Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Ratownicy i rodziny ofiar: To koszmar trudny do opisania

0
Podziel się:

"Koszmar", "Trudno to opisać", "Niewyobrażalna tragedia" - tak, w krótkich słowach, uczestnicy akcji ratunkowej najczęściej relacjonowali reporterom warunki panujące w miejscu tragedii w Katowicach.

Ratownicy i rodziny ofiar: To koszmar trudny do opisania

"Koszmar", "Trudno to opisać", "Niewyobrażalna tragedia" - tak, w krótkich słowach, uczestnicy akcji ratunkowej najczęściej relacjonowali reporterom warunki panujące w miejscu tragedii w Katowicach.

Na wieści od ratowników z niepokojem czekali bliscy uwięzionych pod gruzami. O swoich krewnych pytali także tych, którym udało się w ostatniej chwili uciec z miejsca katastrofy.

Krótko po tym, gdy runął dach hali wystawowej centrum targowego, w jej pobliżu można było spotkać zszokowanych rannych, bezładnie chodzących po alejkach na terenie targów.

Początkowo w pobliże hali udało się także przedostać niektórym bliskim ofiar, którzy czekali na wieści. Zdarzało się, że wchodzili na drzewa, chcąc wypatrzyć, czy kolejna wynoszona z gruzowiska osoba to przypadkiem nie ich matka, ojciec czy siostra.
W czasie akcji nad halą krążyły białe gołębie, które wcześniej były atrakcjami wystawy.

Młody mężczyzna z Wrocławia czekał na informacje o swoim bracie, który, uwięziony pod zawalonym dachem, zadzwonił do niego.

"Ma coś z nogą, nie wiem, dlaczego go nie wyciągają. Nie dzwonimy już do siebie, bateria w komórce się wyczerpuje" - powiedział. Po długim oczekiwaniu dostał informację, że z bratem wszystko będzie dobrze. Uśmiechnięty, wycofał się z tłumu.

W jednym z budynków targowych zorganizowano sztab, do którego spływały informacje ze szpitali. Bliscy ofiar czekali na informacje, wielu z nich płakało.
"Byliśmy we trójkę, nie wiemy, co z naszym kolegą" - mówili dwaj panowie w średnim wieku. Dwie kobiety padają sobie w objęcia.

Mężczyzna z Chorzowa płacze, nie może się dodzwonić do bliskich, którzy byli razem z nim w hali. Sam ma poobcierane ręce.

(Fot. PAP/Jacek Bednarczyk)
Nie wszyscy odnaleźli swoich bliskich całych i zdrowych

Zbigniew Chmurzyński z Siemianowic Śląskich przyszedł na miejsce katastrofy ze swoim szkolonym labradorem Demonem, żeby pomóc w szukaniu ofiar. Nie zatrzymywany przeszedł przez kordon policjantów i wszedł do hali. "Gdzie pies wskazywał, strażacy szukali. Dwie osoby znaleźliśmy, niestety już nie żyły" -powiedział.

Do pracy przystąpili też prokuratorzy, którzy będą dociekać, czy i kto ponosi winę za tę tragedię. W niedzielę kilku prokuratorów dokona oględzin miejsca katastrofy. Zwrócono się też do zarządu targów o dokumentację, w tym budowlaną. Z informacji docierających do prokuratury wynika, że przedstawiciele zarządu targów są za granicą.

Tomasz Tadla, rzecznik katowickiej prokuratury okręgowej, podkreślił w rozmowie z dziennikarzami, że najpierw trzeba się skupić na ratowaniu ludzi, a dopiero potem zabezpieczyć dokumenty i przesłuchać świadków.

"Za wcześnie jeszcze, by kogokolwiek obarczać winą za tak poważną katastrofę" - powiedział Tadla. "Jest tam bardzo dużo śniegu. Między nogami są połamane pręty. Pod zawalonym dachem są kolejne wolne przestrzenie wypełnione konstrukcjami stalowym" - relacjonował rzecznik.

wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(0)