Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Jarosław Jakimczyk
|

Grupa trzymająca naftę a roponośne złoża w Afryce

2
Podziel się:

Moskiewskie lobby pokrzyżowało próby zdobycia przez PKN Orlen udziału w złożach ropy w Afryce. W uzyskaniu dla Polski koncesji naftowej przeszkadzał bliski znajomy byłego szefa gabinetu prezydenta RP Marka Ungiera - dawny agent FOZZ, który od lat prowadzi interesy z Rosjanami.

Grupa trzymająca naftę a roponośne złoża w Afryce

Przy okazji działalności komisji śledczej ds. Orlenu często mówi się i pisze o całkowitym uzależnieniu Polski od dostaw ropy z Rosji (ponad 90 proc.). Opinia publiczna - podobnie jak większość rodzimych polityków - nie wie, że PKN Orlen w 2000 r. omal nie stał się współwłaścicielem złóż ropy naftowej wartości co najmniej kilku miliardów dolarów. Zlokalizowane są one w Afryce Zachodniej, jednym z najbardziej perspektywicznych obszarów roponośnych. Wraz z Orlenem możliwość uzyskania dostępu do złóż nad Atlantykiem miały też PGNiG i Petrobaltic.
Dlaczego inwestycja polskich spółek poniżej równika nie doszła do skutku, już w grudniu obiecywał wyjaśnić na tajnym posiedzeniu komisji śledczej ds. Orlenu były prezes Nafty Polskiej Maciej Gierej. Jego niejawne przesłuchanie odbyło się 11 marca br., jednak nic nie wskazuje na to, by parlamentarzyści uzyskali od Giereja pełną informację o działaniach na rzecz tzw. dywersyfikacji kierunków zaopatrzenia naszego kraju w ropę. Chcąc wyjaśnić, kto zabiegał usilnie, aby Polska przez najbliższe lata nie zmniejszyła swej zależności od dostaw ropy ze Wschodu, posłowie powinni zbadać kontakty szefa gabinetu prezydenta Marka Ungiera z osobami, które w 2000 r. przeszkadzały polskim firmom w zdobyciu koncesji na złoża roponośne w Demokratycznej Republice Konga (tzw. Kongo-Kinszasa, dawniej Zair).

Jak dotąd jedynym politykiem, który zainteresował się zapomnianym już projektem inwestycji w Kongu, był Zbigniew Wassermann. Podczas grudniowego przesłuchania Macieja Giereja poseł PiS niespodziewanie zapytał, czy świadek kierując Naftą Polską miał "jakąś informację o możliwości prawdziwej dywersyfikacji dostaw (ropy do Orlenu - przyp.red.)?"
"Myślę o złożach, myślę o dostawcach" - wyjaśnił Wassermann.
Gierej w pierwszej chwili myślał, że chodzi o zamianę zadłużenia niektórych państw arabskich wobec Polski na dostęp do złóż. Mówił też enigmatycznie o planie współpracy z Rosjanami jednej ze spółek, która prowadzi wydobycie .
"(...) Chodzi o obszar afrykański." - przerwał mu poseł PiS, dodając po chwili, że ma na myśli firmę Sarmacja, która ostatecznie pozostała niezrealizowanym projektem (jej akcjonariuszami - jak ustaliliśmy - miały zostać Petrobaltic, Orlen, PGNiG i prywatna firma King&King z Warszawy. Każdy wspólnik objąłby po 1/4 kapitału za 250 tys. USD).
Maciej Gierej nie potrafił ukryć zakłopotania. Przekonywał, że Nafta Polskiej w tym przedsięwzięciu nie miała uczestniczyć, co jest tylko częściowo prawdą, bo ta państwowa firma jest największym akcjonariuszem Orlenu (17,3 proc.).
"Kojarzę podmiot, prowadziłem rozmowy na początku 2002 r. z panami z King&King (...)" - Gierej ważył każde słowo, przekonując, że "o pieniądzach" nie powinien mówić na jawnym posiedzeniu komisji. Przyznał jedynie, że projekt Sarmacja "przy pewnych warunkach miał szanse powodzenia".
Nie umiał odpowiedzieć, dlaczego nie doszło do podpisania umowy aktu założycielskiego Sarmacji. "Próbowałem to wyjaśnić, ale (...) osoby, które miały stanąć do tego aktu notarialnego..."
"Po prostu nie przyszły?" - naciskał Wassermann.
"Tak" - oświadczył Gierej. Pytany, czy dalej nie badał, dlaczego porzucono atrakcyjnie zapowiadający się projekt, stwierdził, że nie znalazł trybu, żeby wyjaśnić, dlaczego spółki z udziałem Skarbu Państwa nie przystąpiły do Sarmacji. Eksprezes Nafty Polskiej zadeklarował, że udzieli dalszych wyjaśnień podczas tajnego przesłuchania przed komisją.

