Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Agata Kołodziej
Agata Kołodziej
|

Polski rower zostanie gwiazdą najnowszej produkcji Netflixa. To pomoże chłopakom z Mielca podbić świat

75
Podziel się:

23-letni Marcin stanął pod największym Apple Store w Europie i udawał, że pokazuje ludziom najnowszy iBike. Byli zachwyceni. Choć jego rower jeszcze nie istniał, sprzedał 100 egzemplarzy. Dziś istnieje. Głównie dlatego, że udało mu się namówić do współpracy ludzi z Tesli, BMW, Ferrari i Bentley’a. A wszystko zaczęło się od tego, że jego kolega jedząc kanapkę uznał, że jest najgłupszy w rodzinie, dlatego musi wyjechać do Londynu. Marcin pojechał z nim.

Polski rower zostanie gwiazdą najnowszej produkcji Netflixa. To pomoże chłopakom z Mielca podbić świat
(WP money)

23-letni Marcin stanął pod największym Apple Store w Europie i udawał, że pokazuje ludziom najnowszy iBike. Byli zachwyceni. Choć jego rower jeszcze nie istniał, sprzedał 100 egzemplarzy. Dziś istnieje. Głównie dlatego, że udało mu się namówić do współpracy ludzi z Tesli, BMW, Ferrari i Bentley'a. A wszystko zaczęło się od tego, że jego kolega jedząc kanapkę uznał, że jest najgłupszy w rodzinie, dlatego musi wyjechać do Londynu. Marcin pojechał z nim.

- Siedziałem w Subwayu z trzema kumplami. Jeden z nich ma całą rodzinę w Anglii, siostra jest doktorem Cambridge, ojciec też, a teraz to może już nawet profesorem, a mama jest doktorem na AGH. On zaśmiał się, że rodzina żartuje, że jest najgłupszy w rodzinie, bo kończy dopiero licencjat, więc musi iść na studia magisterskie do Anglii – opowiada Marcin Piątkowski, wówczas jeszcze student, dziś przedsiębiorca.

Piątkowski wciąż jest jeszcze przed trzydziestką, ale już udało mu się namówić do współpracy przy swoim projekcie składanego elektrycznego roweru managerów z Tesli, Bentleya czy Pepsi.

Koniec geterkowych kompromisów

- Studiowałem wtedy w Krakowie zarządzanie międzynarodowe. Przegryzając kanapkę razem z drugim kumplem uznaliśmy, że skoro on może złożyć papiery do Londynu, to my też możemy. I zrobiliśmy to wszyscy – mówi Piątkowski.

Złożyli dokumenty na University College London na kierunek przedsiębiorczość technologiczna. Myśleli, że żaden z nich się nie dostanie. Udało się tylko Marcinowi. To był 2010 rok. Na rozpoczęcie rocznych studiów musieli poczekać jeszcze dwa lata. Przeprowadzili się do Londynu na końcu 2011 r. no i się zaczęło.

- Żeby skończyć te studia, trzeba było znaleźć sobie problem społeczny warty rozwiązania, w dodatku za pomocą technologii. A właściwie najpierw udowodnić, że problem istnieje, zdefiniować go, stworzyć prototyp rozwiązania, a na końcu próbować go sprzedać. Jeśli po drodze były konieczne pieniądze na ten projekt, zadaniem było również je zdobyć – mówi młody przedsiębiorca.

Znalezienie problemu było proste: wszechobecne korki większe nawet niż w Nowym Jorku. Rozwiązanie? Rower. Ale to nie dla każdego.

- Żeby pojechać rowerem do pracy, trzeba zaakceptować kompromisy jak choćby obcisłe geterki, które panowie po pięćdziesiątce zakładają zamiast garnituru. Jedni się z nich śmieją, inni je kochają, ale trzeba mieć charakter, żeby coś takiego założyć. My chcieliśmy stworzyć rower, który nie będzie zmuszał ludzi to takich geterkowych kompromisów – mówi Marcin.

Stworzył więc JIVR Bike – rower nie dla rowerzystów, bo po pierwsze elektryczny, a po drugie składany. Dzięki temu znika brud, pot i geterki, a na dodatek można go zabrać ze sobą do pociągu, metra czy biurowca. To nie bez znaczenia. W takich miastach jak Londyn, Paryż, a nawet Kraków, dwa z trzech nowych rowerów zostaje skradziona w ciągu pierwszego roku.

