Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Łukasz Pałka
|

Marek Falenta udzielił wywiadu Money.pl: "Rafał Baniak chciał, żebym mu sprzedał Składy Węgla. Jego żona była w radzie nadzorczej Hawe"

1
Podziel się:

Bohater afery taśmowej przyznaje, że za mało otaczał się politykami.

Rafał Baniak (z lewej) i Marek Falenta (z prawej)<br>
Rafał Baniak (z lewej) i Marek Falenta (z prawej)<br> (Ministerstwo Skabu Państwa, real2B/Falenta Investments)

- _ Niedawno oficerowie CBŚ przyszli do mnie i powiedzieli, że mają sygnały o tym, że moje życie jest zagrożone(...). Poinformowali mnie, że mogą sprawić, że zniknę, tak jak świadek koronny _ - mówi w wywiadzie dla Money.pl Marek Falenta, jeden z najbogatszych Polaków i najbardziej znanych inwestorów giełdowych, a obecnie oskarżony w sprawie _ afery taśmowej _.

Spotykamy się kilka tygodni po jego spektakularnym zatrzymaniu. Wcześniej funkcjonariusze ABW zatrzymali też menedżerów z kontrolowanej przez niego spółki Składy Węgla. - _ Kontrolerzy ze skarbówki ciągle siedzą w firmie, piją kawkę i nie wiedzą, co robić. Lista zarzutów jest długa, ale brak jakikolwiek dowodów _ - podkreśla Marek Falenta i jednocześnie zapowiada całkowite wycofanie się z biznesu. W rozmowie z Money.pl o wrobienie go w aferę oskarża byłych górników, którzy robią interesy na pośrednictwie w handlu węglem. - _ A rząd nie chce mieć problemu ze związkowcami z tej branży, którzy jako jedyni są teraz w stanie wyjść na ulicę, palić opony pod Sejmem i blokować ulice _ - przekonuje Falenta. Opisuje też swoje spotkanie z wiceministrem skarbu Rafałem Baniakiem w restauracji Sowa i Przyjaciele. Podkreśla, że nie zamierza się ukrywać. Nie życzy sobie, by pisano o nim Marek F.

Łukasz Pałka, Money.pl: Nie będzie Panu przeszkadzać, jak będę nagrywał naszą rozmowę?

Marek Falenta: _ (śmiech) _.

Przepraszam, musiałem zażartować.

I dobrze. Teraz z tej całej sprawy też mogę się już tylko śmiać.

Ponoć marzył Pan o tym, żeby być jak Richard Branson i mieć udziały w ponad tysiącu firm.

To prawda.

Dlatego trochę dziwi mnie to, że teraz wyprzedaje Pan akcje wszystkich spółek, które Pan ma.

Powiedzmy, że plany mi się trochę zmieniły.

Dlaczego?

Gazet Pan nie czyta?

Rozumiem, że w ostatnich tygodniach rzeczywistość Pana przygniotła?

Trzeba do końca wyjaśnić aferę taśmową. Poświęcę się przede wszystkim tej sprawie, a co będzie potem, zobaczymy.

Czyli nie porzuca Pan biznesu?

Na razie będę rentierem. Z sukcesem wychodzę ze spółek. Na przełomie lipca i sierpnia będę mógł ogłosić, co stanie się z moimi udziałami w spółce Hawe. Umowa sprzedaży jest już podpisana, teraz czekamy na wykonanie zobowiązań przez kupującego i zamkniemy temat. Na obecną chwilę nic więcej nie mogę powiedzieć.

W oświadczeniu dotyczącym kary nałożonej na Pana przez Komisję Nadzoru Finansowego napisał Pan: _ Być może zbyt późno ogłosiłem swoją decyzję dotyczącą wycofania się z biznesu. _

Wielokrotnie miałem ochotę, żeby się wycofać, ale biznes mnie tak pociągał, że nie mogłem przestać. Widać los tak chciał, że muszę z tym skończyć na chwilę.

