Strajk, bez perspektyw rychłego zakończenia, pogrążył liczącą ponad 3,2 mln mieszkańców stolicę Hiszpanii, łącznie z jej pięknym secesyjnym śródmieściem, w ogromnych stertach śmieci, których część dymi na ogniskach rozpalanych w parkach i na podwórkach.
Po pierwszych trzech dniach strajku Madryt pogrążył się w śmieciach: z przepełnionych koszy ich zawartość wysypuje się na śródmiejskie chodniki, a samochody rozgniatają z trzaskiem na jezdniach puste butelki i puszki po piwie.
Madryt ogarnęła _ partyzantka miejska _, jak władze miasta nazwały podejmowane przez mieszkańców próby pozbywania się zawartości śmietników przez podpalanie worków z odpadami.
W strajku uczestniczy 90 procent spośród 6 000 pracowników trzech madryckich przedsiębiorstw oczyszczania miasta, jak twierdzą dwie główne lewicowe centrale związkowe (UGT i CCOO), które zorganizowały protest przeciwko planom radykalnej redukcji zatrudnienia i płac.
W trzech strajkujących przedsiębiorstwach oczyszczania miasta, które mają umowy z Zarządem Miejskim, zapewniające pracownikom do niedawna bardzo dobre warunki socjalne i wysokie płace (ogrodnik zarabiał dotąd 900 euro miesięcznie, a pracownik zatrudniony przy zbiórce i wywożeniu odpadów - 1 050 euro), zapowiedziano redukcje płac o 40 proc.
Zapowiedziano zwolnienie dalszych 1 100 pracowników - poinformował w czwartek rzecznik socjalistycznej centrali związkowej UGT Juan Carlos del Rio. 350 już straciło pracę.
Władze Madrytu na razie odmawiają podjęcia negocjacji ze związkami. Stoją na stanowisku, że _ to sprawa samych przedsiębiorstw oczyszczania miasta _. Mieszkańcy hiszpańskiej metropolii są podzieleni. Agencje cytują ich wypowiedzi.
_ - Myślę, że musimy poprzeć strajkujących, bo ten strajk to następstwo polityki nieprzejmowania się obywatelami _ -reaguje zapytany przez agencję AFP 51-letni Jose Antonio Zaragoza.
_ - To horror. Tak nie wolno protestować _ - mówi 46-letnia Rosa Aguillar, wskazując na sterty śmieci na placu Jacinto Benavente.
Czytaj więcej w Money.pl