Wysłuchałem ostatnio, w związku z dwudziestoleciem przemian, szeregu mądrych i współczujących wypowiedzi na temat jednego z paradoksów transformacji.
Mianowicie faktu, że _ Solidarność _ będąca - według mówców - motorem przemian była najsilniejsza w wielkich zakładach pracy i właśnie te wielkie zakłady padły w większości ofiarą transformacji. W niektórych wypowiedziach zawarta była implicite nuta moralnej dezaprobaty dla transformacji pożerającej własne dzieci.
Niestety obawiam się, że mimo wielkich nazwisk autorów niektórych wypowiedzi, niewiele oni zrozumieli z zaszłości transformacji i losu _ wielkich budowli socjalizmu _.
Nie spotkałem np. sensownej odpowiedzi na pytanie dlaczego największe strajki miały miejsce właśnie w dużych zakładach, zatrudniających wielotysięczną załogę. Dlaczego stamtąd wychodziły najdalej idące żądania płacowe (a czasem, jak w 1980 roku, nie tylko płacowe).
ZOBACZ JAK PRACOWAŁO SIĘ W PRL-u:
Dla kogoś, kto zajmował się gospodarką także w latach komunizmu, odpowiedź taka powinna przyjść dość łatwo. Komunistyczny system gospodarczo-polityczny demoralizował wszystkich, a zasada: _ czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy _ przenikała wszędzie. Ale najgłębsza była demoralizacja w dużych zakładach. Wiele badań ekonomicznych tego okresu wskazywało, iż najniższą efektywność odnotowywano właśnie tam. Ich wyniki produkcyjne były często najniższe.
Jednak te _ wielkie budowle socjalizmu _ na okrągło pokazywano w partyjnej propagandzie, a tym samym to w tych zakładach ludzie powinni wyglądać na zadowolonych w medialnych przekazach. Dlatego w gospodarce niedoborów, jaką była gospodarka centralnie administrowana, _ dopieszczano _ w pierwszej kolejności właśnie załogi tych zakładów.
To te przedsiębiorstwa miały zawsze priorytet w podziale środków na inwestycje, czy walut obcych na zakup dóbr inwestycyjnych na Zachodzie. To pracownicy tych przedsiębiorstw dostawali w pierwszej kolejności podwyżki i nagrody (mimo wyraźnie gorszych wyników!). To im przydzielano najwięcej dóbr reglamentowanych (mieszkań, samochodów, itd.). Byle tylko nie okazywali zbiorowo swego niezadowolenia.
Nic dziwnego, że demoralizacja była tam największa; nic bowiem nie demoralizuje bardziej niż większe nagrody za gorszą pracę.
Pracownicy tych firm mieli lepiej niż inni w skrajnie niewydolnym systemie. Ale obiecywano im znacznie więcej i dlatego strajkowali, domagając się zmian - nawet ustrojowych. Tak więc, jak to sam napisałem już w pierwszych latach transformacji, obalili oni komunizm nie dlatego, że obiecywał gruszki na wierzbie, lecz dlatego, że gruszki na wierzbie nie wyrosły.
Przy tym poziomie demoralizacji i przy takiej mentalności nikogo nie powinno dziwić, że zdemoralizowane dinozaury komunizmu nie chciały i nie umiały zaadaptować się do systemu opartego na efektywnościowych zasadach. I, dlatego, jak dinozaury, wyginęły.
Autor jest profesorem ekonomii. W latach 1994-2003 był kierownikiem
Katedry Ekonomii na Europejskim Uniwersytecie Viadrina we Frankfurcie nad Odrą.
Wykładał na uczelniach m.in. w Danii, Holandii i Stanach Zjednoczonych.