Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Mateusz Ratajczak
Mateusz Ratajczak
|

Historia upadku Atlantic. Wojciech Morawski dla WP money: Odzyskam firmę i wypłacę pracownikom zaległe pieniądze

171
Podziel się:

Atlantic, przez lata jedna z najbardziej znanych polskich firm odzieżowych, wróci na rynek? - Plan jest prosty. Walka do końca - mówi WP money Wojciech Morawski, założyciel i były prezes spółki. W wywiadzie opowiada jak wojna, bank, skarbówka i sąd zniszczyły firmę. Morawski zapowiada proces o odszkodowanie i składa obietnicę byłym pracownikom. Wynagrodzenia odda co do grosza.

Historia upadku Atlantic. Wojciech Morawski dla WP money: Odzyskam firmę i wypłacę pracownikom zaległe pieniądze

Mateusz Ratajczak, WP money: Rozmawiał pan z pracownikami, gdy firma się waliła?

Wojciech Morawski, założyciel i były prezes Atlantic: Ostatnią okazję do rozmów mieliśmy podczas spotkania wigilijnego w 2014 r. Nie było świętowania. Wszyscy mieli nadzieję, że się uda przetrwać. Wzajemnie sobie życzyliśmy wszystkiego dobrego. Potem zaczęła się jazda bez trzymanki i na takie spotkanie nie było już czasu.

A gdyby była okazja teraz, to powiedziałby pan...

Trzymajcie dalej kciuki. Powiedziałbym wprost, że niestety nie uda się obronić wszystkich miejsc pracy. Ale zawsze priorytetem było dla mnie, żeby się z wszystkimi rozliczyć co do grosza.

I się nie udało.

Bo nasz plan został brutalnie przecięty - przez bank, urząd skarbowy i sąd.

A na „przepraszam, zawiodłem” znalazłby pan odwagę *? *

Za swoje błędy zawsze jestem w stanie przeprosić , a o pracownikach nie zapominam i powiem więcej - zrobię wszystko, żeby ludzie dostali pieniądze. Chcę pracowników zapewnić, że jeżeli uda mi się wygrać odszkodowanie za straty, to w pierwszej kolejności wypłacę im wszystkie zaległe wynagrodzenia. To mogę tu i teraz powiedzieć.

Słowo?

Słowo.

Przejdźmy teraz do historii upadku Atlantica. Zaczęło się od?

Od wojny na Ukrainie, potem od banku, który rozwiązał umowę leasingową na centrum logistyczne. Opóźnienie w płatnościach było niewielkie. I oczywiście od razu szczerze wyjaśnialiśmy, skąd są problemy. Mowa właśnie o wydarzeniach na Ukrainie i późniejszej wojnie o Krym. Dla nas te dwa rynki od zawsze były istotne i przynosiły największą część dochodów. Majdan i wojna sprawiły, że kursy ukraińskiej hrywny i rosyjskiego rubla poleciały na dno.

I zaczęły się problemy finansowe.

Prowadziliśmy z bankiem rozmowy. Proponowaliśmy, co możemy zrobić, by uniknąć ewentualnych opóźnień w płaceniu rat. W grę wchodziła m. in sprzedaż centrum logistycznego. Skoro na Wschodzie załamała się sprzedaż, to centrum logistyczne, budowane na te rynki, przestało pełnić swoją rolę. I bank to przyjął, zaczęły się poszukiwania chętnego. Nawet były już jakieś propozycje i oferty.

Proponowaliśmy jeszcze powołanie spółki-córki, która miała zająć się logistyką. Wtedy wystarczyłoby znaleźć klientów i wypełnić te puste hale. Chcieliśmy, by bank - na czas rozruchu tego biznesu - zawiesił pobieranie od nas rat kapitałowych i skupił się wyłącznie na odsetkach. Takie rozwiązania są w relacjach bank- klient są często stosowane.

Może i często *, ale bank na to nie przystał. *

Propozycje w zasadzie nie zostały nigdy odrzucone. Ale umowa została zerwana. W świetle przepisów oznaczało to dla nas de facto „konieczność odsprzedaży nieruchomości leasingodawcy”. Gdy jest faktura, jest też obowiązek podatkowy. VAT wyniósł prawie 5 mln zł. I po te pieniądze przyszedł do nas urząd skarbowy.

