Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Łukasz Pałka
|

Janik: Każdy rząd liczy, że kataklizm za jego kadencji nie przyjdzie

0
Podziel się:
Janik: Każdy rząd liczy, że kataklizm za jego kadencji nie przyjdzie

Money.pl: Boi się Pan powtórki powodzi z 1997 roku?

*Krzysztof Janik, były minister spraw wewnętrznych i administracji, ekspert w Wyższej Szkole Zarządzania Personelem: *Nie. Dlatego, że z tamtej powodzi wyciągnęliśmy wnioski zarówno my, jak i nasi południowi sąsiedzi. To już nie te czasy, że Czesi swoje, a my swoje. Nie wierzę, by teraz mieli postąpić tak jak w 1997 roku i nas zalać. Po drugie, jakość naszych służb jest nieporównywalnie lepsza, strażacy przez tych kilkanaście lat bardzo dużo się nauczyli i teraz powinni sobie spokojnie poradzić. Zmieniła się także nasza sytuacja prawna. Mamy chociażby ustawy o sytuacjach kryzysowych i klęskach żywiołowych, co ułatwi pracę służbom.

Nie do końca mnie Pan uspokoił. Może doświadczenie większe, ale inwestycje przeciwpowodziowe wyglądają marnie. Od 1997 roku wydaliśmy na nie zaledwie 4,5 miliarda złotych.

Ma pan rację, że zapóźnienia są spore. Na przykład Rożnów ma już siedemdziesiąt lat i to już raczej duże bajoro niż zbiornik wodny. Ale proszę pamiętać, że te inwestycje są bardzo trudne, pochłaniają gigantyczne pieniądze, których nie starcza. Prędzej czy później będzie się jednak trzeba za te inwestycje poważnie wziąć.

Chyba raczej później. Po powodzi z 1997 roku powstał program Odra 2000, potem przemianowany na Odra 2006. Dzisiaj mamy rok 2010 i z tego planu została zrealizowana jedna trzecia inwestycji. Skąd takie opóźnienia?

Brakuje pieniędzy. Po drugie, w Polsce nie ma kompleksowego programu hydrologicznego. Co prawda są gotowe propozycje działań dla Odry, ale już w przypadku górnej Wisły i jej dopływów nawet z samymi planami się ślimaczymy. Podobnie jest na przykład z Dunajcem.

*Więc wcale nie brak pieniędzy zawodzi. Nie wierzę w brak środków, skoro z jednej strony na inwestycje przeciwpowodziowe poszło 4,5 miliarda złotych,a na likwidację skutków powodzi po 1997 roku znalazło się prawie 30 miliardów złotych.Nie uważa Pan, że coś w tym jest nie tak? *

To jest zawsze kwestia pewnego wyboru, na co wydać pieniądze. Bo z jednej strony trzeba budować drogi, z których korzystają miliony. Z drugiej, w powodziach ucierpi mniej ludzi. Państwo stara się to jakoś wypośrodkować, łatać. A każdy rząd po cichu liczy na to, że będzie miał szczęście i kataklizm za jego kadencji akurat nie przyjdzie.

I taka postawa prowadzi do wniosków podnoszonych przez Najwyższą Izbę Kontroli. Mówi ona, że kompletnie nie jesteśmy przygotowani na powódź. Nie wiemy nawet, ile gospodarstw czy dróg może być zagrożonych.

Jeszcze raz powtórzę, że jest to kwestia pewnego wyboru. Nie potrafiłbym sformułować zarzutu, że nic się nie robi. Owszem, każdy rząd coś robi, ale ciągle jest dylemat: za co?

Za Pana czasów też odkładano na bok sprawy ochrony przed kataklizmami?

Na posiedzeniach rządu takie dyskusje pojawiały się zwykle _ post factum _. Staraliśmy się pomóc poszkodowanym, wyrównać służbom państwowym straty poniesione podczas akcji ratunkowych. Co nie zmienia faktu, że tak za naszych czasów, jak i teraz, brakuje całościowego programu ograniczania kataklizmów i ich skutków.

Mamy plany jak Odra 2020 czy Żuławy 2030. Za kilkanaście lat wciąż będą na papierze i będziemy w tym samym miejscu co teraz.

To kolejny paradoks, że mamy programy dotyczące regionów, gdzie powodzie są stosunkowo rzadko, a brakuje ich tam, gdzie problemy z zalaniami są znacznie większe. Pewnie jeszcze trochę _ będziemy się z tym wozić _, ale wierzę, że rządy nie będą czekać na wielkie nieszczęście. W ramach posiadanych środków problemy powodziowe powinny być stopniowo rozwiązywane.

I biurokracja w tym nie przeszkodzi?

Będą obstawał przy stwierdzeniu, że obecne problemy to nie kwestia biurokracji czy bałaganu, a pieniędzy i również oporu ludzi. Weźmy przykład: po raz kolejny wylała mała rzeczka Uszwica, która płynie przez Brzesko. Gdy nie pada, to rzeczkę dziecko przeskoczy. Jednak gdy nabierze wody, to jest jak oszalała. I są plany, jest miejsce pod zbiornik, ale społeczność _ za Chiny _ nie chce się na niego zgodzić. Bo ludzie stracą gospodarstwa, nie będą mieli z czego żyć. Wolą mieć swoje gospodarstwa, nie być wywłaszczonymi i raz na jakiś czas przeżyć kataklizm.

Ale skoro wywłaszcza się ludzi budując autostrady, to dlaczego nie zastosować tego w przypadku instalacji przeciwpowodziowych?

Bo to zwykle większy problem, dotyczący większej liczby ludzi. Myślę, że skala protestów byłaby większa niż w przypadku autostrad. Nikt też nie ma pomysłu, jak tę sprawę rozwiązać. Bo wywłaszczonym ludziom trzeba dać przecież pracę, gospodarstwo, zapewnić im byt. To nie takie proste.

A rząd boi się podjąć tego wyzwania?

Dokładnie tak. To za duże ryzyko.

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)