Przepisy biurokratycznej Unii Europejskiej zaczynają na poważnie zagrażać mojemu dotychczasowemu spokojnemu życiu. Jak tak dalej pójdzie, to moja wolność będzie zaczynać się na jednym urzędniku lokalnym, a kończyć na drugim o szczebel wyżej postawionym.
Ale po kolei. Wszyscy moi znajomi, którzy do tej pory spokojnie żyli sobie z prowadzenia rzemieślniczych działalności gospodarczych, od pewnego czasu nagabywani są przez urzędników wszelkiej lokalnej maści o to, iż czas ich swobody nieubłagalnie mija.
Mają sobie poszukać nowych miejsc na działalność rzemieślniczą. Bo teraz oni - urzędnicy - będą wyganiać wszystkich do tzw. terenów przemysłowych i żaden rzemieślnik ni prywaciarz nie będzie mógł świadczyć usług na swojej posesji, w swoim przydomowym warsztacie.
_ A nie można by tak automatem pozwalać zmieniać charakteru ziemi z rolnej na rekreacyjną, jeśli właścicielowi przyniesie to więcej pożytku? Nie można, bo po co byśmy mieli wówczas te setki tysięcy ważnych ludzi za biurkami? _Dom jest od mieszkania, tereny przemysłowe od pracy. Porządek musi być - urzędniczy. Już obecnie żaden nowy rzemieślnik nie zdoła zarejestrować swojej działalności w miejscu zamieszkania, jeśli tylko pan urzędnik uzna, iż zbyt koliduje ona z planem przestrzennym zagospodarowania czegoś tam.
A ci, którzy wcześniej ją rozpoczęli, mają kontrole. Uniemożliwia się im rozbudowę i rozwój działalności, niewielkie nawet zmiany profilu działania. Wszystko po to, aby dławić ludzką inicjatywę i uzależniać przedsiębiorczych od biurokracji.
Następną informacją, która mnie poruszyła do żywego, to była wieść spod Opoczna, czyli mojego bliskiego sąsiedztwa. Otóż polski koncern budowlany Atlas planował w tamtejszych okolicach wybudować nową potężną cementownię, na ponad milion ton cementu rocznie. Pozwoliłoby to dźwignąć rolniczy region, zwiększyć podaż deficytowego towaru, zarobić firmie - jednym słowem same plusy.
Ale cementowni może wcale nie być, bo w ministerstwie gospodarki nie mają dla niej limitu CO2. Unia Europejska tak nam ograniczyła poziom emisji, że nie stać nas nawet na wybudowanie jednej cementowni. To się nazywa ekologia w służbie człowieka. Skoro Zachód tak się boi tego ciepłego klimatu i morskiej wody o pół metra wyżej - to niech nam dopłaca do importu cementu.
I na koniec afera z Andrzejem Lepperem. Nie mam zamiaru wypowiadać się, kto ma rację i kto kogo wystawiał na próbę, bo zwyczajnie nie wiem. Ale jedno wiem: tylko w socjalizmie można borykać się i bohatersko walczyć z tego typu przestępcami.
Jakiś jeden urzędnik zadecydował sobie, w ramach swojej radosnej koncepcji urządzania świata, że po tej stronie jeziora będą rolnicze uprawy, a nie hotele i rekreacja. I koniec. Trzeba było milionów łapówek, sztabu CBA, żeby inny bohaterski minister zmienił zdanie, że można stawiać te hotele a kartofle posadzi się rzut beretem dalej. Co za głupota.
A nie można by tak automatem pozwalać zmieniać charakteru ziemi z rolnej na rekreacyjna, jeśli właścicielowi przyniesie to więcej pożytku? Nie można, bo po co byśmy mieli wówczas te setki tysięcy ważnych ludzi za biurkami.
Kiedyś charakter ziemi zmieniali pionierzy i osadnicy, którzy w pocie czoła karczowali lasy, osuszali bagna, budowali nowe wsie i miasta. Teraz decydują o tym urzędnicy za biurkiem, ewentualnie jakaś banda ekologów wiszących na linach nad jakimś kawałkiem śmierdzącego bagna. I od razu jest lepiej - prawda?
Autor jest doktorem nauk ekonomicznych, pracownikiem Uniwersytetu Łódzkiego.