm – to się powróci do pomysłu reformy kosztów uzyskania przychodów. Wtajemniczeni wiedzą – co takie zmiany oznaczają dla kieszeni hojnie z nich korzystających naukowców i wykładowców. Wydaje się, że powoli specjalnością rządu staje się obcinanie tym, „którzy nie będą zbyt gwałtownie protestować”. Zupełnie inną sprawą jest fakt, iż większość środków kierowana na naukę i szkolnictwo wyższe ginie w nieefektywnych brzuchach biurokracji i braku elementarnej organizacji, pod tym względem uczelnie nie różnią się niczym od PKP.

A tymczasem studenci nowy rok akademicki powitają śmiesznie niskimi stypendiami i zabójczo drogimi akademikami. Stypendia bowiem są teraz dla wszystkich (tyle że tych „wszystkich” jest za dużo w stosunku do kwoty przypadającej do podziału), a akademiki nie są już dotowane i cena za 1 mkw. wynajmowanego pokoju przebija już chyba cenę w luksusowych apartamentach. Ale nie ma tego złego. Przynajmniej wynajmujący pokoje i mieszkania studentom mogą liczyć na większy niż zwykle popyt.

Na koniec mała uwaga – choć sam jestem przedstawicielem „środowiska”, to moim marzeniem byłaby pełna prywatyzacja i konkurencja w tej branży. I proszę nie interpretować tego tekstu w kategoriach moich osobistych strat finansowych, gdyż pracę w tym fachu już od dawna traktuję w charakterze idei i misji, nie zaś podstawowego źródła utrzymania.

Autor jest doktorem nauk ekonomicznych i wykładowcą w Instytucie Zarządzania Politechniki Łódzkiej.

edukacja
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)