Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Polityka zaszkodziła GPW

0
Podziel się:

W czwartek nasz rynek walutowy podlegał naciskom z kilka stron. Spadek kursu EUR/USD i USD/JPY powinien naszą walutę osłabiać. Również niezwykła wprost zaostrzenie sytuacji politycznej nie mogło jej pomagać.

Polityka zaszkodziła GPW

W czwartek nasz rynek walutowy podlegał naciskom z kilka stron. Spadek kursu EUR/USD i USD/JPY powinien naszą walutę osłabiać. Również niezwykła wprost zaostrzenie sytuacji politycznej nie mogło jej pomagać.

Jednak opublikowany przez GUS raport o PKB w drugim kwartale był bardzo optymistyczny. PKB (dane szacunkowe) wzrósł o 6,7 proc. (oczekiwano 6, 2 proc.). Jak widać gospodarka w drugim kwartale zwolniła jedynie nieznacznie, co musi cieszyć. Wpływu na rynki walutowe tych publikacji nie dało się zaobserwować.

Złoty stabilizował się czekając na kolejne impulsy, ale już przed południem kursy walut zaczęły rosnąć. Trudno powiedzieć ile w tym wzroście było zaniepokojenia sytuacją polityczną, a ile reakcji na spadek kursu EUR/USD i USD/JPY.

Można jednak zaryzykować tezę, że nawet bez udziału polityki spadek wartości złotego byłby niewiele mniejszy. Zresztą zwrot na rynkach globalnych natychmiast odwrócił kursy i u nas.

Kursy walut prawie od środy się nie zmieniły. Dzisiaj tak dużo różnych czynników (mnóstwo publikacji danych makro i do tego wystąpienie Bena Bernanke, szefa Fed), że bardzo trudno powiedzieć, co się z kursem złotego stanie.

Na GPW w czwartek też przed południem panował optymizm. Indeksy rosły, ale sztuczne, fixingowe zamknięcie środowej sesji wpierw hamowało wzrosty WIG20, a już po 40 minutach wylądował on na poziomie środowego zamknięcia.

Pozostałe indeksy jednak rosły, a wkrótce i WIG20 do nich nieśmiało dołączył. Jednak obniżenie przez Lehman Brothers rekomendacji dla kilku firm sektora finansów oraz ostrzeżenie Wall Street Journal natychmiast pogorszyło nastroje i ceny akcji zaczęły, podobnie jak w Eurolandzie, spadać.

Tym razem również polityka miał w tym spadku swój udział. Media informowały, że planowane jest zatrzymanie Ryszarda Krauzego, szefa Prokomu, a to nie mogło się rynkom podobać. Kursy Prokomu, Biotonu i Petolinvestu gwałtownie spadały, a indeksy nurkowały.

Miało to niewiele wspólnego z zachowaniem rynków europejskich, chociaż niewątpliwie oczekiwanie na negatywne otwarcie sesji w USA nastroje dodatkowo pogarszało. Reakcja na informacje o planowanym zatrzymaniu szefa Prokomu była zdecydowanie przesadzona, chociaż nie dziwię się graczom, bo w takich sytuacjach obowiązuje zasada „jak masz wątpliwości to sprzedawaj".

O ile zarzuty dla Ryszarda Krauze nie będą dotyczyły jego interesów to kursy szybko wrócą do poprzednich poziomów. Przecież niedługo będziemy mieli wybory, a po nich szef Prokomu będzie uważany za prześladowanego...

Uważam, że koniec miesiąca, oczekiwanie na wystąpienie szefa Fed i odporność rynków amerykańskich na złe informacje znacznie poprawią dzisiaj nastroje. Inwestorzy przez noc przemyślą sytuację i uważam, że powinni dojść do wniosków podobnych do moich.

Sygnał kupna obowiązuje, a układ techniczny zapowiada, że jeśli nawet zwyżki są tylko korektą lipcowo - sierpniowych spadków to w ramach tego wzrostu czeka nas jeszcze jedna falka wzrostowa.

Kredytobiorcy o najwyższej wiarogodności też nie płacą

W czwartek niespodzianki na europejskich rynkach finansowych nie było. Indeksy giełdowe rosły, a dolar wzmacniała się w oczekiwaniu na publikację danych makro. Pomagały mu słabsze o oczekiwań dane o niemieckim rynku pracy.

W Niemczech w lipcu stopa bezrobocia wzrosła do 9 procent. Przed południem jednak Lehman Brothers obniżył rekomendacje dla Bear Stearns, Goldman Sachs i Merrill Lynch, a Wall Street Journal napisał, powołując się na swoje źródła, że Ben Bernanke nie będzie dążył do obniżki głównej stopy procentowej, bo nie chce stworzyć wrażenia, że Fed wybawi rynki z wszelkich kłopotów. To doprowadziło do osuwanie się indeksów, ale początek sesji w USA zmienił kierunek i sesja zakończyła się jednoprocentowymi wzrostami.