Ale takich rowerów jest na rynku niemało. Czym różni się od nich JIVR? - Nie trzeba mieć ze sobą zestawu narzędzi, żeby go złożyć i tracić na to 15 minut, brudząc się przy okazji błotem – twierdzi pomysłodawca. Wyposażony jest też w aplikację mobilną, to jego deska rozdzielcza pokazująca stan baterii, prędkość, przebyty dystans i spalone kalorie, a w przyszłości... o tym później.

Fake it till you make it

Zbudowanie prototypu JIVR-a w czasie 12 miesięcy studiów było niemożliwe, nie mówiąc już o zdobyciu finansowania na jego masową produkcję. Piątkowski zrobił więc prototyp, drukując go na drukarce 3D w rzeczywistych rozmiarach.

- Ładnie to pokleiliśmy, pomalowaliśmy, ale to oczywiście nie działało i było kruche jak cukierki – wspomina Piątkowski. Ale to nic. Zrobili sesję zdjęciową, wrzucili ją na swoją stronę internetową i zebrali przeszło 100 zamówień na coś, co ładnie wygląda, choć właściwie jeszcze nawet nie istnieje.

- To było takie trochę udawanie i wskazywanie kierunku, w którym można pójść, jeśli znajdą się na to pieniądze – mówi twórca. Ale w branży startupów to nic dziwnego, nie bez przyczyny często powtarza się: „fake it till you make it”. Piątkowskiemu się udało. Dziś jeździ po Europie i rozwozi działające już rowery ludziom, którzy cztery lata wcześniej uwierzyli w maszynę z drukarki.

- Niektórzy już nawet zapomnieli, że kilka lat temu złożyli takie zamówienia i wciąż mają u nas 750 funtów depozytu – przyznaje z uśmiechem Polak. Ale te pieniądze wciąż na nich czekają i wszyscy entuzjastycznie odpowiadają na możliwość otrzymania JIVRa.

Być jak Apple

Na Piątkowskiego na początku pieniądze nie czekały. Trzeba było je zdobyć, żeby udowodnić na uczelni sensowność swojego projektu. Na początku udało się zdobyć 5 tys. funtów z uczelnianego konkursu na najlepszy biznesplan. Ale nie od razu był on najlepszy.

- Poszliśmy na stację londyńskiego metra i pokazywaliśmy te nasze rendery JIVRa ludziom, którzy mieli ze sobą składane rowery. Ale tylko trzy na dziesięć osób mówiło nam, że może rozważyłoby zakup JIVR'a. Pomyśleliśmy, że coś tu jest nie tak, bo z trzech osób dwie zostawią maila, jedna może się odezwie, ale nikt tego nie kupi. To nie jest rynek – wspomina Piątkowski. Wtedy uznał, że jego rower nie jest dla rowerzystów. I poszedł na Regent Street pod największy Apple Store w Europie.

- Pierwszego dnia staliśmy pod wejściem i mówiliśmy ludziom, że to jest nowy iBike. Wszyscy mówili, że jest super. Następnego dnia wróciliśmy tam, ale nie udawaliśmy już, że to iBike. Chwyciło mimo to. Znaleźliśmy target. I to przekonało uniwersytet, żeby dać nam na pierwsze 5 tys. funtów – opowiada Piątkowski.

Tesla, Bentley i Ferrari w drużynie Polaka

Piątkowski ciągle powtarza "my to", "my tamto", bo od początku nie działał sam. Wtedy jeszcze w ekipie było z nim dwóch kolegów też studentów. Jeden to James, który jednak odszedł po sześciu miesiącach, bo dostał ofertę od Bentley'a, gdzie pracuje do dziś. Na marginesie ostatni SUV Bentley'a został zaprojektowany właśnie przez niego.

Drugim był doktorant, który wcześniej pracował w Ferrari projektując napędy. Nie siedzieli razem w uczelnianej ławie, Piątkowski znalazł ich przez internet.

Podobnie jak pozostałych, którzy wyłożyli na jego projekt pieniądze. Bo 5 tys. funtów, pieniądze, które miał na czesne i do tego kredyt, który spłaca zresztą do dziś, to wciąż było za mało, żeby zacząć budować prawdziwy prototyp. Musiał poszukać inwestorów.