Ustaliliśmy tymczasem, że spółka Sarmacja, która miała zająć się eksploatacją złóż ropy w Kongu, nie powstała z powodu niewyjaśnionej nigdy oficjalnie zmiany stanowiska Petrobaltiku i PGNiG. Przedstawiciele tych firm po prostu nie pojawili się na ceremonii podpisania aktu założycielskiego u notariusza w pierwszej połowie 2000 r.
"Pamiętam, że prezes Petrobaltiku Jan Kurek tłumaczył później, że nie miał ... pisemnego polecenia ministra skarbu, żeby przystąpić do spółki" - wspomina Andrzej Modrzejewski, wówczas prezes PKN Orlen. On sam też nie mógł złożyć swojego podpisu pod umową notarialną, bo upoważnienie, które dostał od władz Orlenu mówiło, że spółka Sarmacja ma mieć czterech akcjonariuszy.
"Finał był taki, że wniosek o koncesję złożyliśmy sami, chociaż wcześniej jako nieduża firma nie zajmowaliśmy się wydobyciem ropy, tylko skupem dokumentacji złóż afrykańskich dla dużych i znanych spółek, m.in. naszego Petrobaltiku" - opowiada prezes King&King Ryszard Żmuda.
Koncesję w postaci dekretu prezydenta Demokratycznej Republiki Konga Laurenta Kabili polscy przedsiębiorcy dostali 15 kwietnia 2000 r. Informuje o tym na swojej oficjalnej stronie Ministerstwo Górnictwa w Kinszasie -www.miningcongo.cd/pdf_divers/Guide_Investisseur02.pdf - wymieniając małą firmę z Warszawy obok takich gigantów naftowych jak Chevron-Texaco czy Esso.

Obszar koncesji zwanej ZERE King & King wynosi 4080 kilometrów kwadratowych. Znajduje się ona w prowincji Bas Congo, nieopodal wybrzeża Atlantyku i granicy z Angolą. Z sąsiedniej koncesji (o powierzchni 1012 kilometrów kwadratowych ), położonej na kongijskich wodach przybrzeżnych konsorcjum Chevron-Texaco-Teikoku-Unocal pozyskuje dziennie średnio ok. 21 tys. baryłek ropy, które są sprzedawane na pniu do USA, podobnie jak i surowiec z obszarów roponośnych eksploatowanych na przyległym lądzie.
Problem polega na tym, że uzyskanie przez polską spółkę praw do eksploatacji złóż położonych niedaleko wybrzeża Atlantyku i granicy z Angolą, stanowiło dopiero połowę sukcesu. Bez udziału takich potentatów jak Orlen czy chociażby Petrobaltic sfinansowanie projektu okazało się bardzo trudne. Prywatni polscy właściciele koncesji na wydobycie ropy w Kongu nie widząc możliwości znalezienia partnerów w kraju musieli poszukać ich za granicą. Naturalnym kierunkiem poszukiwań były Stany Zjednoczone ze swym wielkim sektorem petrochemicznym i zapotrzebowaniem na ropę, które porównać można jedynie z łaknieniem każdej ilości tego surowca odczuwanym przez gospodarkę Chin.
"Obecnie prowadzimy odwierty" - mówi prezes King&King Ryszard Żmuda.

