Amerykanie od lat pracują nad systemem obrony antyrakietowej, który potrafiłby przechwycić pociski dalekiego zasięgu. Trwa wyścig ze zbójeckimi państwami, jak Korea Płn. albo Iran, które w tym czasie w pocie czoła montują pierwsze bomby i rakiety. Nie trzeba tłumaczyć, że stawka jest olbrzymia.
_ To rozbrajająco szczera wypowiedź ministra. Pokazuje, że w Iraku i Afganistanie nie ma do wygrania nic. Jedziemy tam tylko i wyłącznie wypełnić sojusznicze zobowiązania, które nijak nie przekładają się na nasze bezpieczeństwo. A tarcza -jak najbardziej. _Od 2002 roku USA prowadzą na ten temat dyskretne negocjacje krajami Europy Środkowej. W zeszłym roku krąg zainteresowań Waszyngtonu zacieśnił się do Polski i Czech. Wyobrażam sobie, że dla wszystkich stron rozmowy te są wyjątkowo trudne: żadna nie ma gotowej koncepcji tarczy, a co za tym idzie nie jest w stanie rozstrzygnąć, czy to się opłaca. Argumenty za są równie silne co przeciw.
W tej sytuacji minister obrony Radosław Sikorski przedstawił Amerykanom we wrześniu ubiegłego roku zaporowe warunki: przesłania na nasze terytorium rakiet Patriot oraz zawarcia dodatkowej umowy o współpracy wojskowej. Tymczasem czeska dyplomacja nie próżnowała. Efekt? W ostatni weekend premier Mirek Topolanek poinformował, że USA formalnie zaproponowały mu umieszczenie w Czechach systemu radarów, części projektu, na której Pradze szczegónie zależało. Dlaczego? Czesi chętniej zgodzą się na radar, niż na wyrzutnie rakiet przechwytujących, które prawdopodobnie znajdą się w Polsce.
Amerykański projekt globalnego systemu antyrakietowego, to wielkie przedsięwzięcie, które jeśli zostanie ukończone, co wcale nie jest pewnie, zawiruje ładem międzynarodowym. Nasz rząd zdaje sobie z tego sprawę. "Będziemy do tej sprawy podchodzili bardzo poważnie, bo ona jest ważniejsza niż Irak, niż Afganistan. To będzie decyzja, której konsekwencje będziemy odczuwali przez dziesiątki lat" - powiedział wczoraj Sikorski.
To rozbrajająco szczera wypowiedź ministra. Pokazuje, że w Iraku i Afganistanie nie ma do wygrania nic. Jedziemy tam tylko i wyłącznie wypełnić sojusznicze zobowiązania, które nijak nie przekładają się na nasze bezpieczeństwo. A tarcza -jak najbardziej.
_ Premier Czech Mirek Topolanek nie zamierza przeprowadzać w sprawie tarczy referendum. _Z jednej strony mamy okazję nie tylko współtworzyć globalny parasol przeciwrakietowy, który oddali wciąż możliwą wizję nuklearnej zagłądy Ziemii, ale też stać się bardzo ważnym strategicznym sojusznikiem USA. Z drugiej, kto na swoim terytorium ma system antyrakietowy, jest pierwszy na liście do ewentualnego "odstrzału". Jeśli będzie to Polska, zostaną tu nacelowane rosyjskie, irańskie, indyjskie, chińskie, pakistańskie, koreańskie pociski z głowicami nuklearnymi, nie mówiąc już o potencjalnych atakach terrorystycznych na "tarczę amerykańskiego szatana".
Ale nie wiem, czy jest sens zawracać sobie tym głowę, bo rządy i tak bardzo lubią stawiać społeczeństwo wobec faktów dokonanych. Pamiętajmy, że najważniejsze decyzje - takie, jak przystąpienie do UE - chociaż zostały zatwierdzone w referendum, to przeprowadzonym w momencie, kiedy już nie było odwrotu. Prawdopodobnie tak samo stanie się i w przypadku tarczy antyrakietowej, bo chociaż mamy demokrację, to kwestie bezpieczeństwa są zbyt ważne, aby zostawić je w gestii... ludu.