Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Przemysław Ciszak
Przemysław Ciszak
|

Krzysztof Miller zrobi każde zdjęcie, nawet najbardziej drastyczne. Nie wszystkie mogły ujrzeć światło dzienne

0
Podziel się:

O trzynastu krwawych wojnach i tej czternastej - z własną psychiką - opowiada fotoreporter Krzysztof Miller.

Krzysztof Miller
Krzysztof Miller (Robert Kowalewski/Znak)
Ciągły stres, uczucie zagrożenia. Dla niego wojny nie toczą się gdzieś tam daleko, na polach bitewnych, ale tuż za rogiem. W wąskiej uliczce, za spalonym samochodem, na zewnątrz bramy, w której kryje się reporter. Wychyla się, ryzykuje, stawia wszystko na jedną kartę. Wierzy, że zwolni migawkę szybciej, niż czający się gdzieś dalej żołnierz* pociągnie za spust *. Czasem ma tylko jedną szansę, aby zrobić zdjęcie i musi być ono dobre. _ Nie wystarczy mieć na zdjęciu podniesiony karabin. Musi być jeszcze atrybut dynamiczny. Wylatująca łuska, dym z lufy. Wtedy wiadomo, że zarejestrowany obraz to nie ściema. Nie fałszerstwo _ - przekonuje Krzysztof Miller. W rozmowie z Money.pl słynny reporter opowiada o trzynastu krwawych wojnach, które fotografował i tej czternastej - z własną psychiką i z syndromem stresu bojowego.

Przemysław Ciszak: Dla dobrego zdjęcia reporter zrobi wszystko?

Krzysztof Miller: Na to pytanie nie da się jednoznacznie odpowiedzieć. Nigdy nie wiesz, gdzie jest ta granica życia i śmierci. Na wojnie, podczas rozruchów czy powstań rządzi przypadek. Nie wiesz, gdzie przebiega ta cienka czerwona linia, gdzie możesz czuć się bezpiecznie, a gdzie jesteś narażony śmiertelny postrzał, odłamki, albo uderzenie pocisku.

Są granice, których wiesz, że nie przekroczysz?

Jedziemy na wojnę, aby zrobić reportaż , zebrać ludzkie historie i je stamtąd wywieźć, pozostając przy życiu. To po opowieść jedziemy, a nie by przeżywać przygody. Nie chodzi o to, by wziąć udział w konflikcie zbrojnym, puczu. Czasem trzeba zaryzykować, wystawić się, ale nie ma reguły. Trudno mówić o granicach, póki się człowiek nie znajdzie w danej sytuacji. Trzeba liczyć na przypadek, wierzyć, że nic się nie stanie i w swoje szczęście.

Tobie dopisywało?

To, że wciąż żyję, jest na to najlepszym dowodem.

Pomagało też w poszukiwaniach tematów do fotoreportaży?

Z historiami różnie bywało. Czasem trzeba było specjalnie po nie jechać wiele kilometrów, szukać ich, a czasem działy się na naszych oczach - wystarczyło podnieść aparat, wycelować i nacisnąć migawkę. Trzeba mieć _ czuja _, taki wojenny instynkt, który podpowie ci kiedy się wychylić, a kiedy spieprzać jak najdalej.

Leżenie na ziemi nie jest bardziej bezpieczne?

Czasem bywa. Kiedy w złym momencie oderwiesz się z ziemi, dosięgną cię odłamki. Zastygnięcie bez ruchu, z twarzą wtuloną w śnieg, może ratować życie. Jak w Czeczenii, kiedy z przerażenia leżałem skulony tak, by tylko zmniejszyć powierzchnię ciała. Jest taka niepisana zasada, w którą wielu z nas stara się wierzyć, że w leju po bombie jest najbezpieczniej. Że drugi raz w to samo miejsce pocisk nie trafi. Ważne wówczas, by nie spanikować.

Nie jest to chyba takie proste. Kiedy krew wycieka z uszu, w głowie szumi, dym gryzie w oczy, a płuca bolą po pierwszym wdechu zaczerpniętym chwilę po tym jak pocisk wyssał powietrze... Zupełnie nie rozumiem, jak możesz wówczas odczuwać radość?

