Niemcy z Francją mówią „czarne”, Polska natomiast nie chce słyszeć o niczym innym, jak tylko o „śnieżnobiałym”. Całe szczęście, że Hiszpania nie przestraszyła się naszych oponentów i nie dała się namówić na zmianę obozu. Ale prześledźmy sytuację po kolei.
Z góry było wiadomo, że Polska będzie bronić traktatu z Nicei. Traktat ten zawierany był w czasach, kiedy takie kraje jak Polska, tak jak dzieci i ryby, głosu nie miały. Czemu to wówczas Francja i Niemcy nie zadbały o swoje interesy i nie lansowały systemów głosowania odpowiadających z grubsza proporcji ludnościowej? Są dwa powody.
Otóż nie można było w okresie poprzedzającym negocjacje z dziesiątką neofitów zaproponować systemu głosowania pozbawiającego te kraje realnego wpływu na kreowanie decyzji w UE. Niektóre kraje po prostu nie zgodziłyby się do takiej unii wstąpić, zaś niebagatelny argument dostałby się do ręki eurosceptyków. Antyniemieckie fobie w Polsce i Czechach, związane obawą o los ziem odzyskanych po II wojnie światowej oraz strach przed dyskryminacją ekonomiczną przy podziale unijnych funduszy mogłyby znacząco zatrzymać i zneutralizować kreowaną już wówczas na szeroką skalę modę na euroentuzjazm.
Drugim powodem była nie do końca szczera przyjaźń samych Niemiec i Francji. Otóż Francja obawiała się lojalności Niemiec, zwłaszcza wtedy, gdyby władzę przejęła w nich chadecja. Proporcjonalna do liczby ludności liczba głosów dawałaby Niemcom prawie dwukrotną przewagę w stosunku do Francji. W takiej sytuacji niektóre interesy francuskie, zwłaszcza w rolnictwie, mogły być zagrożone. Jednak w obliczu konfliktu politycznego z USA Francja jest obecnie zmuszona do postawienia na Niemcy, które niejako wytrzymały próbę lojalności. Tym bardziej, że za plecami wyrasta polsko – hiszpańsko – brytyjska proamerykańska piąta kolumna.
Francuzi ponownie usiedli do stołu z Niemcami, przeliczyli rachunki i doszli do wniosku, że zmiany w proporcji głosów na pro-ludnościowe im się opłacają. Nie wzięli jednak pod uwagę siły amerykańskiego konia trojańskiego. Interesy polityczne USA w Europie nie polegają bynajmniej silnym scentralizowaniu pod francusko-niemieckim sterem. Zmobilizowano więc najwierniejszych sojuszników Polskę i Hiszpanię do blokady nowego traktatu konstytucyjnego.
Osobną kwestią jest niespodziewanie słaba aktywność brytyjska i sprzyjanie w lansowaniu nowego układu Francji i Niemcom. Tłumaczę to sobie przede wszystkim ciężkimi kłopotami wewnętrznymi premiera rządu brytyjskiego. Brytyjczycy najbardziej obok USA zaangażowali się w konflikt iracki, wynikiem czego jest spadek - na przysłowiowy "pysk" - popracia dla rządu w sondażach opinii publicznej. Wojna na dwa fronty byłaby dla premiera brytyjskiego nie do udźwignięcia. Jednak z drugiej strony ze słów komentatorów brytyjskich jakiś wybitnych słów krytyki polskiego stanowiska nie słychać. Najbiedniejszy był premier Włoch. Wszelkie nieporozumienia zrzucono na jego głowę i nic dziwnego, że tak karkołomnego zadania nie wykonał, łatwiej byłoby chyba rozwiązać kwadraturę koła.
Dlaczego zatem Polska tak wybitnie uderzyła w wojenny dzwon pod kultowym już niemal hasłem J.M. Rokity „Nicea albo śmierć”? Po pierwsze opinia publiczna. Nic tak Polaków nie mobilizuje jak fobia antyniemiecka. Mamy to w genach i nie mieści się nam w głowach przyjęcie stałej niemieckiej dominacji w Europie. A z Francją ostatnio tniemy się na przysłowiowe noże i chyba pogorszyć z nią stosunków raczej nie możemy. A jak już widać po zaledwie paru godzinach od szczytu, punkty premierowi Millerowi rosną niczym grzyby w lesie podczas ciepłej i wilgotnej nocy. Popiera i chwali go nawet LPR.
Natomiast spodziewam się katastrofalnego wręcz obniżenia notowań prezydenta Kwaśniewskiego. Popełnił on dwa niewybaczalne błędy. Po pierwsze – przyjął u siebie grupę polskich zwolenników euro-konstytucji, po drugie dawał wyraźne sygnały, że jest gotów na kompromis, jeśli tylko będzie miał okazję przewodniczyć polskiej konferencji. Dlatego też premier Miller poleciał do Brukseli w potrójnym chyba gorsecie, co i tak przypłacił prawdopodobnie przesunięciem kręgu i cofnięciem rehabilitacji o jakiś tydzień –dwa. A prezydent pozostał sam ze swoim kompromisem i teraz już nikt nie będzie chciał przyznać się do współ-ojcostwa porażki.
Po szczycie Francja i Niemcy przystąpiły do zdecydowanego ataku medialnego na Polskę i Hiszpanię. I nawet by się to im udało, gdyby nie polityczny cios w plecy ze strony USA. Przechwycenie irackiego dyktatora odebrało wszelkie argumenty. Polska i Hiszpania po tym sukcesie będą wyraźnie wzmocnione i być może niektóre z małych państw UE odważą się na wyraźne poparcie naszego stanowiska. Być może więcej będzie mogła zaangażować się Wielka Brytania.