Przyznanie przez władze Konga 5 lat temu koncesji na ropę dwójce Polaków poprzedziła seria dramatycznych wydarzeń, które odtworzyliśmy na podstawie dokumentacji z MSZ i Straży Granicznej. Okazuje się, że przedstawiciele lobby działającego na szkodę interesów polskich w Afryce dotarli aż do szefa gabinetu prezydenta Marka Ungiera. Kampania, której celem było uniemożliwienie Polsce dostępu do złóż ropy w Kongu, zaczęła się jeszcze w 1999 r., gdy plan powołania spółki Sarmacja z udziałem Orlenu, Petrobaltiku i PGNiG był aktualny. W grudniu 1999 r. komplet teczek z dokumentami koncesyjnymi, podpisanymi przez kongijskich urzędników podstępnie ukradł dyrektor miejscowej centrali petrochemicznej COHYDRO, niejaki Dieudonne Kazadi Nyembwe. Jako członek klanu związanego z rodziną prezydencką, zamieszany w nielegalny obrót bronią i handel kradzionymi autami budził lęk wśród przedstawicieli administracji afrykańskiego państwa. Za zwrot papierów zażądał od firmy King&King - jak wynika z listu, który trafił do Urzędu
Ochrony Państwa - 1 mln USD. W celu wymuszenia haraczu Kazadi Nyembwe postanowił wybrać się do Polski. Ambasada RP w Kinszasie odmówiła jednak wydania wizy szantażyście. W liście do centrali MSZ i Komendy Głównej Straży Granicznej szef polskiej placówki w Kongu poinformował, że "oszust sponsorowany przez tutejsze lobby" zadeklarował jako cel podróży wizytę w Petrobaltiku, ale okazał dwa paszporty budzące na pierwszy rzut oka podejrzenia. Reakacją na to ostrzeżenie była decyzja Departamentu Konsularnego MSZ o wciągnięciu Kazadiego Nyembwe na okres 5 lat na tzw. listę 330 czyli spis osób niepożądanych, które Straż Graniczna automatycznie zatrzymuje skrupulatnie fotografując cały ich bagaż.

Sprytny Kongijczyk nie dał za wygraną i załatwił sobie polską wizę u naszego konsula w Kairze dzięki pomocy ówczesnej wicedyrektor Protokołu Dyplomatycznego MSZ. Przed wyjazdem do Warszawy poinformował właścicieli King&King, że spotka się z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim. Protokół dyplomatyczny zadbał o przygotowanie na Okęciu saloniku VIP dla "ambasadora itinerant (wędrującego), odpowiedzialnego za misję szefa państwa", bo tak przedstawił się afrykański przestępca. Tytułował się również wiceprezydentem Konga, chociaż takiego urzędu w ówczesnej strukturze władzy tego państwa nie było. W komitecie powitalnym oczekującym 4 marca 2000 r. przybycia "dostojnego gościa", który ukradł dokumenty koncesji na ropę, był daleki krewny szantażysty naturalizowany w Polsce Kongijczyk Jofa, Lumana Kazadi (łódzka prokuratura oskarżyła go w 2002 r. o kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą, która wyłudziła 31 mln zł i próbowała wyłudzić jeszcze 20 mln zł). Towarzyszył mu jego wspólnik Krzysztof Pochrzęst, bliski
znajomy szefa gabinetu prezydenta Marka Ungiera. Lumana Kazadi i Pochrzęst zasłynęli tym, że poprzez spółkę Colmet International Ltd. z Brytyjskich Wysp Dziewiczych wytransferowali z KGHM za przyzwoleniem ówczesnego zarządu koncernu z Lubina kilkanaście milionów USD za fikcyjne prawa do eksploatacji złóż miedzi i kobaltu w Kongu. Szefowie Colmetu nie wiedzieli, że oprócz nich na fałszywego dyplomatę z Afryki czeka ktoś jeszcze. Po wylądowaniu na Okęciu Kazadi Nyembwe został zatrzymany przez Straż Graniczną, która poddała go drobiazgowej rewizji osobistej. Przy Kongijczyku znaleziono dziwną notatkę. Była to kartka z nazwiskami dwóch polityków z otoczenia prezydenta z kwotą 6,5 tys. USD przy każdym. W Komendzie Głównej Straży Granicznej dokument ten został włączony do akt operacyjnych z klauzulą "tajne" i przekazany do UOP.