W USA przedpołudniowe informacje miały wpływ jedynie na początek sesji. Nie były to dobre informacje, ale gracze najwyraźniej nie uwierzyli. Indeksy mocno spadły na rozpoczęciu sesji, ale błyskawicznie znalazł się popyt, który doprowadził do zwrotu.

O tym jednak niżej. Popatrzmy wpierw na dane makro. Były zbliżone do prognoz. Co prawda ilość noworejestrowanych bezrobotnych wyraźnie wzrosła (do 334 tys.), ale równolegle opublikowany został raport o PKB w USA. Wzrost gospodarczy zweryfikowano w górę z 3,4 do 4 proc. (oczekiwano 4,1 proc.).

Skojarzone z tym raportem mierniki inflacji, czyli deflator i wskaźnika wydatków konsumpcyjnych bez paliw i żywności (PCE bazowy) praktycznie się nie zmieniły. Praktycznie, bo PCE był mniejszy o 0,1 pkt. proc. od oczekiwań, co było maleńkim plusem dla posiadaczy akcji.

Bardzo słabe były dane opublikowane przez Office of Federal Housing Enterprise Oversight (OFHEO). Ceny domów w drugim kwartale wzrosły o 0,1 proc. w stosunku do pierwszego kwartału (najmniej od 13 lat).

Nie było w tych danych nic nadzwyczajnego, bo duży wzrost PKB wynikał przede wszystkim ze wzrostu zapasów oraz dużego wzrostu inwestycji w sektorze budownictwa komercyjnego.

Wzmacniający się przedtem w sposób wyraźny dolar stracił po ich publikacji sporo ze swojej siły. Odwrócił się też kurs USD/JPY. Jen co prawda zyskał, ale wyraźnie mniej niż w ciągu dnia - wynikało to z bardzo spokojnego zachowania amerykańskiego rynku akcji. Niewielkie umocnienie dolara osłabiło surowce. Nieznacznie staniała ropa i złoto, a miedź praktycznie nie zmieniła ceny.

Złą informacją dla rynku akcji był raport Freddie Mac, drugiej co do wielkości firmy finansującej kredyty hipoteczne. Okazało się, że jej zysk spadł o 45 procent w porównaniu do drugiego kwartału zeszłego roku. Najważniejszy był jednak powód tego spadku - wynikał z dużej ilości niewypłacalności dłużników.

Problem w tym, że firma kupuje kredyty, których banki udzielają dłużnikom o największej wiarogodności. Jak widać nie jest to już problem ryzykownych kredytów. Wydawałoby się, że po takiej informacji rynek się załamie, ale irracjonalna już chyba wiara w pomoc Fed i zbliżający się koniec miesiąca (window dressing) utrzymywała byki w niezłej formie. Za wszelką cenę szukano pretekstu do wywołania wzrostu indeksów.

Punktem zaczepienia był fragment raportu o PKB dotyczący inwestycji w sprzęt komputerowy i software. Zostały zweryfikowane ostro w górę (do 4,3 proc.). Po rynku zaczęła krążyć teoria, zgodnie z którą kryzys w finansach nie dotknie spółek wysokiej technologii.

To jest oczywiste nieporozumienie, bo jeśli te spółki nie będą mogły dostać tanich kredytów to nie będą się rozwijały. Poza tym ograniczenia kredytowe uderzą w konsumenta, a on ograniczy wydatki na sprzęt high-tech.

Jednak w końcu miesiąca i przed wystąpieniem Bena Bernanke, szefa Fed, każdy pretekst był dobry, żeby kupować akcje. Pomagała spółkom tego sektora dodatkowo pogłoski o możliwym kupnie Research in Motion przez Microsoft oraz podniesienie przez Lehman Brothers rekomendacji dla Motoroli.

Indeksy prawie do 18.00 rosły, ale od tej godziny zaczęły się osuwać w oczekiwaniu na rozgrywkę w ostatniej godzinie sesji. Nic z niej nie wyszło. Indeksy co prawda trochę spadły, ale po dużych wzrostach w środę i po bardzo złych informacjach, które docierały na rynek przez cały dzień takie zamknięcie trzeba uznać za sukces byków.

