e-Konom
/ 83.21.63.* / 2009-06-03 09:41
Warto poczytać.....
....podobny list może napisać każdy kto choć na 1 dzień wyjechał z tej "środkowo-europejskiej kolonii XX! wieku"
"Szanowny Panie Prezydencie
Zdecydowałam się napisać ten list do Pana, ponieważ irytują mnie doniesienia medialne na temat tego, jak bardzo stara się Pan o powrót Polaków, zwłaszcza tych zamieszkałych na Wyspach Brytyjskich, do kraju. Taki powód miała też Pańska wizyta w Londynie 10 stycznia bieżącego roku.
Jeszcze w sierpniu 2008 r. mieszkałam w okolicach Edynburga. Zatrudniona byłam w Brytyjskim Urzędzie Podatkowym Her Majesty Revenue&Customs w dziale podatków. Wiodłam z moją rodziną spokojne życie, pensje moja i mojego partnera pozwalały nam nie troszczyć się o chleb codzienny. Szkoła mojej córki współpracowała z rodzicami, zapewniała nauczyciela będącego jednocześnie tłumaczem, którego zadaniem była pomoc mojej córce w nabyciu umiejętności językowych. Zorganizowano książki dwujęzyczne, byśmy mogli czytać naszemu dziecku zarówno w języku polskim, jak i angielskim. Również z inicjatywy szkoły rozpoczęto organizację działu polskiej książki w miejskiej bibliotece, aby polskie dzieci nie utraciły kontaktu z ojczystym językiem. (...)
Coś jednak nas tchnęło i zdecydowaliśmy się na powrót. Do Polski przyjechaliśmy pod koniec sierpnia 2008 r. I, krótko mówiąc, zaczęły się tzw. schody. Szkoła mojej córki to obraz nędzy. Zdewastowany budynek, rozbestwione młokosy, nad którymi nikt nie może zapanować. Dzieci zamyka się w salach i nie wypuszcza na przerwy, [bo] starsi uczniowie mogliby zrobić krzywdę "zerówkowiczom". Powstaje jednak pytanie: kto obroni moje dziecko, jak już trafi do pierwszej klasy i nie będzie go otaczał parasol ochronny ucznia klasy przedszkolnej? Na temat szkoły można by się rozpisywać, nie taki jest jednak cel mojej wypowiedzi.
Obydwoje z moim partnerem jesteśmy z wykształcenia prawnikami. Nasze umiejętności językowe nie powinny budzić żadnych zastrzeżeń. Mnie się "udało", znalazłam zatrudnienie w sferze budżetowej jako referent administracyjno-prawny z uposażeniem 2,2 tys. zł brutto, niedługo po przyjeździe. Moja pensja nie wystarcza mi jednak na pokrycie rachunków czy zakup żywności. Już przestałam planować wyjścia z dzieckiem na basen czy do kina - po prostu mnie na to nie stać. Jako wykształcony, pracujący obywatel nie jestem w stanie utrzymać się sama, jak wielu moich kolegów korzystam z pomocy rodziców emerytów. Moje uposażenie dziesięć lat temu wynosiło 2,1 tys. zł brutto plus premia. Z całą pewnością dla mnie warunki w tym kraju nie uległy poprawie. Mój partner od czterech miesięcy poszukuje zatrudnienia. Nie może jednak przebić się przez sieć kumoterstwa, jaka oplata szczecińskie urzędy i nie tylko urzędy. (...) Jak sprawić, by ponownie uwierzył, że jest człowiekiem z ogromnymi umiejętnościami i potencjałem?
Niech mi Pan odpowie na pytanie: po co wizyty [na Wyspach], nagabywania do powrotu? Nie jesteście w stanie zaoferować nam, mieszkającym niegdyś za granicami, żadnej alternatywy. W Wielkiej Brytanii może jest bardziej wietrznie i deszczowo, ale nawet sprzątacz jest w stanie utrzymać się ze swojego wynagrodzenia. Wszystko jest relatywnie tańsze, nawet produkty sprzedawane w tych samych opakowaniach w Polsce kosztują dwa razy drożej.
Ogromnie żałuję decyzji o powrocie. Tęsknota i naiwność spowodowana medialnymi doniesieniami skłoniły mnie do najgorszej decyzji mojego życia. Zadaniem władz samorządowych powinna być troska o mieszkańców (...). Nie ma Pan zbyt wiele do zaoferowania naiwnym, którzy powrócili. Za wyjątkiem frustracji, zgorzknienia i stanów depresyjnych spowodowanych lękiem o przysłowiowe jutro.
Liczę, że zechce się Pan ustosunkować do mojego pisma i udzieli mi Pan odpowiedzi, gdzie szukać możliwości godnego życia w Szczecinie, mieście dziurawych dróg, skorumpowanych urzędników i podejścia do obywatela jak do wroga, który nie ma i nie powinien mieć nic do powiedzenia.
Czekam na odpowiedź."
Źródło: Gazeta Wyborcza Szczecin