Wiceminister edukacji Mirosław Orzechowski w jednym z kanałów telewizyjnych przeprosił wszystkich, którzy poczuli się dotknięci jego rozlicznymi wypowiedziami.
Co prawda akt skruchy został wymuszony przez reporterkę, przygotowującą materiał o ludzkich odruchach polityków w okresie przedświątecznym, ale dobre i to.
Minister mógł przecież pogonić dziennikarkę na drzewo razem z kochającymi inaczej, zachodzącymi w niechcianą ciążę, Kazimierą Szczuką i członkiniami Związku Nauczycielstwa Polskiego. "Poszły mi wsie won!" – mógł krzyknąć do kamery, a tymczasem uśmiechnął się i przeprosił. Bo nie wypada inaczej. Przynajmniej przez tych kilka świątecznych dni.
Adwersarzy, którzy za chwilę tradycyjnie wyleją mi na tym forum kubeł pomyj, muszę uprzedzić, iż włożyłem rusycyzm w usta wybitnego pedagoga z LPR pod wpływem artykułu prof. Jana Winieckiego. Były doradca ekonomiczny Solidarności i Lecha Wałęsy bez owijania w bawełnę powiadomił właśnie elity europejskie poprzez „Financial Times”, iż Polską rządzą narodowi bolszewicy. Dziwne, że nasza ambasada nie wystosowała jeszcze do redakcji noty protestacyjnej.
Choć to Wielkanoc, a nie Wigilia, milcząca szefowa MZS przemówiła w pełni ludzkim głosem, zadając tym samym kłam złośliwym opiniom, jakoby niewiele więcej miała do powiedzenia poza formułką: bez komentarza. Minister Fotyga zrugała ostro dziennikarzy, którzy ośmielili się ujawnić, że w jej resorcie trwa majstrowanie przy wykonaniu ustawy lustracyjnej. Chwilę później prezydent Kaczyński przesłał na Wiejską nowelizację ustawy, co dowodzi, iż rację miały media, alarmując opinię, że lustracja może zdemaskować agenturę w polskiej dyplomacji. Teraz parlament coś wytnie lub coś dopisze i zajączek będzie nadal żył w niepewności. Nie chodzi przecież o to, by go złapać, lecz aby pościg trwał jak najdłużej.
Cieszmy się świętami, bo to przecież nieliczne dni w roku, kiedy w naszym jajcarskim kraju polityczne newsy schodzą z ekranów, więc nabiał zostaje tylko na talerzu. I radujmy się, że nie ma tego złego, co by nie mogło być jeszcze gorsze. Ot przykład pierwszy z brzegu: Ministerstwo Zdrowia odmówiło zapłaty szpitalowi, który dokonał pionierskiego przeszczepu ręki. Czymże jednak są pieniądze wobec bezkresu urzędniczej indolencji! Dopóki w podobnych sytuacjach nie będą kazali na powrót odcinać kończyn, nie narzekajmy, że jest beznadziejnie.
Powspółczujmy też trochę bliźnim w ten czas wielkanocny. Choćby Józefowi Oleksemu, który wyłkał publicznie, że boi się zatelefonować do Jolanty Kwaśniewskiej. Rada jest prosta. Trzeba strzelić lufkę i znów pójść, ale nie do Gudzowatego, tylko pod balkon byłej prezydentowej. Najwyżej chluśnie dyngusem, albo zdzieli palmą po grzbiecie.
Autor jest redaktorem naczelnym Panoramy Opolskiej