Trudno to nazwać radością. To bardzo irracjonalny stan. Skoro czujesz, że boli, widzisz tą krew, to znaczy, że ci się znowu udało, że żyjesz. To pierwsza myśl, jaka przychodzi do głowy. Masz oczy, masz czucie, znaczy - nie jest źle. Palec Boży nad tobą czuwał i wybuch, a po nim odłamki, nie zakończyły sprawy.

A jak to jest z tym strachem? Pomaga, czy przeszkadza ci w pracy?

Najwygodniej było by go nie czuć. Ręce by nie drżały, zdjęcia byłyby bardziej ostre i wyraziste. Cięłoby się jak przecinak, robiąc reportaż za reportażem. Z drugiej strony strach to głos zdrowego rozsądku. Naturalna obrona organizmu, przyśpiesza działanie, wyostrza zmysły. Naturalne jest to, że gdy strzelają to się boisz. Ja bałem się niejednokrotnie. Dopóki jednak nad nim panujesz, jest dobrze. Musisz analizować sytuację i trochę zdać się na instynkt.

A instynkt nie podpowiada wtedy, by wiać?

" Zdjęcia podbijają tekst, a tekst podbija ilustracje. Raz same opowiadają historię, a raz są jej uzupełnieniem. Mają dokumentować to co wiedziałem i to co chcę pokazać ludziom. "Oczywiście, panicznie się boisz, pragniesz uciec jak najdalej z tego miejsca. Tylko kiedy podniesiesz głowę, wystawisz rękę, nogę, to cię trafi. Jeśli decydujesz się by robić zdjęcia z okopów, na pierwszej linii, pod ostrzałem, musisz trzeźwo myśleć, albo zdać się na innych. Podczas swoich wyjazdów zwykle polegam na miejscowych przewodnikach. Staram zachowywać się jak oni. Kiedy oni biegną, ja biegnę z nimi, kiedy oni padają i ja rzucam się na ziemię. Trzeba się zdecydować, czyjemu instynktowi wówczas zaufasz. Za nimi przemawia to, że są na miejscu, nie pierwszy raz się w takiej sytuacji znaleźli, przeżyli nie jedno. To często przepustka do życia.

Podczas takiego ostrzału, siedząc w okopie z żołnierzami, bojownikami czy rebeliantami, nie ma sytuacji, że w ferworze walki zastanawiasz się, czy może nie odłożyć aparatu i pomóc się ostrzeliwać?

Absolutnie nie! Nie ma takiej możliwości. Nie jestem żołnierzem, nawet nie byłem w wojsku, nie umiem strzelać z karabinu. Poza tym taki czyn jest niebezpieczny nie tylko dla ciebie, ale dla wszystkich reporterów, którzy pracują w rejonie walk. Takie akcje powodują, że tracimy zaufanie i skupia się na nas agresja. Wówczas nikt nam nie uwierzy, że jesteśmy reporterami, a nie agentami.

To granica, której nie wolno przekroczyć. Jestem wyłącznie obserwatorem i nie ingeruję w rzeczywistość. Natomiast bardzo chętnie sięgam po aparat i dokumentuję, robię reportaż, fotografuję.

Możliwe jest nie angażowanie się, pozostanie bezstronnym obserwatorem?

Robimy wszystko aby tak było, ale czasem ta nasza neutralność jest kontrolowana też przez strony konfliktu. Ostatnia wojna w Gruzji przedstawiana była głównie przez reporterów z zagranicy. To ich relacje budowały nasz obraz konfliktu. Rosjanie nie wpuszczali dna teren działań wojennych zachodnich dziennikarzy. Rosyjskie społeczeństwo znało relacje tylko swoich reporterów.

To dość zrozumiałe, stronom zależy aby mieć dobrą prasę.

Jest taki dziwny strach przed tym, jak zostanie opisany konflikt. Co dziennikarze wyeksponują, a co pominą. Co zobaczymy na zdjęciach w prasie, a czego nie. Wbrew pozorom dziś jest mniej swobody, niż kiedy w latach 90. fotografowałem konflikty. Jest to bardziej zorganizowane, a przez to kontrolowane. Pokazuje się to, co chce się, aby świat widział. Zrobić zdjęcie, dotrzeć do ludzi niezależnie, na własną rękę jest znacznie trudniej.

