Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Bartosz Chochołowski
|

Nawet Cameron i Kaczyński potrzebują Unii Europejskiej

0
Podziel się:

Prawicowi politycy prowadzą trudna grę - pisze Bartosz Chochołowski.

Nawet Cameron i Kaczyński potrzebują Unii Europejskiej

Największy problem z Unią mają prawicowi politycy. Muszą na Wspólnotę psioczyć, aby zyskać przychylność swojego elektoratu. Jednocześnie nie mogą spełniać jego oczekiwań, bo nie chcą działać wbrew interesom własnego kraju.

I tak toczą trudną grę. Lawiruje David Cameron: aby zapewnić sobie kolejne lata przy Downing Street musi za granicą prężyć muskuły. Przemawiając do przywódców innych unijnych krajów mówi przede wszystkim do swoich potencjalnych wyborców.

[ ( http://static1.money.pl/i/h/25/m259353.jpg ) ] (http://news.money.pl/artykul/cameron;wyglosil;najwazniejsze;przemowienie;w;karierze,148,0,1237396.html) *Londyn poza UE? Cameron podał ważną datę * Dzisiejsze wystąpienie brytyjskiego premiera Davida Camerona określa się jako najważniejsze w jego dotychczasowej karierze.W taką sama pułapkę wpadli za czasów swoich rządów premier Jarosław Kaczyński z bratem prezydentem. Z jednej strony musieli zadowolić swoich eurosceptycznych wyborców, z drugiej zrobić to, co dla nas korzystne. I tak premier poparł krytykowany przez niektóre środowiska bliskie PiS-owi Traktat Lizboński, za to prezydent, aby udobruchać niezadowolonych, długo zwlekał z jego podpisaniem.

Partie, które wśród swoich wyborców mają przeciwników integracji, są skazane na taką grę. Muszą się dużo bardziej nagimnastykować niż te z proeuropejskimi hasłami wyborczymi. A dlaczego tak się gimnastykują? Przecież Cameronowi teoretycznie znacznie łatwiej byłoby powiedzieć, _ dziękujemy, wychodzimy z klubu _ niż Kaczyńskiemu. Ten drugi naraziłby się na zarzuty, że przez taką decyzję nie dostaniemy kolejnych miliardów euro i rozwój kraju mocno przystopuje. Ten drugi wręcz przeciwnie, mógłby zyskać słowa uznania i usłyszeć, że już nie będziemy musieli płacić miliardów na takie kraje, jak Polska i możemy łożyć na rozwój własnego państwa, a nie na unijnych słabeuszy.

Tu dochodzimy do zasadniczego pytania, po co wszyscy tkwimy w tej Unii, skoro w każdym społeczeństwie kraju członkowskiego jest spory odsetek przeciwników takiego stanu rzeczy? Dlaczego konserwatywne ugrupowania każdego z tych państw do tej pory nie zdecydowały się na wystąpienie? Przecież wcale nie chodzi o wygodę podróżowania bez granic, bo można rozwiązać UE zostawiając strefę Schengen. Nie chodzi też o unię celną, bo do stworzenia takiego obszaru wystarczy seria dwustronnych umów między państwami i nie trzeba tworzyć specjalnej instytucji.

[ ( http://static1.money.pl/i/h/65/m259393.jpg ) ] (http://www.money.pl/gospodarka/unia-europejska/wiadomosci/artykul/przemowienie;davida;camerona;jest;reakcja;niemiec,229,0,1237733.html) *Przemówienie Camerona. Jest reakcja Niemiec * Brytyjczycy żądają zdecydowanych reform w UE, bo ich zdaniem Unia szkodzi ich gospodarce. Niemiecka kanclerz pójdzie na ustępstwa? Choć dyskusje o idei zjednoczenia są ważne i potrzebne, to spiritus movens całego przedsięwzięcia jest trywialny: tylko wielki wspólny rynek jest w stanie zapewnić dobrobyt. Szczególnie w erze produkcji masowej. Jeśli większość towarów opłaca się produkować tylko na wielka skalę, to trzeba mieć też ogromny rynek zbytu.

Można to pokazać na dość trywialnym przykładzie producenta grzebieni. Robił je mieszkaniec kraju A w warsztacie i sprzedawał w swojej gminie. Doszedł jednak do wniosku, że bardziej się je opłaca produkować na wielką skalę: cena jednej sztuki będzie wtedy znacznie niższa, więc więcej osób będzie mogło sobie na jego produkt pozwolić. Uruchomił więc taśmy produkcyjne, lecz lokalny rynek był zbyt mały. Chciał zacząć eksportować, ale okazało się, że w kraju B, po dołożeniu cła, jego grzebienie są za drogie.

