Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Mateusz Ratajczak
Mateusz Ratajczak
|

Sklepiki szkolne czekają trudne czasy. Ministerstwo Zdrowia nie ugięło się i nie zmieni przepisów

0
Podziel się:

Prośby i apele nie pomogły. Ministerstwo Zdrowia nie uwzględniło zastrzeżeń małych przedsiębiorców i sklepikarzy ze szkół i właśnie wydało rygorystyczne rozporządzenie dotyczące tego, co można, a czego nie można będzie sprzedawać w szkole od 1 września.

Sklepiki szkolne czekają trudne czasy. Ministerstwo Zdrowia nie ugięło się i nie zmieni przepisów
(PAP/Bartłomiej Zborowski)

Prośby i apele nie pomogły. Ministerstwo Zdrowia nie uwzględniło zastrzeżeń małych przedsiębiorców oraz sklepikarzy ze szkół i właśnie wydało rygorystyczne rozporządzenie dotyczące tego, co można, a czego nie można będzie sprzedawać w szkole od 1 września. Spis zastrzeżeń miał prawie 170 stron, ale tylko drobna część została uwzględniona. W efekcie ze szkół znikną nie tylko drożdżówki, pączki i słodycze, ale również... same sklepiki szkolne.

O sprawie szerzej pisaliśmy już tutaj. Ministerstwo Zdrowia wydało w ubiegłym roku wojnę pladze otyłości wśród polskiej młodzieży. Efektem jest przyjęcie nowelizacji ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywienia. Sama nowelizacja nie wniesie rewolucyjnych zmian w szkołach, dopóki nie pojawi się do niej odpowiednie rozporządzenie Ministra Zdrowia. Sklepikarze i przedsiębiorcy długo nie mogli doczekać się żadnego dokumentu, a projekt rozporządzenia wywołał lawinę kontrowersji.

- Biznes w szkole przestanie się opłacać - mówili sklepikarze niecałe dwa tygodnie temu i zgłaszali szereg wątpliwości, których nikt nie chciał wysłuchać. Podstawowy zarzut? Rozporządzenie pojawi się zbyt późno. Po wielu apelach minister wreszcie podpisał dokument i... nie odniósł się w żaden sposób do wątpliwości w większości drobnych przedsiębiorców. Dziś jest pewne, że część z nich zamknie biznes.

Zgodnie z przepisami od 1 września w sklepikach szkolnych możliwe będzie kupienie wyłącznie kanapek na bazie pieczywa razowego lub pełnoziarnistego, sałatek, mleka i produktów mlecznych, warzyw i owoców, a także niektórych napojów, o ile nie mają w swoim składzie zbyt dużo cukru. Żadnych batonów, chipsów, drożdżówek i słodzonych napojów gazowanych. W skrócie: tylko zdrowe, naturalne i niskokaloryczne produkty.

Nie ma żadnych wątpliwości, że z plagą otyłości wśród młodzieży walczyć trzeba. Potwierdzają to również badania przeprowadzone na zlecenie Tesco, do których dotarła "Gazeta Wyborcza". Wynika z nich na przykład, że część dzieci pączki uznaje za zdrowe jedzenie.

- To rozporządzenie ma przede wszystkim wymiar edukacyjny. Ma ono nauczyć dzieci, szkoły i rodziny, na czym polega zdrowe i bezpieczne odżywianie. Musimy dać wyraźny sygnał i wyeliminować ze szkoły tłuste, słone i słodzone pokarmy, które są główną przyczyną otyłości. Jeżeli dziś nie nauczymy dzieci jak prawidłowo się odżywiać, to za kilkanaście lat staniemy się społeczeństwem otyłych, schorowanych i nieszczęśliwych ludzi. Jeżeli nie wyeliminujemy tej choroby, to nigdy nie dogonimy innych Europejczyków w kategorii jakości i długości życia. Cczy chcemy, by nasze dzieci żyły krócej o kilkanaście lat niż dzieci w Szwecji, Norwegii albo Francji? A dobrze wiemy, że dorosłym trudno jest zmienić nawyki żywieniowe, utrwalane przez lata w dzieciństwie i młodości - tłumaczy Ministerstwo Zdrowia w specjalnym komunikacie.

Nikt nie ma wątpliwości, że ustawa była potrzebna. Tylko, czy zmiany muszą być wprowadzone kosztem rodzinnych biznesików i bez konsultacji z nimi? Kluczowy okres opracowywania rozporządzenia przypadł w końcu na okres wakacji.

Przedsiębiorcy mają niecałe pięć dni, by podpisać umowy ze szkołami, znaleźć odpowiednie produkty i zlecić dostawy. Niektórzy już dziś mówią, że umów z dyrektorami szkół po prostu nie podpiszą - nie ma to najmniejszego sensu. Dlaczego? Rozporządzenie Ministerstwa Zdrowia jest tak rygorystyczne, że spełnienie niektórych wymogów będzie w warunkach szkolnych nie możliwe. Poza tym przedsiębiorcy zwracają uwagę, że młodzież po słodycze i słodkie napoje pójdzie do sklepów w okolicy szkoły.

Resort zdrowia do apeli przedsiębiorców i Konfederacji Lewiatan nie odniósł się i praktycznie nie zmienił zapisów z projektu. Jedyna poważna nowość to korekta niektórych paragrafów. Po interwencji Money.pl resort uznał, że sprzedaż suszonych owoców, warzyw i orzechów w opakowaniach nieprzekraczających 50 gramów jest trudny. Ministerstwo zapewniało, że prześledziło rynek i stąd decyzja o ograniczeniu opakowania. Jak wykazaliśmy w poprzednim tekście - w największych centrach dystrybucji nie można było spotkać tak małych opakowań. W obowiązującym od września rozporządzeniu pojawił się zapis o 100 gramowych torebkach.

Nie tylko orzechy i suszone owoce będą miały ograniczone opakowania. Taki sam los czeka soki owocowe i warzywne. Porcja 330 mililitrów to maksimum. Resort uznał, że zdrowych soków nie można pić za dużo. Lepiej, by dzieci kupowały dwa produkty niż jeden? W końcu rozporządzenie nie zabrania handlującemu sprzedania kilku soków jednej osobie. Trudno jednocześnie oczekiwać, by 18-letni licealista zadowolił się kartonikiem soku dla 6-letniego pierwszoklasisty. - Ministerstwo przygotowało projekt, który nie bierze pod uwagę różnic pomiędzy najmłodszymi uczniami a tymi, którzy zaraz kończą szkołę - mówiła nam niedawno dr Dobrawa Biadun z Konfederacji Lewiatan, która stanęła w obronie drobnych przedsiębiorców.

Uwagi odnośnie tego przepisu zwracała nawet grupa rodziców, postulująca jeszcze większe ograniczenia sprzedawanych produktów. Przekonywali, że zdecydowanie lepiej stworzyć zapisy odnoszące się do składu soku, a nie do jego wielkości. Resort na wspólny apel Konfederacji Lewiatan, rodziców i Polskiego Stowarzyszenia Vendingu był głuchy.

Sklepikarze, z którymi rozmawialiśmy zapewniają, że nie mają problemu ze zmianą asortymentu w swoich sklepach, ale bez odpowiedniej akcji informacyjnej i edukacji żywnościowej to będzie gwóźdź do trumny ich biznesu.

wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)