Na chwilę...

Zobaczymy.

Czy odwołał się Pan od decyzji KNF, która nałożyła na Pana karę finansową w wysokości prawie miliona złotych?

Tak, moi prawnicy już złożyli odwołanie.

KNF zarzuca Panu niedotrzymanie obowiązków informacyjnych w sprawie, która toczy się od 2009 roku. Jak często w tym okresie miał Pan kontakt z urzędnikami tej instytucji?

Praktycznie co miesiąc. Za każdym razem przysyłali mi informację, że przedłużają postępowanie. Nie umorzyli go, ale jednocześnie nie przedstawili mi żadnych dowodów na to, że złamałem prawo. A teraz dopiero zdecydowali się na nałożenie kary finansowej.

Być może w sądzie zobaczy Pan dowody.

Szczerze mówiąc, to cieszę się, że spotkamy się przed sądem, który oceni, kto w całej sprawie ma rację. Chodzi o to, że budując spółkę Electus, dałem akcje pracownicze 70 osobom, w tym pięciu członkom mojej rodziny, z którymi wspólnie stworzyliśmy tę firmę. Potem w wyniku połączenia wymienili je na akcje spółki IDM. KNF uznała, że powinniśmy raportować razem, chociaż mieszkamy w osobnych gospodarstwach domowych. Dlatego w moim przekonaniu jednością nie jesteśmy. Ale rozumiem, że urzędnicy ponieśli wysokie koszty całej sprawy i teraz potrzebują miliona złotych.

Z drugiej strony prokuratura zwróciła Panu milion złotych, które wpłacił Pan jako poręczenie majątkowe po ostatnim zatrzymaniu.

Zwrócili mi również paszport i nie muszę meldować się na policji. Mogę robić, co chcę.

Ale wciąż jest Pan Markiem F.

Prokurator jest na urlopie, więc czekam, co dalej.

Od Pana zatrzymania minął ponad miesiąc.

Zatrzymano mnie w dzień urodzin mojego syna. Nawet z życzeniami nie pozwolono mi do niego zadzwonić. Samo zatrzymanie przebiegło w dość filmowy sposób. Gdy wyjeżdżałem rano z domu, zajechały mi drogę dwa samochody, z których wyskoczyli funkcjonariusze ABW, w sumie kilkadziesiąt osób. Mieli długą broń, którą we mnie wycelowali. Wyciągnęli mnie z auta i miałem sporo szczęścia, że nie rzucili mnie na ziemię. Założyli kajdanki.

Nie rozumiem tylko, dlaczego nie przyjechało po mnie dwóch ludzi. Albo dlaczego nie wysłali wezwania do prokuratury. Przecież bym się w niej stawił.

Na pewno ma Pan swoje wytłumaczenie, dlaczego akcja odbyła się w taki sposób.

To jasne. Dzień później Premier miał wystąpienie w Sejmie w sprawie afery podsłuchowej, więc potrzebował ofiary.

Słuchał Pan tego wystąpienia?

Akurat byłem wtedy przesłuchiwany w prokuraturze. Nie włączyli mi telewizji.

A później?

Mam ciekawsze zajęcia.

Widzę, że cała sytuacja trochę Pana śmieszy.

Bo to w sumie było śmieszne. Oczywiście wtedy był stres, ale z perspektywy czasu sprawa wydaje się być komiczna. To całe przeszukanie u mnie w domu, ogrodzie. Nic nie znaleźli, a największe emocje wzbudził wśród funkcjonariuszy pendrive z rosyjskim logo, który przywiozłem kiedyś z Syberii. Nawet go nigdy nie używałem.

Był Pan zleceniodawcą nagrań polityków?

Nie. Nie mam z ta sprawą nic wspólnego. Zamierzam to udowodnić.

Kiedy ostatnio rozmawiał Pan z Łukaszem N.?