A tak na dobrą sprawę to bank powinien zwrócić nam VAT, który my potem zwrócilibyśmy urzędowi skarbowego. Bank tego nie zrobił, my nie mieliśmy z czego oddać. Bank dwa razy zagrał przeciwko prawu – z powodu zwłoki wypowiedział nam umowę i zatrzymał VAT należny urzędowi skarbowemu.

A może to nie banku wina, a wasza? Na wahania kursowe można się było przygotować, szukać innych rynków.

Powiedzieć, że na Ukrainie i w Rosji były tylko wahania kursowe to żart. Tam było prawdziwe załamanie kursowe. I nas to spotkało.

Nie byliście zabezpieczeni na taką ewentualność?

Na wojnę na Ukrainie nikt nie był „przygotowany”. My też nie. Ale jakoś dawaliśmy sobie radę. Rozpoczęliśmy restrukturyzację, zmieniliśmy model sprzedaży. To miało zaimpregnować firmę na ryzyka kursowe na Wschodzie.

Ale co na tym wszystkim zyskał bank?

Gdyby doszło do postępowania układowego lub likwidacyjnego, to bank nie mógłby wypowiedzieć już umowy. A skończyło się dla nich tak, że zyskali nasz VAT, a na dodatek przejęli nieruchomość. Staram się jakoś wyjaśnić ich motywację, ale pewności nie mam.

To centrum logistyczne jeszcze działa?

Z tego co wiem, to hula tam wiatr, nie ma żadnej działalności gospodarczej. Nie śledziłem jednak tej sprawy dalej. Nie mam zwyczaju interesować się rzeczami, na które nie mam wpływu.

Niedawno sugerował pan, że bank mógł mieć też inne motywy. Konkurencja go przekonała, żeby was przycisnąć.

Nic nie sugerowałem. Odpowiadałem tylko na pytanie o fakty. A fakty są takie, że jedna z francuskich, dużych firm odzieżowych ma konto w tym samym banku. Więcej powiedzieć nie mogę, bo po prostu nie wiem. Czy z tego coś więcej wynika? Mam nadzieję, że tak nie było.

Z bankiem i tak spotkamy się w sądzie. W tej chwili tworzony jest już przeciwko BNP Paribas pozew. Co zarzucamy? Bezprawne wypowiedzenie umowy leasingu i w konsekwencji doprowadzenie spółki Atlantic do upadłości likwidacyjnej.

Ile bank za to ma zapłacić?

Domagamy się odszkodowania od banku, to kilkadziesiąt milionów złotych. W tej chwili trwa dokładna analiza, ile konkretnie ma ono wynosić. W sensie prawnym nie mamy wątpliwości, że rozwiązanie z nami umowy było bezprawne. Zwłoka oznacza winę kontrahenta. W naszym przypadku winy nie było, więc mówimy tylko o opóźnieniu w płatnościach. A to podstawą do rozwiązania umowy nie było. Nie trzeba chyba nikomu udowadniać, że na Ukrainie trwała wojna, że waluty szalały i że my nie mieliśmy na to wpływu.

A może bank uznał, że źle zarządza pan spółką.

Gdybyśmy źle zarządzali spółką, to ona nigdy nie stałaby się liderem w swojej kategorii. Marka nie miałaby takiej pozycji, gdyby zarząd źle działał. Oczywiście, przy zarządzaniu firmą zawsze są jakieś błędy.

I postawienie na Rosję i Ukrainę było właśnie takim błędem?

Gdyby człowiek wiedział, że się przewróci, to by usiadł. Łatwo jest oceniać sytuację już po fakcie. Warto jednak spojrzeć na to, jak oceniany był prezydent Władimir Putin jeszcze kilka lat temu. Czy ktokolwiek był w stanie przewidzieć w 2009 r., kiedy stawialiśmy na Rosję, że ten sam człowiek za kilka lat wywoła konflikt zbrojny z Ukrainą? Gdyby nie to, nie byłoby problemów tamtejszej gospodarki. Gdyby nie to, nie byłoby sankcji wobec Rosji. Gdyby nie to, nie byłoby szaleństwa na walutach. Czy naprawdę był ktoś, kto podejrzewał, że będzie drugi Majdan, a prezydent Janukowycz ucieknie z kraju? Ja tego nie przewidziałem.

