W niedzielę nad ranem między Pociechą i Bogucinem niedaleko Lublina zginęło w wypadku trzech siatkarzy Avii Świdnik oraz kierowca busa. Informacja, jakich wiele w codziennych serwisach. W ostatnim czasie na polskich drogach zdarza się tyle karamboli, że można by z powodzeniem uruchomić specjalistyczny portal internetowy, a jego redaktorzy mieliby pełne ręce roboty. Kiedy w wypadkach giną ludzie, mówi się o błędach kierowców, o usterkach technicznych samochodów, wreszcie o zwykłym pechu. Tymczasem pod Lublinem śmierć dopadła młodych ludzi z powodów finansowych. Umarli dlatego, że polski sport boryka się z brakiem pieniędzy.
Tamtej nocy była ulewa. Według ustaleń policji, kierowca chciał ominąć leżący na jezdni konar i wpadł prosto na jadącego z przeciwka tira. Za kierownicą busa siedział doświadczony szofer, który pokonał w życiu tysiące kilometrów. Czy ktoś taki może popełnić elementarny błąd? Wyobraźmy sobie tę gałąź na drodze i siebie za kierownicą. Manewr mijania trwa sekundę. Czy zdecydujemy się go wykonać, widząc, że na przeciwległym pasie zrównuje się z nami samochód? Tak, jeśli znajdziemy się w stanie półsnu.
Kierowca busa przejechał w poprzek całą Polskę, ponad czterysta kilometrów. Zawodnicy rozegrali mecz, co trwało około dwóch godzin. Potem zjedli kolację. Dorzućmy godzinę. Następnie kierowca usiadł za kierownicę i nawinął na koła powrotne cztery setki. W momencie zderzenia licznik zatrzymał się na 120 kilometrach. Człowiek się spieszył – był już przecież tak blisko domu – a o czwartej nad ranem najwytrwalszego morzy sen. Wtedy słabną instynkty, rozmazuje się obraz za szybą tak trudno utrzymać powieki w pogotowiu.
Jedną z ofiar tragedii był Jakub Zagaja, słuchacz Politechniki Opolskiej i zawodnik miejscowego AZS, wypożyczony przed miesiącem do Świdnika. Wzorowy student i wzorcowy siatkarz, któremu przepowiadano wielką karierę. Zginął podczas snu. Wszyscy w busie spali, kiedy zamieniał się on w metalową trumnę.
Kierownik opolskiej drużyny nazajutrz po wypadku powiedział mi bez owijania w bawełnę: żyliby, gdyby było więcej pieniędzy na sport. Wystarczyłoby osiemset złotych, żeby cały zespół mógł po meczu pójść do hotelu i żeby nazajutrz kierowca ruszał w drogę wypoczęty. Wystarczyłoby kilkaset złotych, aby wynająć bezpieczniejszy dla pasażerów autobus. Ale pieniędzy nie ma, sponsorów coraz mniej, a kolejne roczniki rosłych chłopaków chcą się wyżywać na parkietach i boiskach. Dlatego tragedia pod Lublinem nie była ostatnią. To tylko kwestia czasu, kiedy znów zginą ludzie i kiedy nadal nikt nie odważy się powiedzieć, że odeszli z powodu braku pieniędzy w klubowej kasie.
Autor pracował w „Prawie i Życiu” oraz „Przeglądzie Tygodniowym”. Obecnie jest redaktorem naczelnym „Panoramy Opolskiej” i wiceprezesem Krajowego Klubu Reportażu.