Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Łukasz Pałka
|

Legendy Solidarności nie poradziły sobie w nowej Polsce

0
Podziel się:

Przemysłowe molochy z okresu PRL nie wytrzymywały konkurencji. Przetrwały te, które znalazły inwestora.

Legendy Solidarności nie poradziły sobie w nowej Polsce
(Zbigniew Wróblewski/sierpien80.pl/IPN)

Zakłady, w których w 1980 roku wybuchły strajki, przetrwały do dzisiaj głównie dzięki inwestorom zagranicznym. Ci dali im przede wszystkim nowe technologie i rynki zbytu. Mniejsze fabryki nie wytrzymały próby czasu, a niektóre z nich zostały zastąpione przez współczesne symbole kapitalizmu: centra handlowe.

Na zdjęciu wiec Solidarności w stoczni Gdańskiej w 1980 roku.* *

- _ Stocznie, wrocławski Pafawag, Nowa Huta, kopalnie na Śląsku _ - Aleksander Hall wylicza zakłady, które zapadły mu w pamięci jako te, które stawiały największy opór. Historyk, opozycjonista, późniejszy doradca Lecha Wałęsy w 1980 roku uczestniczył w strajku w Stoczni Gdańskiej. - _ To było jedno z największych wydarzeń w moim życiu. Chociaż początkowo nikt z nas nie miał pojęcia, jakie skutki przyniosą nasze działania _ - wspomina Hall, przyznając że po kilku dniach początku strajku w stoczni już wiedział, że fala oporu rozleje się po całej Polsce.

Cała Polska się buntuje

Symbolem strajków z 1980 roku stały się stocznie. Jednak przed trzydziestoma laty nie było regionu w Polsce, w którym nie strajkowaliby pracownicy przynajmniej jednego dużego zakładu. Od zakładów lotniczych w Świdniku i Mielcu, przez kielecką Iskrę, FSO na Żeraniu, Ursus, wrocławski Pafawag, po śląskie kopalnie i Nową Hutę. Do tego setki mniejszych fabryk i przedsiębiorstw.

- _ Bardzo trudno dokładnie powiedzieć, na ile przedsiębiorstw rozlała się fala strajków, ale z pewnością było ich około tysiąca _ - mówi w rozmowie z Money.pl dr Andrzej Zawistowski z Instytutu Pamięci Narodowej, historyk specjalizujący się w tematach gospodarczych. Zaznacza, że pracownicy zwłaszcza dużych zakładów, które były perłami PRL-owskiej gospodarki, mieli ogromną siłę nacisku w walce o swoje postulaty. Ale już w nowej Polsce wiele z nich straciło na znaczeniu, zderzając się z twardym, kapitalistycznym rynkiem.

- _ Z pewnością wielu robotników, którzy strajkowali w latach 80-tych, nie zdawało sobie nawet sprawy z tego, co niosą ze sobą przemiany gospodarcze _ - przyznaje historyk.

FSO nie miało szczęścia do inwestorów

Gwiazdą PRL-u, która musiała zmierzyć się z nowym rynkiem, była żerańska Fabryka Samochodów Osobowych, która produkowała auta upragnione wówczas przez Polaków. Upragnione i jednocześnie wyczekane, bo dużego fiata nie można było przecież kupić na wolnym rynku. - _ FSO od samego początku było skrojone pod potrzeby socjalistycznej gospodarki _ - opisuje dr Andrzej Zawistowski. - _ Postawiono na tanią siłę roboczą, stosunkowo niewielką mechanizację produkcji. To musiało później poskutkować sporymi problemami już na konkurencyjnym rynku _ - dodaje.

Chociaż w samym okresie PRL-u FSO było przedstawiane jako absolutny szczyt nowoczesności.

ZOBACZ MOTORYZACYJNE LEGENDY PRL-u:

Już w pierwszej połowie lat 80. było jednak wiadomo, że FSO potrzebuje inwestora. Nie wyszła współpraca z włoskim Fiatem i dopiero w 1995 roku do zakładów na Żeraniu wszedł koreański koncern Daewoo. Wszyscy bardzo się spieszyli, bo bali się, że azjatycki inwestor się zniechęci. Potrzebne do tego przekształcenie przedsiębiorstwa państwowego w spółkę skarbu państwa rząd załatwił w rekordowym czasie sześciu tygodni.