To właśnie interwencja UOP zapobiegła międzynarodowemu skandalowi, jakim byłaby wizyta u prezydenta RP afrykańskiego gangstera, który działał na szkodę polskich firm naftowych. Z Kazadim Nyembwe spotkał się jednak oficjalnie 9 marca 2000 r. minister Marek Ungier. Według oficjalnej odpowiedzi udzielonej przez Kancelarię Prezydenta, do spotkania doszło "w związku z udziałem Kazadi Nyembwe w rozmowach handlowych i współpracy pomiędzy rządem Demokratycznej Republiki Konga i podwarszawskimi zakładami Ursus". Ursus wyeksportował do Kinszasy raptem ponad dwadzieścia ciągników poprzez firmę Colmet, którą zarządzają kolega Ungiera, Krzysztof Pochrzęst z kuzynem Kazadiego Nyembwe. Pochrzęst ma natomiast rozległe kontakty z rosyjskim biznesem w górniczych zagłębiach Uralu. W 1989 r. prowadził tajne operacje skupu długu zagranicznego PRL dla FOZZ. Przy okazji posługując się spółką Altex International z Wysp Dziewiczych zawłaszczył 4,5 mln USD, o których zwrot bezskutecznie zabiega likwidator FOZZ. W ostatnich latach
firmą Altex zarządzał Gienadij A. Biełow z Czelabińska, partner Pochrzęsta w interesach związanych z odzyskiem metali kolorowych z odpadów pohutniczych KGHM. W interesach tych formalnie reprezentuje Krzysztofa Pochrzęsta, syn Piotr, w 2003 r. zatrudniony jako stażysta w prezydenckim Biurze Spraw Międzynarodowych.

Krzysztof Pochrzęst, który lubi się chwalić w kontaktach biznesowych bliską znajomością z Ungierem, odegrał ważną rolę w serii publikacji prasowych wymierzonych we właścicieli koncesji na ropę w Kongu. Pierwsze skrzypce w tej kampanii odegrały tygodnik "NIE" i "Trybuna". Na ich łamach były agent FOZZ przyjmowany oficjalnie przez Marka Ungiera występował jako kryształowo czysty przedsiębiorca. Natomiast udziałowcy spółki King&King, która zgodnie z kongijskim prawem stając się koncesjonariuszem została partnerem biznesowym Demokratycznej Republiki Konga, przedstawiani byli jako absolutni hochsztaplerzy, związani ponoć ściśle z AWS i z prezesem Prokomu Ryszardem Krauze. Tygodnik Jerzego Urbana, w którym "szarą eminencją" i dyrektorem wydawniczym jest absolwent akademii KGB z 1976 r., płk SB Hipolit Starszak, stwierdził, że King&King służył za przykrycie dla działań polskiego wywiadu w Afryce, m.in. przy próbie zamachu stanu w Kongu (sic!). Jeden z artykułów "NIE" omówiła - poświęcając mu całą kolumnę - "Gazeta
Wyborcza". Tytuł publikacji brzmiał "King Kong odsłania twarz. Tygodnik "Nie" ujawnia, jak polski wywiad oszukał prezydenta Konga". Podpis "PS" pod artykułem to skrót używany przez Pawła Smoleńskiego, publicystę, który cieszy się najwyższym zaufaniem naczelnego "Gazety" Adama Michnika.

Omówienie tekstu "NIE" ukazało się w "Wyborczej" 17 marca 2003 r, 11 dni po tym, jak Jerzy Urban złożył przed komisją śledczą ds. Rywina zeznania korzystne dla Agory, wydawcy "Gazety". Usiłując skonfliktować właścicieli koncesji na ropę w Kongu z władzami afrykańskiej republiki pismo Urbana nie ukrywało nadziei, że "koncesję szlag trafi. Pójdzie się więc pieprzyć parę groszy".

