Krzepnąca lawa nadal jednak powoli się przesuwa, powodując nowe pożary. Z wulkanu wydobywają się gazy, a w całym regionie są odczuwane silne wstrząsy sejsmiczne. Do Gomy, którą przedzielił na pół strumień lawy, wróciła większość mieszkańców. Ludzie, którzy uciekli przed lawą do sąsiedniej Ruandy, nie zgodzili się pozostać w zorganizowanych tam obozach. Mieszkańcy są wygłodniali i zmęczeni, ci, którzy mieszkali w zniszczonym centrum miasta, nie mają dachu nad głową. Według księdza Kożucha, jest ich co najmniej 50 tysięcy. W mieście brakuje wody, gdyż lawa zniszczyła instalacje, a woda z jeziora Kivu, nad którym leży miasto, została zanieczyszczona popiołem wulkanicznym. Księża z Gomy, którzy są w kontakcie z Caritasem, miejscowym biskupem i misjonarzami z Ruandy, będą organizowali pomoc.
Ksiądz Kożuch powiedział, że do tragicznego wybuchu na stacji benzynowej w Gomie doszło, gdy grupa kilkunastu chłopców chciała ukraść stamtąd benzynę. Rozlane paliwo zetknęło się z gorącą lawą i eksplodowało. Według francuskiej agencji AFP zginęło od 60-ciu do stu osób. Zniszczona stacja ciągle się pali.
Według polskiego misjonarza, mieszkańcy Gomy wierzą, że nie będzie następnego wybuchu wulkanu i bardziej obawiają się wstrząsów sejsmicznych. Ludzie z Gomy wolą przebywać w zniszczonym mieście, niż w obozach dla uchodźców.