Chociaż z drugiej strony, kiedy reporterów trzyma się z daleka, trudno jest ograniczyć przepływ amatorskich nagrań i zdjęć. Postęp technologiczny przyczynił się do tego, że relacjonowanie wojny to czasem wolna amerykanka. Z Teheranu pisał mieszkający tam blogger, arabska wiosna relacjonowana była na twitterze, a pierwsze zdjęcia martwego Kaddafiego w rowie melioracyjnym zrobione były telefonami komórkowymi. Taka wojna wymyka się zawodowym dziennikarzom spod kontroli. Nikt nie wyprzedzi tych lokalnych świadków wydarzeń.

Często jedziecie na jednym wózku z bojownikami, z którymi podróżujecie. Los dziennikarza, fotoreportera i oddziału, z którym się zabieracie, wydaje się połączony.* *Czy po wspólnych przeżyciach możliwe jest bycie obiektywnym?

Nigdy nie jest się w pełni. To niemożliwe. Starasz się brać pod uwagę wszystkie argumenty obu stron, ale czasem nieświadomie przedstawiasz rzeczywistość oczami tego, z którym przybyłeś na front.

Przeżyłeś ostrzał rakietowy siedząc w piwnicy i pijąc kawę z Czeczenami, z Gruzinami witałeś nowy rok koniakiem, a z Rosjanami piłeś wódkę. Zaprzyjaźniasz się z różnymi żołnierzami różnych spraw.

Bo po każdej stronie są ludzie. Z jednymi lepiej się dogadasz z innymi gorzej. Może zabrzmi to cynicznie, ale żeby pozwolili robić zdjęcia, zabierali ze sobą, dawali cynk o pewnych zdarzeniach, opowiadali swoją historię, musisz się z nimi zaprzyjaźnić, zdobyć ich zaufanie.

Takie kontakty zmieniają postrzeganie wojen?

Wojna to zawsze dramat ludzi. Właściwie nie ma znaczenia, z której strony konfliktu będziesz się jej przyglądać, zawsze dojdzie się do tego samego wniosku. Górny Karabach, Czeczenia, Kurdystan, Irak, Gruzja to właściwe zawsze mały wycinek świata, historii ludzkości, gdzie rozgrywa się krwawy teatr. Moim zadaniem jest dokumentowanie, a nie uczestnictwo w tych wydarzeniach, czy branie udział w boju. To nie moja wojna. Jak mogę staram się więc nie angażować. Patrzę i fotografuję. Daję świadectwo.

[

Fot. Krzysztof Miller/Znak ]( http://static1.menstream.pl/i/art/143/266383_big.jpg )

Czasem bardzo wstrząsające. Jak reagują ludzie, których tragedię zwykle uwieczniasz?

Różnie. Są tacy, którzy z chęcią pozują, ciągną to tu, to tam. Mówią zobacz, zrób zdjęcie, pokaż światu. Innych trzeba znudzić swoją obecnością, sprawić, abyś przestał być dla nich tematem do rozmów. Ale są i tacy, którzy i tak nieufnie spoglądają na reporterów. Czasem trzeba wiele czasu, aby zdobyć ich zaufanie.

Zawsze się to udaje?

Nie zawsze. Dla niektórych pozostajesz intruzem, albo źródłem zarobku. Są tacy, którzy poza sowitą łapówką z byle powodu, chętnie by ci i ten aparat odebrali. Ale czasem nawiązują się wieloletnie przyjaźnie. W Czeczeni wielokrotnie wracałem do gospodarza, który wydobył mnie z autobusu jadącego z matkami synów wziętych do niewoli, lub tych, którzy zaginęli w czasie wojennej zawieruchy, do miejsca, gdzie miała się odbyć wymiana jeńców.

Bywa, że masz wątpliwości, czy zrobić zdjęcie?