"Nikt związany z King & King nie zrobi interesu w Kongu" - zawyrokował publicysta "NIE" Dariusz Cychol, absolwent dziennikarstwa Moskiewskiego Państwowego Instytutu Spraw Zagranicznych (MoGIMO) z lat 80.
Opinia organu prasowego Urbana w sprawie inwestycji w kongijskie złoża ropy była w rzeczywistości nieoficjalnym stanowiskiem środowisk politycznych, które jesienią 2001r. wygrały wybory parlamentarne w Polsce. Papierkiem lakmusowym pokazującym, jak lewica postkomunistyczna broni monopolu rosyjskich kompanii naftowych na dostawy surowca dla polskich rafinerii, była postawa Macieja Giereja, jednego z najbardziej zaufanych współpracowników byłego ministra skarbu Wiesława Kaczmarka (SLD). Kilka miesięcy po objęciu kierownictwa Nafty Polskiej Gierej - do czego niechętnie przyznał się przed komisją śledczą - rozmawiał dwukrotnie z właścicielami spółki King&King. Relacje obu stron ze spotkań, które odbywały się w siedzibie Nafty Polskiej różnią się zasadniczo, nawet w kwestii tego, kto był inicjatorem nawiązania kontaktu. Według wiceprezesa King&King Pawła Solskiego, Gierej miał powiedzieć, że o możliwościach sfinansowania kongijskiego przedsięwzięcia rozmawiał z różnymi instytucjami zagranicznymi, ale część z
nich, w tym rosyjskie negatywnie oceniło projekt. Były szef Nafty przyznaje, że o koncesji King&King rozmawiał z różnymi firmami, zaprzecza jednak, żeby mówił cokolwiek na ten temat Rosjanom.
"To był projekt przewrócony już dawna i nie widziałem żadnych podstaw do angażowania się w reanimację prywatnego przedsięwzięcia" - powiedział nam Gierej.
"Szef Nafty zlekceważył szansę, jaką dla całej polskiej gospodarki stanowi dostęp do własnych, narodowych złóż" - twierdzi Solski, dodając, że amerykańskie firmy z Teksasu wyceniły wartość ropy na terenie jego koncesji na miliardy dolarów. Także tygodnik Urbana, jawnie demonstrujący wrogość wobec King & King, wyliczył, że zysk netto z wydobycia ropy z obszaru, na którym znajduje się koncesja polskiej firmy, wynieść może 2,5 miliarda dolarów po 10 latach, "gdyby ceny ropy spadły o 30 proc. i o 30 proc. wzrosła cena jej wydobycia, i gdyby było jej zaledwie 50 mln ton". "NIE" powołało się na wyliczenia Petrobaltiku, który oszacował, że na obszarze, o którym mowa, jest od 50 do 115 mln ton ropy.

Żeby wyrobić sobie miarodajny pogląd na temat celowości angażowania firm z udziałem Skarbu Państwa w prywatną inwestycję w Kongu, komisja śledcza powinna zażądać dokumentów od wszystkich zaangażowanych w projekt stron i skonfrontować świadków. Wtedy będzie wiadomo, kto naprawdę jest hochsztaplerem: Żmuda i Solski czy też ich adwersarze. Dotychczas wiele wskazuje na to, że takiej konfrontacji niektórzy przedstawiciele krajowego establishmentu gospodarczo-politycznego boją się jak diabeł święconej wody.