- _ Miałem duże wątpliwości co do tego inwestora. Był trochę jak kolos na glinianych nogach _ - wspomina w rozmowie z Money.pl Wiesław Kaczmarek, ówczesny minister przekształceń własnościowych. - _ Ale FSO było na granicy bankructwa i gdyby nie Koreańczycy, to zakłady na Żeraniu zapewne podzieliłyby los stoczni _. Były minister wspomina, że Koreańczycy dodatkowo zażądali specjalnych ulg celnych. W zamian zainwestowali jednak ponad miliard dolarów, stając się jednym z największych inwestorów zagranicznych w nowej Polsce.

Sielanka nie trwała jednak długo. Po bankructwie koreańskiego koncernu w 2004 roku znów zaczęła się walka o przetrwanie polskiej fabryki. Upadku po raz kolejny udało się uniknąć dzięki temu, że firma przedłużyła licencję na produkcję Lanosa i Matiza. Rok później pojawił się ukraiński inwestor UkrAwro, który dzisiaj także zmaga się z problemami finansowymi i przymierza się do sprzedaży polskiej fabryki. Tym razem jest bardzo prawdopodobne, że przejdzie ona w ręce Chińczyków.

Rolnicza duma PRL-u uniknęła bankructwa

- _ Mimo całego zamieszania z inwestorami i tak uważam, że FSO miało więcej szczęścia niż na przykład Ursus, który w nowej Polsce przeżył prawdziwy dramat _ - mówi Wiesław Kaczmarek.

W okresie PRL-u Ursus był bowiem jednym z największych producentów ciągników w Europie. Ich roczna produkcja sięgnęła w 1980 roku 115 tysięcy sztuk.

TRAKTOR URSUS W POLSKIEJ KRONICE FILMOWEJ:

- _ Ursus to jednak klasyczny przykład firmy, której gigantyczny potencjał był dostosowany do potrzeb gospodarki centralnie planowanej. Ale już na wolnym rynku nie była w stanie sobie poradzić i przetrwanie wymagało wielkich zmian. Bo rynki się pokończyły, a majątek i potencjał pozostały _ - podkreśla były minister.

Z drugiej strony Ursusowi pomogło jednak to, że miał za sobą spore przedwojenne tradycje. - _ To podstawowa różnica, gdyby porównać tę fabrykę do FSO _ - zaznacza dr Andrzej Zawistowski. - _ Ursus, chociaż potrzebował ogromnych zmian, to jednak był w stanie poradzić sobie bez udziału zagranicznego partnera _ - dodaje.

Już w nowej Polsce fabryka ciągników przeszła restrukturyzację przy współudziale firmy PHZ Bumar. Znacznie zmniejszono zatrudnienie: firma, która w szczytowym okresie zatrudniała 12 tysięcy pracowników i drugie tyle u kooperantów, dziś ma około 200 osób. Ursusowi ostatnio udało się pozyskać 12 milionów złotych unijnych środków na stworzenie nowej serii traktorów, których produkcja ma sięgnąć trzech tysięcy sztuk rocznie.

Przetrwali dzięki inwestorom zagranicznym

- _ Po upadku PRL-u w gospodarce brakowało kapitału. Dlatego śmiało można powiedzieć, że w większości przypadków to właśnie inwestorzy zagraniczni uratowali nasze przedsiębiorstwa przed bankructwem _ - mówi w rozmowie z Money.pl prof. Jacek Tittenbrun, autor książki poświęconej prywatyzacji w Polsce. - _ Abstrahując od zarzutów, czy zawsze wszystko odbywało się zgodnie z prawem, to duży zastrzyk kapitału był nam niezbędny _ - dodaje.