Raczej nie. Fotoreporter powinien zrobić każde zdjęcie. Później jednak należy zastanawiać nad jego publikacją. Moje zdjęcia pierwszych ofiar wojny w Jugosławii, ciał w kostnicy nie zostały wykorzystane do publikacji, ale stały się dokumentem w procesach i pracach naukowych oraz w różnych raportach. Zawsze opisuję zdjęcia, które uważam, że powinny pozostać wykorzystane do celów dokumentujących. Ale tam, na miejscu, intuicyjnie naciskam spust migawki i fotografuję wszystko, co uważam, że należy uwiecznić.

W Johannesburgu zrobiłeś zdjęcie sześciu fotoreporterów stojących nad zwłokami mężczyzny...

Po prostu trupa. Cóż, to pokazuje, jaka jest to praca. Bywa brudna i nieprzyjemna. To zdjęcie pokazuje, jaki trzeba mieć dystans.

Wydaje się to szczególnie trudne, kiedy robisz zdjęcie osoby, która jeszcze przed chwilą koło ciebie stała, a i takie zdjęcia masz na swoim koncie.

Trzeba się było z tym oswoić. Przez dłuższy czas się z tym borykałem. W końcu musiałem przyjąć, że jest to jeden z atrybutów wojny. Jej naturalna część i konsekwencja.

Pierwszy raz zapada w pamięć, czy zaciera się po dwudziestym, pięćdziesiątym, setnym?

Takie obrazy trudno zapomnieć. Bukareszt, Boże Narodzenie 1989 roku, Rumunia. To było moje pierwsze zdjęcie trupa. Aktor komediowy trafiony przez snajpera kulką typu dum dum. Zmasakrował mu połowę twarzy. Fotografowałem go leżącego na ulicy. Nie wiadomo było, czy ten snajper jeszcze gdzieś tam siedzi, czy nie. Ja stałem i robiłem zdjęcia.

Później do mnie doszło, że musiała być egzekucja. Miał go zabić, żeby przestraszyć innych. Ten aktor nadawał komunikaty powstańcze w telewizji, był jedną z gwiazd zapowiadających rewolucję w stacji opanowanej przez przeciwników Ceausescu. To był zaplanowany cel.

Bardzo dokładnie zapamiętałeś to zdarzenie, choć po nim było przecież wiele innych.

Tak, choć nie byłem bezpośrednim świadkiem jego śmierci. Podszedłem, gdy na ulicy jego krew była jeszcze ciepła, ale samego strzału nie widziałem. Musiałem jednak zmierzyć z tą historią, przekonać się, czy dam jej radę. Pojechałem za nim do kostnicy. Później podobne rzeczy fotografowałem podczas rozpadu Jugosławii, gdzie jeździłem z Marią Wiernikowską. W Belgradzie widziałem nacjonalistyczne manifestacje organizowane przez Milosevicia. Tam też była śmierć. W Słowenii fotografowaliśmy pierwsze ofiary wojny. A byli to tureccy kierowcy tirów, których ostrzelały serbskie śmigłowce. Poszedłem do kostnicy i fotografowałem podziurawione kulami ciała. Te zdjęcia nigdy się nie ukazały. Były wykorzystywane w międzynarodowych raportach na temat tej wojny.

A mówi się, że fotoreporterzy wojenni jednak nie mają oporów.

Bo tu nie ma złotego środka. Nie da się powiedzieć takie zdjęcia tak, a takie nie. To wszystko zależy od wielu czynników. Nie zawsze się da ukazać wojnę w sposób subtelny, czy symboliczny. Takie zdjęcia są sprawą strasznie bolesną nie dla zabitych, ale dla tych co zostają, tych, co je oglądają. Przykładem może być zdjęcie Waldka Milewicza w prasie, które było tak dosłowne, że wywołało falę oburzenia. Czy to wina reportera? Pamiętajmy, że jest jeszcze sito między jego pracą a publikacją, w postaci redakcyjnego fotoedytora, który ocenia, czy dane zdjęcie nadaje się do pokazania, czy nie. Jeśli sam czuję, że nie powinno zostać opublikowane, przed wysłaniem do redakcji piszę na stykówce _ Nie do publikacji _. Rodzina Milewicza miała straszne pretensje do publikujących. Ale w takich momentach trzeba zrobić zdjęcie - dokument.

