- Mam 300 osób na produkcji. Część już przestała przychodzić do pracy, ale to nie jest jeszcze ta liczba, która mogłaby nam przeszkadzać. Boimy się poniedziałku, kiedy szkoły staną już całkowicie. To będzie pierwszy kluczowy sprawdzian - mówi money.pl Janusz Rubas.
Jego firma produkuje napoje takie jak Hoop Cola, syropy Paola czy Dr Max. Jednocześnie jest częścią Ustronianki, czyli czołowego polskiego przedsiębiorstwa sprzedającego butelkowaną wodę. W produkty marek własnych zaopatruje też dyskonty.
- Na ile mamy zapasy? Przy normalnym czasie nasze magazyny są w stanie zaopatrywać sklepy przez dwa tygodnie. Jednak przy obecnym popycie w momencie zatrzymania produkcji to będzie tydzień - dodaje.
Rubas przekonuje, że podobnej sytuacji nie miał nigdy. Wszyscy jego pracownicy biurowi mają pracować zdalnie. Ci, którzy dotąd mieli tylko komputery stacjonarne, dostają właśnie laptopy. Hoop i Ustronianka robią wszystko, by utrzymać bieżącą działalność.
- Panika już się zaczęła. Szacujemy, że najgorsze jednak jeszcze przed nami. Jak się okaże, że któryś z pracowników ma koronawirusa, to wszystko u nas stanie. Wszyscy pójdą na zwolnienie. Tego boimy się najbardziej - dodaje.
Co na to branża spożywcza? W czwartek na specjalnie zwołanej konferencji prasowej minister rozwoju Jadwiga Emilewicz uspokajała, że nie ma powodów do paniki. To samo mówili przedstawiciele sektora prywatnego: producent makaronów Lubella, papieru Velvet czy sieci handlowej Biedronka. Padały też zapewnienia, że nie ma żadnych planów zamykania sklepów, a wszystkie tego typu pogłoski to zwykłe plotki.
- Sprawdzaliśmy cały łańcuch dostaw do sklepów i dziś z całą pewnością uspokajamy, że łańcuch dostaw w Polsce jest bezpieczny - mówiła minister Emilewicz.
Z kolei producenci mówili, że pracują na pełnych mocach, więc są w stanie zaopatrywać sklepy na bieżąco.
- Staramy się realizować wszystkie zamówienia. Mogą się pojawiać drobne opóźnienia, ale w naszej firmie możliwości produkcyjne są w pełni wykorzystywane – zadeklarował Piotr Romańczuk, wiceprezes Lubelli.
Artur Pielak z firmy Velvet Cart wytłumaczył, że jego firma ma zabezpieczone surowce do produkcji, dlatego poszukiwane przez klientów produkty "trafią na półki sklepowe". Kiedy mogłyby pojawić się problemy? Tylko wtedy, gdyby w centrum dystrybucyjnym czy danym zakładzie wystąpił przypadek koronawirusa.
Mimo tych zapewnień Polacy nadal szturmują sklepy. Jak donosi serwis WP Finanse, w niektórych sklepach kolejki były w czwartek nawet o… 6 rano. wielkich problemów z zaopatrzeniem jednak nie ma. Często jeśli w jednym sklepie nie ma danego produktu, to w innym nadal jest dostępny.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij na #dziejesie