To było w restauracji _ Sowa i Przyjaciele _, jeszcze przed moim zatrzymaniem, ale już po akcji w spółce Składy Węgla, w czasie której zatrzymano dziesięć osób. Łukasza N. znałem właśnie jako menedżera z restauracji, gdzie często bywałem. Zawsze megaoptymistyczny, bardzo łatwo nawiązywał kontakty z ludźmi. To sprawiło, że kilka lat temu nasza firma zaproponowała mu pracę. Miał idealne predyspozycje do bycia handlowcem. Przeszedł ogólnopolską rekrutację. Nie pracował jednak zbyt długo. Stwierdził, że to nie jest zajęcie dla niego i wrócił do restauracji.

Ale to on Pana obciążył zeznaniami.

Ponoć tak, chociaż do tej pory nikt nie pozwolił mi się zapoznać z jego zeznaniami. Moi prawnicy wnosili też o przeprowadzenie konfrontacji z nim. Bezskutecznie. Proszę zwrócić uwagę, że Łukasz N. zniknął. Do mnie też przyszła policja z taką propozycją.

To znaczy?

Tak jak mówię: żebym zniknął. Niedawno oficerowie CBŚ przyszli do mnie i powiedzieli, że mają sygnały o tym, że moje życie jest zagrożone. Nie chcieli powiedzieć, kto mi zagraża. Poinformowali mnie, że mogą sprawić, że zniknę, tak jak świadek koronny.

Przyznam, że zupełnie nie rozumiem, jaki by mieli w tym cel.

Chcieliby pewnie, żeby prasa pisała, że zniknąłem. Rząd chce mieć człowieka z zarzutami, który pozwoli mu z całej afery wyjść z twarzą. A nie biznesmena, który nie ukrywa się i rozmawia z mediami.

A rzeczywiście czuje Pan, by Pana życie było w niebezpieczeństwie?

Chyba tylko władza mi zagraża _ (śmiech) _. Ale nie chodzę w towarzystwie ochrony.

Skoro będzie Pan miał górę pieniędzy i zero zobowiązań, to może myślał Pan o wyjeździe za granicę?

Ale ja praktycznie wszędzie byłem. Polska mi się podoba. Hiszpania czy Australia są fajne na wakacje, ale nie do mieszkania. Pomimo tego, co się stało, chcę żyć w Polsce.

Wróćmy na chwilę do ostatniego spotkania w restauracji _ Sowa i Przyjaciele _. Co to była za impreza?

Typowo biznesowa, zorganizował ją Tomek Misiak. Było tam może 50 osób.

Wśród nich wiceminister skarbu Rafał Baniak.

Tak. Podczas tej właśnie imprezy kilka razy podchodził do mnie i pytał, za ile sprzedam mu Składy Węgla. Powiedziałem, że możemy o tym porozmawiać za dwa, trzy lata. Do tego czasu chciałem, by spółka weszła na giełdę. Jak to usłyszał, to odszedł obrażony, rzucając tylko, że może wezmę od nich Kompanię Węglową za złotówkę.

Wiceminister zaprzeczył, by składał Panu takie propozycje.

Wiem o tym.

Więc mamy słowo przeciw słowu.

Niezupełnie. Są SMS-y, które wcześniej wymienialiśmy. Są bilingi rozmów, potwierdzające, że do mnie od dawna dzwonił. Nie może twierdzić, że mnie nie zna. Mój telefon jest teraz złożony w prokuraturze.

Zatem znacie się z wcześniejszych czasów?

Ależ oczywiście, chociaż on udaje, że jest inaczej. A przecież jego żona była nawet w radzie nadzorczej spółki Hawe.

Byliście kolegami?

Znaliśmy się biznesowo. Spotykaliśmy się na wielu konferencjach, imprezach, bankietach.

Teraz to pewnie dla niego niewygodna znajomość.

Pewnie tak. Może twierdzić, że nie ma nic wspólnego z akcjami przeciwko mnie, ale w to nie wierzę. To przecież on nadzoruje spółkę Węglokoks, która wcześniej składała nam propozycję przejęcia Składów Węgla.

