Zieleni się nie tylko za oknem, ale również na światowych parkietach. Dziś większość giełd europejskich jak i tych w USA notuje wzrosty.
Nareszcie - można by powiedzieć. Od rana indeksy w Europie wzrastały. Chociaż odreagowanie rozpoczęły tradycyjnie giełdy azjatyckie. Za przykładem poszły Stany Zjednoczone, które już wczoraj zresztą wykazywały symptomy wzrostów. Można więc stwierdzić, że dziś, po raz pierwszy od kilku dni, nastąpiło odbicie. Nie był to spektakularny wyskok w górę - taki dzień prędzej czy później się po prostu należał.
Wzrost produktywności w USA w ubiegłym kwartale wyniósł 1,6 proc., podczas gdy jeszcze miesiac temu spodziewano się 3 proc. Równocześnie wzrosły koszty pracowników - o 6,6 proc. Dane sugerują, że wzrost inflacji jest ciągle możliwy.
Zmniejszyły się również zamówienia na dobra produkowane w USA. Analitycy spodziewali się, że spadną one o 4,5 proc. w styczniu, okazało się jednak, że indeks ten spadł o 5,6 proc.
Opublikowane również dane o ilości domów zakontraktowanych do sprzedaży. Indeks obrazujący te dane spadł w styczniu o 4,1 proc. podczas gdy w grudniu ubiegłego roku rósł o 4,5 proc. W skali poprzedniego roku indeks spadł o 8,9 proc.
Jednak to "tylko" zmarszczki, które dodają uroku dzisiejszej sesji. Dla rynku najważniejszym czynnikiem jest to, że Azja zanotowała wzrosty przy równoczesnym umocnieniu dolara i spadku jena. Może to sugerować koniec strategii polegającej na kupowaniu jena i inwestowaniu go w inne aktywa na pozostałych rynkach - tzw. strategia carry trade.
Jeden dzień zieleni wiosny oczywiście nie czyni. Biorąc pod uwagę, że cały "kryzys" miał być tylko korektą, należy się spodziewać jej zakończenia w niedługim okresie.
Cytując jednak słowa Greenspana, który powiedział, że prawdopodobieństwo zwrotu gospodarki pod koniec roku wynosi 1/3, wydaje się, że podobne korekty jeszcze nie raz zaskoczą rynek w tym roku i nadal może być, w jego perspektywie, niestabilnie.