Po przegranej walce o fotel prezydenta Warszawy Kazimierz Marcinkiewicz chyba ostatecznie utracił kontakt z rzeczywistością. Do takiego wniosku skłania wywiad, jakiego Marcinkiewicz udzielił wczoraj "Dziennikowi".
Powiedział w nim, że będzie rozmawiał z premierem i ministrem skarbu o możliwości objęcia stanowiska prezesa PKO BP. Dyplomatycznie podkreślił jednak, że jest za wcześnie na konkretne deklaracje.
Jeszcze niedawno pokpiwano sobie z Józefa Oleksego, że w swej bezgranicznej miłości własnej gotów jest objąć każdą prestiżową funkcję. Jeden z polityków żartował sobie nawet mówiąc, że były premier nie był jeszcze biskupem.
Marcinkiewicz z Oleksym do tej pory miał niewiele wspólnego, z wyjątkiem tego, że też był szefem rządu. Teraz jednak niebezpiecznie upodobnił się do pana Józia.
ZOBACZ TAKŻE:
Polacy żałują, że nie będzie Marcinkiewicza w rządzieJeszcze parę dni temu nie chciał objąć stanowiska ministra w jednym z resortów gospodarczych, oferowanego mu przez premiera Jarosława Kaczyńskiego, ponieważ nie zostałby jednocześnie wicepremierem, a bez tego - jak tłumaczył - nie mógłby zrealizować swoich planów dotyczących polskiej gospodarki.
W tym samym czasie w mediach pojawiły się spekulacje, że Kazimierz Marcinkiewicz może zostać prezesem Najwyższej Izby Kontroli lub zastąpić w PKN Orlen Igora Chalupca. Tę ostatnią możliwość wykluczył premier Kaczyński.
Według "Życia Warszawy", otoczenie Marcinkiewicza przekonuje go, że "uwikłanie w biznes może niekorzystnie wpłynąć na jego notowania w społeczeństwie", a przecież po zrzeczeniu się mandatu poselskiego w związku z objęciem funkcji komisarza Warszawy popularność w sondażach stała się głównym, by nie powiedzieć jedynym kapitałem polityka PiS.
Dopóki jednak na giełdzie stanowisk, do których pretendować miałby Kazimierz Marcinkiewicz, pojawiały się jedynie prezesury w Orlenie i NIK-u, czy stanowisko w rządzie, wszystko mieściło się w standardach postkomunistycznej Polski, gdzie politycy zmieniają prestiżowe posady w administracji jak rękawiczki, a kiedy już im się to znudzi zawsze mogą "sprawdzić się w biznesie" jak były szef MON Stanisław Dobrzański w Polskich Sieciach Elektroenergetycznych.
Możliwość objęcia przez polityka funkcji prezesa banku, zwłaszcza banku z taką pozycję, jaką na polskim rynku ma PKO BP, to jednak coś znacznie więcej.
Jan Krzysztof Bielecki, też były premier, zanim dostał fotel prezesa Pekao SA, terminował w londyńskim EBOiR. Dzięki temu spełnił warunek, jaki stawia kandydatom do zarządu banku (każdego!) Komisja Nadzoru Bankowego: odpowiednie doświadczenie w pracy w instytucjach finansowych. Kazimierz Marcinkiewicz doświadczenia takiego nie posiada, więc prezesem PKO BP, w którym większość akcji posiada nadal skarb państwa, mógłby zostać jedynie wbrew uznawanej dotąd za obowiązującą zasadzie. Trudno byłoby o bardziej gorszący przykład tego, co potocznie nazywane jest zawłaszczaniem gospodarki przez świat polityki.
Autor jest dziennikarzem tygodnika "Wprost"