I tu się zaczęły się schody. W 2012 roku Marcin Piątkowski miał 23 lata i żadnego doświadczenia w branży. - Po około pół roku prób, chodzenia na networkingi uznałem, że to się nie uda. Wymiany wizytówek i klepanie się po plecach nie działają. Każdy czuje, że dzięki temu jest ruch w interesie, że kiedyś to musi wypalić. Ale prawie nigdy nie wypala. Inwestorzy nie inwestują w spółki, które poznali na ulicy, ale jak mają polecenie od kogoś, kto je lepiej zna albo sam w nie zainwestował – mówi młody przedsiębiorca.

Wpadł więc na pomysł, że musi znaleźć ludzi, którzy co prawda nie wyłożą pieniędzy, ale uwierzą w ten projekt i staną za nim, mówiąc: "my temu gościowi wierzymy", firmując JIVR-a swoim nazwiskiem.

- Pomyślałem o Tesli i Apple, bo to jest taki trochę Apple wśród rowerów. Ale z Apple nikogo nie znalazłem w Londynie. Znalazłem za to człowieka, który był wiceprezesem ds. marketingu w Tesli. To gość, który z Elonem Muskiem budował Teslę od początku, kiedy jeszcze siedzieli "w jednym pokoju” - Cristiano Carlutti – opowiada Polak.

Tylko, że Carlutti wcale polskim rowerem się nie zachwycił. - On wówczas mieszkał w Chinach, tam podobnych rowerów sprzedaje się 35 mln rocznie, dlatego pewnie pomyślał: "gdzie, Ty chłopcze chcesz się pchać?" – wspomina Piątkowski.

Ale jednak zaangażował się. Bywał w Londynie raz na miesiąc i wtedy przy kawie dawał studentowi zadania domowe. Po pół roku stwierdził, że sam w ten projekt zainwestuje. A wtedy poszło już z górki. Dzięki znanemu nazwisku udało się zebrać całą rundę finansowania – dołączył człowiek zajmujący się samochodami elektrycznymi w BMW i wiceprezes ds. marketingu i reklamy Pepsi Co. - Potem zaczęli się zgłaszać inni, jak dowiedzieli się, że Tesla w to wchodzi, mimo że to wcale nie Tesla, tylko wiceprezes tej firmy – przyznaje Piątkowski.

W międzyczasie dorzuciła się jeszcze uczelnia raz, drugi, trzeci. W sumie ok. 50 tys. funtów. Razem z pieniędzmi od inwestorów udało się zebrać 180 tys. funtów.

Był wrzesień 2013 r. Wtedy zabrali się za budowanie prototypu.

"Ojciec zrobił, bo nie wiedział, że się nie da"

- Mając milion złotych w kieszeni poszliśmy do McLarena, Lotusa i generalnie do zespołów, które projektują bardzo zaawansowane auta. Ale oni wszyscy mówili, że to za drogie, zawodne, zbyt skomplikowane, nikt tego nie kupi. Rozmawialiśmy też z Boeingiem, powiedzieli nam, że tego nie da się zrobić - opowiada Piątkowski.

Wtedy zdecydował, żeby pojechać do Mielca, z którego pochodzi i pogadać z ojcem – inżynierem mechanikiem. - Ojciec nie wiedział, że się nie da, siadł i to zrobił w garażu – wspomina. Z gotowym prototypem udało się zebrać kolejne 400 tys. funtów - tym razem już na seryjną produkcję.

Był 2015 rok. Media już rozpisywały się o tym, jak to chłopak z Mielca podbija świat swoim elektrycznym rowerem. Ale wtedy wcale jeszcze nie podbijał. Mimo że już rok temu amerykański "Forbes" umieścił do na liście "30 under 30", czyli najbardziej innowacyjnych przedsiębiorców poniżej 30. roku życia. Massachusetts Institute of Technology umieścił go na podobnej liście "35 under 35”.

Piątkowski ciągle jest dopiero na początku tej drogi, która póki co z Londynu zaprowadziła go z powrotem do Mielca, gdzie uruchomił fabrykę.