Czy w trakcie wojennych podróży jest jeszcze miejsce na luz, śmiech, momenty kiedy zapomina się o wojnie?

Jasne, bez tego by człowiek zwariował. Czasem te straszne wyjazdy bywają nawet trochę śmieszne. Zwłaszcza, że śmiechem odreagowuje się stres. Na froncie jesteś razem z żołnierzami, powstańcami, czy partyzantami podczas ich walki, a potem z nimi wracasz. Wtedy jest ten czas na oddech, śmiech i zabawę. Będąc na froncie dzielisz ich trud, siedząc wspólnie przy kawie, wódce, wspólnie pijąc czy paląc marihuanę wyzbywasz się tych skrajnych emocji.

Brakuje tych emocji po powrocie do normalnego życia, do domu?

Na wojnie akcja goni akcję, ale wyjazdy na w rejony konfliktów zbrojnych były poprzedzielane czasem kilkumiesięcznymi przerwami. W tym czasie zwalniałem. Robiłem zdjęcia na festiwalach rockowych, w Jarocinie, dokumentowałem Woodstoki. Już nie mówię o fotografii codziennej, ulicznej, którą uwielbiam. Ta fotografia _ streetowa _w Warszawie, a szczególnie na moim Mokotowie, bardzo mnie uspokaja. Wypiera z głowy krwawe obrazy wojny.

Mimo to przyznałeś, że jak mówisz: * *_ byłeś arogancki względem przewidywania przyszłości. Arogancki względem głowoodporności _.

Głowa się zresetowała bez mojego przyzwolenia i wiedzy. Jakiś czas temu przestałem sobie z tym radzić. To nie przyszło z dnia na dzień. Mniej zleceń, więcej czasu na myślenie. Do tego problemy rodzinne. Nie zdajemy sobie sprawy z konsekwencji zostających w głowie obrazów. Wydawało mi się, że panuję nad swoim ciałem, nauczyłem się tego trenując skoki do wody. Fotografia, nawet wojenna, nie wydawała mi się trudniejsza niż zrobienie dwóch salt z wysokości 10 metrów. A jednak...

...pasja korespondenta okazała się być zbyt destrukcyjna?

Nigdy w boju nie uczestniczyłem, walki tylko obserwowałem. Wydaje się, że cię to nie dotyczy, że jesteś poza tym. Tym bardziej dziwiło mnie to, że dopadł mnie syndrom PTSD. Kilka miesięcy spędziłem z Klinice Leczenia Stresu Bojowego ze snajperami, kierowcami transporterów, które wybuchały na minach, z rannymi żołnierzami. Oni przeżywają straszne rzeczy, chociaż sami wybrali ten zawód. Służba to ich decyzja. Ja też zostałem reporterem świadomie, wiedziałem, że jadę w miejsca doświadczone wojną, nie ma co użalać się nad sobą! Po prostu trzeba z tym dalej żyć.

Mając tą świadomość nie żałujesz, że nie zostałeś na przykład fotografem _ National Geographic _ zamiast reporterem wojennym?

Nie. Mam nadzieję, że PTSD będzie dla mnie jak szkarlatyna czy koklusz – choroby wieku dziecięcego, z którymi można sobie radzić. Wyznaję zasadę, że klina trzeba zabijać klinem, a na konia, z którego się spadło, trzeba próbować wsiąść na powrót. Wiem, że wrócę do formy fotografii, w której czuję się dobry.

Krzysztof Miller

Czytaj w Menstream.pl
Stuhr przekonuje, że wszystko się pokićkało _ Jesteśmy skazani na polskie piekiełko. Bo w opluwaniu innych jesteśmy demokratyczni _.
Kobiety z pierwszej linii frontu -_ Nie ma czasu na strach, nie ma oporów. Chwile spędzone w Rosomaku, na patrolu jednoczą _ - przekonuje kpr. Barbara Kamińska.
Reanimują słuchowiska radiowe Tam śpiew kieliszków i wystrzał armatni brzmią inaczej. Oto ludzie, którzy reanimują słuchowiska radiowe.
wiadomości
gospodarka
najważniejsze
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(0)