Panu osobiście?

Mojemu wspólnikowi. Gdy odmówił, wszystko się zaczęło. Zatrzymania w spółce, najazd kilkudziesięciu funkcjonariuszy wszystkich możliwych służb, od ABW, przez skarbówkę po Państwową Inspekcję Pracy. A zarzuty mają śmieszne.

Wyłudzenia VAT, pranie brudnych pieniędzy. To mało?

Tam nic nie ma. Kontrolerzy ze skarbówki ciągle siedzą w firmie, piją kawkę i nie wiedzą, co robić. Lista zarzutów jest długa, ale brak jakikolwiek dowodów. Prezesa Składów Węgla aresztowano dwa dni po tym, jak jego żona urodziła dziecko i od tego czasu go nawet nie widział. Nie ma się kto nimi opiekować. To jest skandal, bo nawet od jego niedomagającej matki funkcjonariusze wyłudzili oświadczenie, że się nimi zaopiekuje. W zamian mieli mu pozwolić na spotkanie z rodziną, a na razie tak się nie stało.

Kto zatem z Panem walczy?

Baronowie węglowi i związkowcy. Rząd chciał mieć z nimi spokój i rzucił mnie na pożarcie.

W jaki sposób zagraża Pan górnictwu?

Nie górnictwu jako takiemu, tylko pośrednikom w sprzedaży węgla, którzy narzucają nawet stuprocentowe marże. Cała siatka tych dilerów to przeważnie byli górnicy i związkowcy. Gdy Składy Węgla dały dużo niższe ceny, to oczywiście uderzyło w ich interesy, liczone w miliardach złotych. A rząd nie chce mieć problemu ze związkowcami z tej branży, którzy jako jedyni są teraz w stanie wyjść na ulicę i palić opony pod Sejmem i blokować ulice.

Ale nie kupował Pan węgla z polskich kopalń.

To nieprawda, bo na przykład od Bogdanki kupowaliśmy. Inni nie chcieli z nami współpracować. Niech Pan zadzwoni do państwowej kopalni i powie, że chce zostać pośrednikiem. Nikt Pana do tego biznesu nie wpuści.

W czasie swojej działalności biznesowej miał Pan jednak kontakty z politykami.

Najwidoczniej za małe. Byli politycy w radach nadzorczych, ale kompetentni.

Czy kiedykolwiek wręczył Pan łapówkę?

Nigdy.

A w Częstochowie toczy się sprawa przeciw Panu w sprawie łapówki, którą miał Pan wręczyć za pozytywne załatwienie sprawy i wykupienie wierzytelności.

To bardzo stara sprawa. Przekazałem 20 tysięcy złotych pośrednikowi, który za tę sumę miał wykupić dług od zakładu energetycznego. Ukradł te pieniądze, a jak próbowałem je odzyskać, to obciążył mnie pomówieniami o łapówkarstwo. Przez lata zrealizowaliśmy tysiące transakcji na wierzytelnościach szpitali i nikt nam nigdy nic nie zarzucił. Mam nadzieję, że lada dzień sąd wyjaśni tę sprawę.

Czyli nie ma Pan sobie nic do zarzucenia?

Może tylko tyle, że w biznesie czułem się zbyt pewnie i naiwnie myślałem, że w Polsce mamy wolność gospodarczą.

Trochę nie chce mi się wierzyć w szczerość takich stwierdzeń, słysząc je od takiego wygi jak Pan.

Dobrze, że nie nazwał mnie Pan _ tłustym misiem _ _ (śmiech) _. Ale taka jest prawda i mam nadzieję, że wszystkie wątpliwości wokół mnie zostaną szybko rozwiane.

Czytaj więcej w Money.pl

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(1)
Okupanci z Po...
11 miesięcy temu
Tak jest po dziś dzień. Wchodzi U.Sk. i finisz.