Tymczasem konfrontacja byłego szefa Nafty Polskiej Macieja Giereja z właścicielami King & King mogłaby okazać się interesująca również dla pełnego wyjaśnienia przyczyn i okoliczności zatrzymania byłego prezesa Orlenu Andrzeja Modrzejewskiego przez UOP. Według szefów King & King, ponad 3 lata temu podczas jednego z ich spotkań z Maciejem Gierejem w siedzibie zarządu Nafty Polskiej, rozmowa zeszła na temat Modrzejewskiego, który kierował jeszcze wówczas Orlenem. Gierej potwierdza, że taka rozmowa rzeczywiście miała miejsce w jego gabinecie. Poza tym relacje obu stron zasadniczo się różnią. Według King & King, Gierej zapytany o plany wobec Modrzejewskiego, miał się bardzo zdenerwować i podniesionym głosem oświadczyć, że zrobi wszystko, żeby odwołać ze stanowiska szefa płockiego koncernu - Powiedział coś bardzo dziwnego: "Jak będzie trzeba, to mu kolana przetrącimy, żeby go usunąć" - twierdzą Żmuda i Solski. Gierej stanowczo zaprzecza, by używał jakichkolwiek gróźb pod adresem Modrzejewskiego
"Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że to nie w moim stylu. Mówiąc, że zrobię wszystko, by usunąć Modrzejewskiego, miałem na myśli kroki zgodne z kodeksem handlowym" - zapewnia.
Zdaniem Giereja, oskarżenie pod jego adresem to zemsta King&King za negatywną opinię na temat zaangażowania Orlenu w ich kongijski projekt. Żmuda i Solski deklarują, że są gotowi złożyć zeznania o spotkaniu z Gierejem pod przysięgą przed komisją śledczą. Bezspornym faktem jest, że były szef Nafty Polskiej zachowywał się niestandardowo, gdy zapytaliśmy go o szczegóły spotkania z właścicielami King&King. Był na przemian arogancki i wyraźnie zaniepokojony. Starał się mitygować co znamienne, kilka godzin po rozmowie telefonicznej (posiadamy jej zapis na kasecie analogowej) zadzwonił do nas informując, że przypomniał sobie, kiedy było spotkanie w sprawie Konga - Musiało być jeszcze bardzo ciepło, bo moi goście byli w letnich strojach - tłumaczył, dowodząc, że do odwołania Modrzejewskiego, które miało miejsce w lutym 2002 r. było jeszcze daleko. Otóż w tym konkretnym przypadku Maciej Gierej całkowicie się mija z prawdą, bo latem 2001 r. nie był jeszcze prezesem Nafty Polskiej. Został nim dopiero 19 listopada
tamtego roku, kiedy ministrem skarbu był już Wiesław Kaczmarek. Poza tym jego rozmówcy nie noszą nigdy business suits, ich strój zimą czy latem automatycznie kojarzy się z egzotycznymi, ciepłymi krajami.

Jeśli więc posłom komisji śledczej zależy na wyjaśnieniu, kto i w czyim imieniu faktycznie rozdaje karty w przemyśle naftowym w Polsce, powinni oni rzeczywiście postawić Giereja ze Żmudą i Solskim w krzyżowym ogniu pytań. Sporo nowego mogłyby też wnieść zeznania "dwóch takich, co wyprawili się do Konga" na temat udziału znajomych i gości Marka Ungiera w zakulisowych działaniach, które omal nie pokrzyżowały planu uzyskania koncesji na ropę przez polską firmę. Ponieważ w projekt zaangażowany był przez jakiś czas Orlen, sprawa wiąże się wprost z nadzorem sprawowanym nad tą spółką przez Ministerstwo Skarbu. A przecież nieprawidłowości w tym nadzorze wyjaśnić ma właśnie komisja. Jeśli jest w niej choć jeden poseł, który nie boi się rosyjskiego lobby, to wykorzysta tę szansę z pożytkiem dla bezpieczeństwa energetycznego Polski. Zwłaszcza, że na początku prac komisji śledczej przedstawiciele rządu twierdzili, iż najlepszą obroną Orlenu przed przejęciem przez wrogą firmę (w domyśle rosyjską) jest podniesienie
wartości rynkowej polskiego koncernu. Skądinąd wiadomo, że wielkie koncerny takie jak BP czy Chevron -Texaco podnoszą swoją wartość obejmując akcje spółek, które posiadają własne złoża.

Autor jest dziennikarzem tygodnika "Wprost"

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(2)
Zażenowany
2 lata temu
To był płatny artykuł na zlecenie? Bo chyba tylko to by tłumaczyło ten bełkot.Tutaj pan "dziennikarz" jako mało wiarygodnych próbuje usilnie przedstawić wszystkich poza panami Solskim i Żmudą, a rok później sami pisaliście ile zarzutów o handel bronią i pranie brudnych pieniędzy było im postawionych. Do tego ich próby zablokowania emisji niewygodnego programu. I gdzie ten złoty biznes w Kongo? Oj nieładnie panie Jarosławie Jakimczyk, nieładnie. :)
jopik
2 lata temu
To znaczy tata Partycji jest mafiosem?