Politycy z różnych państw dostrzegli, że ich przedsiębiorcy _ duszą się _, więc dogadali się i stworzyli unię celną. Producent grzebieni był zadowolony tylko przez chwilę. Okazało się bowiem, że choć bariery celne zniknęły, to w kraju B jest zakaz sprzedaży grzebieni dłuższych niż siedem centymetrów, a w kraju C krótszych niż 15 centymetrów. Co miał zrobić ze swoimi 10-centymetrowymi wyrobami? Mógł je sprzedawać w kraju D, ale działa tam firma dotowana przez państwo, bo to był przemysł politycznie strategiczny, ze względu na dużą liczbę zatrudnionych w nim osób. Dzięki pomocy publicznej mogła stosować ceny dumpingowe, z którymi przedsiębiorca z kraju A nie mógł walczyć.

*Szef PE: Premier prowadzi niebezpieczną grę * Zdaniem Martina Schulza, premier Wielkiej Brytanii to czarnoksiężnik, którego moce wymknęły się spod kontroli. Politycy usiedli i zastanowili się ponownie. Dlaczego w USA przemysł kwitnie, a u nas nie? Doszli do wniosku, że kluczem jest wielki rynek. Skoro tam każdy może produkować i sprzedawać od Los Angeles po Nowy Jork, to u nas też należy to wdrożyć. Co do efektywności wdrażania można mieć zastrzeżenia, to pomysł sam w sobie nie podlega dyskusji.

Jednak aby zaistniał wspólny rynek, to przedsiębiorca z kraju A musi mieć równe szanse w pozostałych krajach. Nie wystarczy zniesienie ceł, trzeba również ujednolicić przepisy. Trzeba było zatem wprowadzić wspólną definicję grzebienia i określić jego minimalną oraz maksymalną długość. Choć brzmi to kretyńsko, to jednak wszystkim przedsiębiorcom daje równe szanse.

Jest już dobrze? Nie, bo towar jednej firmy dociera do klienta szybko, a drugiej tkwi godzinami czy dniami na granicy. Trzeba było się pozbyć i tego problemu. Ale pozostał jeszcze inny: wiele firm konkuruje ze sobą już na równych prawach na wspólnym rynku, ale przez wahania kursów walut, raz w jednym kraju ich towary są cenowo bardzo konkurencyjne, innym razem bardzo drogie.

Kontraktując towar po cenie wyrażanej w walucie odbiorcy, firma ponosi ryzyko - przez zmianę kursu ma szansę zarobić więcej niż się spodziewała, ale może też zbankrutować. Ma opcję ubezpieczenia się od ryzyka kursowego, ale to dodatkowy wydatek. Za to w każdym przypadku jej zysk obniża koszt wymiany walut.

Co z tym zrobić? Wprowadzić wspólny pieniądz. I tak doszliśmy do Unii Europejskiej i Unii Walutowej. Jednak aby to wszystko było możliwe, nie obeszło się bez stworzenia kosztownej i - w powszechnej opinii - mało wydajnej instytucji. Instytucji, której nikt nie lubi, w której nikt nie chce być, a jednocześnie nikt serio nie mówi o jej opuszczeniu. Mało tego, nowych chętnych do wstąpienia ciągle przybywa.

Powstało to wszystko na bazie tysięcy kompromisów, bo przecież jeden kraj musiał zrzec się ochrony własnych producentów grzebieni, a w drugim lepiej zorganizowana branża rozkwitła. Efekt jednak jest taki, że grzebienie są tanie i każdego Europejczyka stać na to, aby się uczesać.

Jednak Europa, która integruje się mimo kłótni na szczytach i ostrych słowach wypowiadanych pomiędzy nimi, wydaje się o wiele przyjaźniejsza, niż podejmowane dotychczas - przez ostatnie tysiąc lat - próby integracji przez podbój. Te metody nie przyniosły długotrwałego efektu. Czy to, czego świadkami jesteśmy teraz, przetrwa? Jak długo, trudno prorokować, ale na pewno jeszcze przez długie lata będziemy Wspólnotą. Być może - choć w to trudno mi uwierzyć - bez Wielkiej Brytanii, ale Wspólnotą.

O ile w Europę wspólnych wartości nie wierzę, to w Europę wspólnych interesów jak najbardziej. Każdemu się to opłaca i jednocześnie każdy płaci swoja cenę. Parafrazując klasyka: dopóki plusy dodatnie nie przysłonią plusów ujemnych, Unia będzie trwała.

Autor felietonu jest zastępcą redaktora naczelnego Money.pl

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)