- W Londynie nie byłoby nas na to stać. W Chinach produkt straciłby duszę. Za to w Mielcu są świetni inżynierowie, bo produkowano tam kiedyś samoloty, a teraz robi się Blackhawki. Do tego na miejscu jest mój ojciec, który na stali i aluminium zna się jak mało kto – mówi Piątkowski.

Znalazł więc wolną halę, a właściwie trzy, wynajął, wyremontował, postawił maszyny przywiezione jeszcze z Anglii i zaczął produkcję.

Czas wrócić do Londynu

O listopada ubiegłego roku Piątkowski jeździ po Europie, rozwożąc złożone cztery lata wcześniej zamówienia. Ale rozbudowuje już też firmę w innych krajach. Otworzył biuro sprzedaży we Frankfurcie, w tym roku planuje kolejne w Londynie.

Na razie w Mielcu produkują ok. 20 rowerów miesięcznie, stabilność finansowa przyjdzie przy 40 sztukach na miesiąc. Kiedy zaczną zarabiać?

– Już zarabiamy, listopad był naszym pierwszym miesiącem na plus, oczywiście jeśli chodzi o cash flow, bo nie był oczywiście zyskowny. Kiedy zaczniemy zarabiać pieniądze? Chyba nigdy, bo tu o to chodzi, żeby reinwestować wszystko, co zarobimy. A inwestorzy nie oczekują też przecież żadnych dywidend, oni zarobią za kilka lat, jak wyjdą z tej inwestycji, odsprzedając udziały komu innemu – tłumaczy Mielczanin.

A póki co potrzeba jeszcze więcej pieniędzy. Na razie 0,5 mln dol., jesienią – minimum 5 mln dol. To będą pieniądze na to, żeby rozszerzyć produkcję w 2018 roku i uczynić JIVR Bike jeszcze bardziej inteligentnym. Bo to, czym dziś jest JIVR, to nie jest postać docelowa.

- Dziś JIVR komunikuje się ze smartfonem, ale pracujemy nad tym, żeby te rowery miały możliwość rozpoznawania, co się dzieje dookoła, komunikował się z resztą infrastruktury miejskiej i zbierał z niej dane. Po co? Choćby po to, żeby miasto wiedziało, gdzie wybudować ścieżkę rowerową, albo w czasie zamachu na metro wiedzieć, ilu ludzi mogło paść jego ofiarą, bo JIVR będzie wiedział, ile osób w tym momencie wchodziło do metra – tłumaczy pomysłodawca. W skład inteligentnego systemu wejdzie też Bluetooth i GPS.

Na razie JIVR aż tak inteligentny nie jest. Ale wygląda. Na tyle, że wśród klientów jest też Netflix, który zamówił polski rower do swojego najnowszego serialu. - Nie wiemy nic na temat tej produkcji oprócz tego, że będzie na podstawie książki science fiction "Altered Carbon” i że będzie to największy budżet Neflixa do tej pory – mówi Piątkowski.

JIVR wystąpi aż w siedmiu odcinkach pierwszego sezonu. Pilot serialu będzie gotowy około listopada, cały sezon można będzie obejrzeć w lutym 2018 roku. – Może się coś wtedy ruszy na skalę światową – kończy Marcin Piątkowski.

wiadomości
gospodarka
najważniejsze
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(75)
wax
7 lat temu
przeczytałem tytuł i myślałem że chodzi o jakiś romet czy indianę, a tu proszę - nieznana marka
vvv
7 lat temu
ten koleś to zwykłą ściema.
bingkh
7 lat temu
brawo ziom, tak trzymac, rzadko mozemy byc dumni ze swojego rodaka !!! Powodzenia !!!
Tytus
7 lat temu
Ciekawe że tu jest tyle postów które sie nabijają z tego, że chłopak zrobił projekt składaka. Tylko tak dla przypomnienia. Iphone, to telefon. Tesla, to samochód (do tego elektryczyny, takie już były ponad 100 temu), itd, itp. Nie należy się patrzyć na to co już było, tylko na to co jest inowacyjne w tym produkcie. A do tych, którym 10000 jest za drogo, problem polega na tym że za 500 by oprócz was, nikt tego nie kupił, bo nie ten image.
asd
7 lat temu
Kręcą kolejną część "Koszmaru z ulicy wiązów" ?
...
Następna strona