W biznesie się zarabia, bo biznes jest ryzykiem obarczony. Postawiliśmy na rynki wschodnie, bo tam mieliśmy wysokie marże i bardzo wysoką pozycję. Przyjąłem zasadę, że nowymi rynkami zajmiemy się w momencie, gdy Ukraina i Rosja będą już nasycone.

Koniec listopada 2013 r., prezes Morawski włącza telewizor i widzi Euromajdan. Myśli sobie: "O cholera?"

Wręcz przeciwnie. Ucieszyłem się, że Ukraina wreszcie przechodzi do świata zachodniego, a Polska będzie bezpieczniejsza. Jak już sytuacja na Majdanie się uspokoiła, to pojechałem tam nawet. Byli ludzie, była atmosfera, serce rosło. To była pierwsza reakcja.

Druga była chyba zgoła inna.

Gdy okazało się, że Rosja postanowiła wywołać konflikt zbrojny, to już wiedziałem, że nie jest dobrze. Nie wiedziałem oczywiście, jak głęboko załamie się rynek. Nie przypuszczałem też, że wobec Rosji zostaną wprowadzone sankcje.

W Polsce głośno było o akcji "jedz jabłka". Rolnicy jakoś sobie radzili.

Po pierwsze sadownicy otrzymali wsparcie państwa. My radziliśmy sobie sami. Po drugie markowa bielizna różni się w wielu aspektach od jabłek czy ziemniaków. Nie można tak łatwo przekierować jej na inne rynki. Jabłko dobrej jakości może zainteresować w bardzo krótkim czasie różnych odbiorców. Bielizna niekoniecznie, tu potrzeba wyrobionej marki. Tworzenie kolekcji trwa rok, a nawet półtora. Gdy zaczął się konflikt na Ukrainie, to mieliśmy wyprodukowane kolekcje na konkretne rynki. A musi mi pan uwierzyć, że każdy rynek się od siebie różni.

Innymi słowy, te same majtki nie zainteresują Polek i Ukrainek.

Dokładnie tak. Żeby sprzedać kolekcję i odzyskać pieniądze, potrzebny był nam czas. I o ten czas prosiłem. Z urzędem skarbowym negocjowaliśmy możliwość rozłożenia podatku na raty. A urząd po miesiącu z zaskoczenia rozesłał do kontrahentów informacje, by nic na nasze konta nie wpłacali. Nasze konta bankowe też zostały zablokowane. Wydali wyrok, odstrzelili spółkę i zapomnieli o tym poinformować.

A na spotkaniach z urzędnikami co pan słyszał?

Nie byłem na nich osobiście, nie znajduję przyjemności w takich rozmowach. Z urzędnikami negocjowali pracownicy firmy, specjaliści. Z relacji wiem, że była chęć pomocy i rozwiązania problemu. Nie wiem, kto finalnie inaczej zdecydował.

I powiem, że nie jestem wcale tym zaskoczony. To jest wina systemu. Urzędnik nie jest zainteresowany tym, by pomóc przedsiębiorcy . Mógłby się narazić na podejrzenia korupcyjne. Decyzją negatywną niczym się w Polsce nie ryzykuje.

Trzeci współwinny to według pana tymczasowy nadzorca sądowy, a później syndyk spółki.

Zawyżył nasze zobowiązania o znaczną kwotę. W sądzie podawał, że mamy wierzytelności na wartość 83 mln zł, podczas gdy w rzeczywistości było to trochę ponad 53 mln zł. To jest 30 mln zł mniej. Błędów nadzorcy było więcej, wszystkie w trakcie postępowania podnosiliśmy. Sąd jednak nam nie uwierzył. Prosiliśmy też o powołanie biegłego, który mógł lepiej przedstawić sytuację spółki. Sąd stwierdził wtedy, że raporty nadzorcy są wystarczająco obiektywne i poprawnie napisane.

Sąd uznał, że nadzorcę zna i jest bezstronny, a zarząd jest niewiarygodny.

„Pan prezes, jak każdy przedsiębiorca, na pewno kręci”. Tak, dokładnie tak. I taki stosunek ma często administracja do przedsiębiorców.

Syndyk tłumaczy, że mieliście w papierach bałagan.