Po sesji raport kwartalny opublikował Dell. Był lepszy od prognoz, ale o przyszłości firma wypowiadała się niezbyt chętnie. Nic dziwnego, że kurs w handlu posesyjnym wzrósł jedynie o 0,3 proc. Indeks handlu posesyjnego (AHI) wzrósł o 0,12 proc. Kontrakty na indeksy amerykańskie jednak rano mocno rosły.

Wynikało to tylko i wyłącznie z nastrojów panujących w Azji, gdzie byki niepodzielnie panowały na parkietach. Tam też pomagały bykom nadzieje na pomoc Bena Bernanke, połączone z window dressing w ostatnim dniu miesiąca oraz z osłabieniem jena (po raz szósty spadła inflacja w Japonii, spadła też produkcja).

Ten piątek jest bardzo specyficznym dniem, bo w poniedziałek giełdy w USA nie działają (Święto Pracy), a to już dzisiaj powinno ograniczyć aktywność inwestorów. Szczególnie, że rynek obligacji kończy pracę wcześniej, a to zawsze przenosi się na giełdy akcji.

I wszystko byłoby jasne, gdyby nie to, że na rynek dotrze duża ilość raportów makroekonomicznych i publicznie wypowiadać się będzie Ben Bernanke, szef Fed. Salomonowym rozwiązaniem będzie rozstrzygnięcie kierunku, w którym pójdą indeksy i kursy walut w ciągu pierwszych 2 - 3 godzin sesji w USA (ostatnie publikacje danych makro i wystąpienie szefa Fed planowane są na godzinę 16.00). Potem powinien zapanować marazm.

Popatrzmy na dane makro. Przedpołudniowych raportów w Europie jest sporo (bezrobocie, inflacja, liczne indeksy nastroju), ale ich wpływ na zachowanie rynku będzie niewielki i chwilowy. Wszyscy będą czekali na dane z USA, a przede wszystkim na Bena Bernanke.

Godzinę przed rozpoczęciem sesji w USA dowiemy się, jakie były w lipcu przychody i wydatki Amerykanów. Najważniejszy będzie jednak skojarzony z tym raportem bazowy wskaźnik wydatków osobistych (PCE core). Im będzie wyższy tym mniejsza szansa na obniżkę stóp, więc i tym gorzej dla akcji i lepiej dla dolara. Mały wzrost PCE bardzo pomoże (szczególnie przed wystąpieniem Bena Bernanke) akcjom.

Piętnaście minut po rozpoczęciu sesji w USA dowiemy się, jak rozwijała się gospodarka w regionie Chicago. Prognozy mówią, że indeks Chicago PMI nieznacznie spadnie, ale pozostanie nad poziomem 50 pkt. (oddziela recesję od rozwoju).

Wydaje mi się jednak, że ten raport zostanie zlekceważony, bo pogorszenie sytuacji zwiększy szansę na obniżkę stóp, a wzrost uspokoi, że zawirowanie na rynkach finansowych na razie nie przekłada się na gospodarkę (indeks dotyczy sierpnia).

Po kolejnych 15 minutach zostanie opublikowany raport po lipcowych zamówieniach fabrycznych i indeks nastroju Uniwersytetu Michigan (dane końcowe), ale te publikacje nałożą się na rozpoczęcie wystąpienie szefa Fed, więc zapewne zostaną zlekceważone. Z pewnością znaczenia nie będzie miał indeks z Michigan. Dane o zamówieniach powinny być bardzo dobre, ale dotyczą one lipca, więc rynek tym bardziej może je zlekceważyć.

Dochodzimy do wystąpienia szefa Fed. Wydaje się mało prawdopodobne, żeby sprawił niemiłego psikusa posiadaczom akcji po tym, co ostatnio robił i podobno (ustami senatora Dodda) mówił.

Poza tym musi brać pod uwagę, że w USA rozpoczyna się długi weekend, a takie 3 dni to dużo czasu na myślenie. Jest więc prawie pewne, że ponownie będzie chciał rynki zapewnić o gotowości do niesienia im pomocy. Można też zakładać, że będzie się starał umniejszyć wpływ kryzysu na gospodarkę. Słowo „prawie" jest tutaj dosyć istotne, bo jeśli Wall Street Journal ma rację, że Fed nie chce stworzyć wrażenia, że za wszelką cenę będzie dążył do ratowania rynków to takie wystąpienie jest okazją, żeby to pokazać.

Gdyby jednak tak się nie stało to byłoby dziwne, gdyby to wystąpienie nie pomogło obozowi byków i gdyby indeksy dzisiaj nie wzrosły. Można wręcz powiedzieć, że odmienne od zakładanego rozwiązanie zapowiadałoby rozpoczęcie bardzo dużej przeceny.

dziś w money
giełda
komenatrze giełdowe
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(0)