Jego zdaniem najprościej było pozyskać inwestorów dużym przedsiębiorstwom przemysłowym, które były atrakcyjne dla zagranicznych partnerów. I tak po latach recesji wrocławska fabryka taboru kolejowego Pafawag trafiła w ręce kanadyjskiego Bombardiera i dzisiaj prężnie się rozwija. Profil swojej działalności musiała za to zmienić zielonogórska spółka Zastal. Kiedyś jeden z największych w Europie producentów wagonów, dzisiaj zajmuje się między innymi produkcją konstrukcji stalowych.

ZOBACZ FILM O ZASTALU W POLSKIEJ KRONICE FILMOWEJ:

Przemysł lotniczy trafił w ręce Brytyjczyków i Amerykanów, którzy zainwestowali w zakłady w Mielcu i Świdniku. Dzisiaj zajmują się one produkcją sprzętu lotniczego. I raczej trudno oczekiwać, by wróciły do produkcji motocykli, takich jak popularny motor WSK.

POSŁUCHAJ PIOSENKI O WSK:

Huty trafiły za to w ręce największego na świecie producenta stali, hinduskiego koncernu Accelor Mittal. Stalowy gigant działa w ponad 60 krajach, zatrudniając 285 tysięcy pracowników. W jego rękach jest dzisiaj aż 70 procent polskiego przemysłu hutniczego.

Nie wszyscy przetrwali próbę czasu

W okresie strajków dużym oporem zasłynęły między innymi zakłady przemysłu włókienniczego w Łodzi. W nowej Polsce przemysł lekki nie przetrwał jednak w walce z konkurencją taniej odzieży z Chin. - _ Zakłady bawełniarskie z Łodzi czy Białegostoku to doskonały przykład tego, jak bardzo socjalistyczna gospodarka była niedostosowana do realiów kapitalizmu _ - podkreśla dr Andrzej Zawistowski. - _ Okazało się bowiem, że zamiast produkować w Polsce, to lepiej sprowadzać odzież zza granicy. A w miejscu dawnych fabryk postawić centra handlowe, jak na przykład łódzką Manufakturę _ - podsumowuje historyk.

Kolebka wolności padła ofiarą własnej legendy

Szczęścia nie miały też stocznie. Wyczekiwany od lat inwestor się nie pojawił, czego kulminacją była ubiegłoroczna sprawa z Katarczykami. - _ Zrealizowaliśmy wszystko w 150 procentach. To, że sprzedaż stoczni wówczas nie doszła do skutku, wynikało przede wszystkim z faktu, że rynek stoczniowy na świecie się załamał _ - tłumaczył w lutym w rozmowie z Money.pl minister skarbu Aleksander Grad. - _ Równie boleśnie jak my odczuły to stocznie w Danii czy Niemczech. Inwestor, który był zainteresowany naszymi stoczniami przeszacował swoje siły i wolał stracić wadium niż wchodzić w tę inwestycję, która pociągnęłaby za sobą o wiele większe koszty _.

Również restrukturyzacja stoczni i dostosowanie do nowych realiów rynkowych okazało się arcytrudne. - _ Można powiedzieć, że w pewnym sensie stocznie padły ofiarą własnej legendy. Bo jakiekolwiek zmiany były od razu postrzegane jako próba likwidacji kolebki wolności _ - uważa dr Andrzej Zawistowski.

- _ Oczywiście jest mi żal, że losy stoczni potoczyły się w taki sposób. Trudno wskazać winnego _ - mówi Aleksander Hall. - _ Ale nie zmienia to faktu, że warto było walczyć _.

CZYTAJ WIĘCEJ O PRYWATYZACJI W POLSCE
*Sprywatyzowaliśmy za ponad 100 miliardów złotych * Dyrektorzy państwowych przedsiębiorstw, ich zastępcy, prezesi spółdzielni oraz działacze partyjni okazali się zwycięzcami w wyścigu przy podziale prywatyzacyjnego tortu.
*Grad: Katarczyków nie było stać na stocznie * Money.pl pyta ministra Grada, czy sprawę stoczni uważa za swoją osobistą porażkę.
*Kaczmarek: Parcie na wyniki zabija prywatyzację * Jak to jest być ministrem w tym resorcie pytamy Wiesława Kaczmarka, dwukrotnego ministra skarbu państwa.
giełda
wiadomości
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)