W spółce działał księgowy system informatyczny. Wszystko można było naprawdę łatwo sprawdzić. Nasi księgowi byli dostępni, mogli wyjaśnić wątpliwości. Nasza lista wierzycieli opiewała na kwotę 53 mln zł. Syndyk potrzebował roku, żeby dojść do tej samej kwoty, do tej samej listy. Ale w międzyczasie upadłość układowa, która pozwala naprawiać firmę, zamieniła się na upadłość likwidacyjną. Ludzie stracili miejsca pracy, a państwo podatnika.

Ludzie byli zdenerwowani, spółka miała kłopoty. Pewnie zdarzały się błędy. Ale nie na 30 mln zł. Syndyk popełnił błędy logiczne, niektóre zobowiązania policzył dwa razy.

Mam wrażenie, że syndyk sugerował pana złą wolę i brak pomysłu na wyjście z sytuacji.

Pod koniec 2014 roku przedstawiliśmy wszystkim bankom program restrukturyzacyjny. Z planem się zapoznały i przedłużyły umowy kredytowe. Jeżeli syndyk nie znał lub nie rozumiał planu restrukturyzacyjnego, to ja tego nie będę komentować.

Syndyk twierdził, że Atlantic wycofuje się z Polski, bo sprzedajemy sklepy. Nie potrafił zrozumieć, że te kilkadziesiąt sklepów poszło pod młotek jako element restrukturyzacji. W sytuacji kryzysowej nie były nam potrzebne sklepy własne. Mieliśmy dobrze rozbudowaną sieć dystrybucji, zostało nam kilkadziesiąt sklepów partnerskich i kilkaset kolejnych sklepów, które zaopatrywaliśmy. Zmienialiśmy model dystrybucji. A syndyk uznał to za likwidację sprzedaży. Znowu pomyłka.

Syndyk zarzuca nam, że nie można było z nami negocjować. Byłem otwarty na rozmowy. Do czasu jak zapoznałem się z jego sprawozdaniem.

To może zamiast ciągnąć bank do sądu, to trzeba syndyka?

To bank uruchomił całą lawinę negatywnych wydarzeń. I na tym się koncentrujemy. Czy coś względem syndyka i jego postępowania będziemy robić? Nie potrafię teraz odpowiedzieć na to pytanie.

Na razie staramy się pokazać na naszym przykładzie, że potrzebne są zmiany w prawie. Tymczasowy nadzorca sądowy nie powinien później zostawać syndykiem, który zarabia od wartości sprzedanego majątku. Syndyk z kolei powinien dostawać wynagrodzenie uzależnione od tego, ile pieniędzy uda mu się zwrócić wierzycielom.

Walczymy o odszkodowanie. Wciąż staram się o odkupienie tego, co zostało po likwidacji. Chcę, żeby Atlantic wrócił na rynek. Jeszcze teraz są szanse.

A jeżeli się nie uda?

To wtedy pan do mnie zadzwoni i porozmawiamy.

Nie sugeruję, że się nie uda. Pytam o plan B.

Plan jest prosty. Walka do końca.

Atlantic, przez lata jedna z najbardziej znanych polskich firm odzieżowych, wróci na rynek?

wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(171)
Bogna
6 lat temu
Kupowałam ich wyroby i są to najlepsze, najbardziej wytrzymałe majtki,koszulki,skarpetki jakie kiedykolwiek były u nas w sprzedaży.Po prostu były za dobre...
ZQW
7 lat temu
Ta firma miała po prostu produkty, gdzie stosunek jakości do ceny był nie do zaakceptowania dla konsumentów. Raz zaglądnąłem do salonu firmowego tej firmy w jednej z galerii handlowych w Krakowie i zaproponowano mi majtki męskie w promocji za 49 złotych przecenione w promocji z 79. Bokserki były w promocji za 79 przecenione z 99. Więcej już tam nie zaglądałem.
Piotr
7 lat temu
Trzymam kciuki, żeby się udało.
Jan
7 lat temu
Według mnie trochę tak "grubymi nićmi to szyte". Chyba jednak sporo winy zarządu też jest.
pool
7 lat temu
Jeśli ma rację, to do Sądu! a nie pisać, czego to ja nie zrobię i komu kasy nie oddam. Trzymam kciuki za gościa ale myślę, że te żabojady z tego parabanku mają dobrych prawników i wiedzieli co robią. Powodzenia.
...
Następna strona