Po stosunkowo dobrym tygodniu, choć tylko dla największych spółek z WIG20, w poniedziałek rano zostaliśmy nieco zaskoczeni kłopotami jednego z londyńskich banków hipotecznych.
Spanikowani klienci zaczęli z niego masowo wycofywać gotówkę. Doprowadziło to nawet do interwencji banku centralnego - Bank of England.
Przy tych kiepskich nastrojach otwarcie rynków europejskich wypadło oczywiście poniżej kreski. Również główne warszawskie indeksy podążyły na południe. Jednak tak małych obrotów w początkowej fazie sesji już nie pamiętam. W ciągu pierwszych 30 minut na dwudziestu największych spółkach obrót wyniósł zaledwie 13 mln! Taka wielkość obrotu jest mała w stosunku do samego tylko otwarcia, a co dopiero do pół godziny notowań ciągłych!
Rynek obsuwał się, bo przy tak niskiej aktywności nie można powiedzieć że spadał, mniej więcej do południa. Potem w Europie zaczęło się ocieplać DAX wyraźnie ruszył do góry, a w ślad za nim WIG20. Dzięki temu udało się wyjść nad kreskę. Jednak znowu i wciąż słabsze były pozostałe indeksy: mWIG40, WIG i sWIG80 - wszystkie skoczyły sesję na minusach.
Szeroki rynek pogrążony był w marazmie. Aż się nie chce wierzyć - trudno było znaleźć spółkę, która jest "grana". Gdzie się podziali spekulanci, którzy co dzień napędzali kilkanaście spółek do dwucyfrowych wzrostów? Wyjątkiem był Sanwil, który po informacji o sprzedaniu niemal całego pakietu przez wieloletniego właściciela spółki Adama Buchajskiego, "odetchnął z ulgą" i ruszył śmiało do góry. Wzrost tej spółki o 8 groszy to aż 25%.
Drętwota i marazm odstręczają kolejnych spekulantów. Stan ten pogłębia się samoczynnie. Wydaje się, że nie przybywa nowych środków w TFI, w przeciwnym razie popyt windowały w górę ceny średnich i małych spółek. Uśpienie giełdy może być też "ciszą przed burzą" Jutro zbiera się FED i ma podjąć decyzję w sprawie stóp procentowych.