Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Damian Słomski
Damian Słomski
|

Afera Retail Parks Fund. Poszkodowani szukają sprawiedliwości i chcą od banku 90 mln zł

1002
Podziel się:

Na Amber Gold i GetBack się nie skończyło. Kolejne ponad tysiąc osób utopiło ogromne pieniądze w funduszu inwestycyjnym, który okazał się wydmuszką. Z aferą związek ma m.in. biznesmen Marek Falenta. Część poszkodowanych, zniecierpliwiona dłużącym się śledztwem, wzięła sprawy w swoje ręce. Domagają się od dużego banku wypłaty 90 mln zł.

Afera Retail Parks Fund. Poszkodowani szukają sprawiedliwości i chcą od banku 90 mln zł
W inwestycjach w funduszu Retail Parks Fund ponad tysiąc osób straciło blisko 260 mln zł. (Adobe Stock, Gina Sanders)

Polacy się bogacą, a wraz z tym różne instytucje finansowe prześcigają się w tworzeniu coraz to bardziej skomplikowanych ofert pomnażania oszczędności. W wielu przypadkach kończy się to jednak spektakularnymi bankructwami.

Mieliśmy już głośne afery Amber Gold czy GetBack, gdzie tysiące ludzi straciło w sumie blisko 3 mld zł. Takiego rozgłosu nie zyskała do tej pory sprawa trefnego funduszu Retail Parks Fund, w którym ponad tysiąc osób straciło blisko 260 mln zł. Za nią także kryją się ludzkie tragedie.

- Straciliśmy oszczędności naszego życia - przyznaje w rozmowie z money.pl pani Jolanta, 72-letnia emerytka, która sama wstydzi się przyznać, ile pieniędzy dokładnie utopiła, ale wskazuje, że minimalną kwotą wpłaty do funduszu było 40 tys. euro, czyli wtedy jakieś 180 tys. zł.

Zobacz także: Znana sieć restauracji na krawędzi. "Kilka tygodni"

- Jako inwestorzy zwracaliśmy się o pomoc wszędzie. Bezskutecznie. Sprawa nie spotkała się jak dotąd z odpowiednią reakcją organów państwa - żali się inny poszkodowany, pan Zbigniew, który także stracił większość swoich pieniędzy.

Takich osób, jak Jolanta i Zbigniew, jest więcej. W sumie 364 poszkodowanych zebrało się w grupę i wspólnie z kancelarią prawną zamierzają dochodzić swoich roszczeń. Szykuje się m.in. pierwszy pozew wobec banku, który miał nadzorować fundusz.

Zaczęło się jak zawsze

Wcześniej jednak parę słów o tym, jak do tego doszło. W 2014 roku powstał specjalny fundusz, który stworzyli Jarosław Fijałkowski i Marek Falenta. Nadzorował go Saturn TFI.

Falenta był wtedy po prostu "bogatym biznesmenem", a nie jednym z głównych bohaterów afery podsłuchowej, która później przyczyniła się do zmiany władzy w Polsce.

Zamiast tradycyjnych inwestycji w akcje, obligacje itp. fundusz ten miał zebrane od ludzi pieniądze przeznaczyć na sfinansowanie budowy centrów handlowych w średniej wielkości miastach (tzw. quick parki).

Oczywiście miał to być złoty interes, na który mieli złożyć się drobni inwestorzy. Jak wspominają, obiecywane były im wielkie zyski. Jednak po kilku latach okazało się, że nie ma ani centrów handlowych, ani pieniędzy.

Poszkodowani mówią o piramidzie finansowej, w której nie ma żadnych wartościowych aktywów, a jedynie same niezabezpieczone w żaden sposób obligacje (podobnie jak w GetBacku). Wypuściło je sześć spółek, które nie mają żadnego majątku i nie prowadzą żadnej działalności.

"To była ściema"

- Staramy się wiązać koniec z końcem z emerytury, ale jest ciężko. Popełniliśmy straszny błąd, powierzając tym ludziom nasze pieniądze. Już to odchorowaliśmy, ale co poradzić? Pozostaje nam walka o odzyskanie chociaż części wpłaconych środków - wskazuje pani Jolanta. Opisuje, że na początku, czyli w jej przypadku w 2016 roku, razem z mężem byli zadowoleni z comiesięcznych wycen, fundusz rósł, aż w pewnym momencie wszystko się załamało.

- Pod koniec 2018 roku przestaliśmy dostawać jakiekolwiek informacje. Zapaliła nam się czerwona lampka - opisuje sytuację pani Jolanta.

Wskazuje, że byli już bardzo zaniepokojeni i wtedy chcieli z mężem wypłacić pieniądze. Złożyli pod koniec 2018 roku odpowiednie wnioski, ale okazało się, że nie wiadomo, ile jest pieniędzy w funduszu. Gdy takie wyceny się pojawiły, wyszło na jaw, że wartość jednego certyfikatu funduszu (jednostka rozliczeniowa) spadła z blisko 160 zł do około 1,60 zł.

- Teraz wiem, że to wszystko była ściema - mówi poszkodowana emerytka. Ma przy tym żal do organów państwa i instytucji nadzorujących, że nikt w porę nie zareagował, nie ostrzegał.

Szukanie winnych

Wspomniana już grupa poszkodowanych (364 osoby) skrzyknęła się i za pośrednictwem m.in. kancelarii Matczuk, Wieczorek i Wspólnicy (MWW) próbuje dochodzić swoich roszczeń. Prokuratorskie śledztwo wobec osób zarządzających funduszem jest w toku.

Trudno mówić póki co o jakimś większym majątku, z którego można odzyskać pieniądze. W tej całej układance jest za to bank BNP Paribas, który pełni rolę depozytariusza funduszu. To taki podmiot, który ma nadzorować działalność funduszy pod względem dokonywanych rozliczeń z klientami itp.

Jak podkreślają poszkodowani, bank miał stać na straży bezpieczeństwa powierzonych funduszowi środków, zapewniać jego prawidłową wycenę i nadzorować, czy fundusz działa zgodnie z prawem oraz interesem inwestorów, a tego nie robił.

Money.pl dotarł do przedsądowego wezwania, które kancelaria MWW w imieniu poszkodowanych wysłała do BNP Paribas Bank Polska. Na kilku stronach spisane zostało siedem punktów, które mają pokazywać zaniedbania banku.

Chodzi m.in. o "niedochowanie należytej staranności przy wykonywaniu obowiązków" czy wprowadzanie klientów w błąd co do wycen środków zgromadzonych w funduszu. W pozwie wskazano też, że bank depozytariusz dopuścił do lokowania pieniędzy klientów w sposób, który porównano do piramidy finansowej.

Tym samym poszkodowani wzywają bank do uznania odpowiedzialności za szkody, które zostały wycenione dokładnie na 90 mln 31 tys. 36 zł i 2 gr. Na zapłatę wyznaczyli termin 14 dni od otrzymania pisma przez bank. Czas ten skończy się na dniach.

- Jeżeli nie doczekamy się żadnej reakcji banku, jeszcze w lutym składamy pozew zbiorowy - zapewnia Grzegorz Boguski, adwokat w MWW, zajmujący się tą sprawą.

Bank odpiera zarzuty

Wszystko wskazuje na to, że sąd zajmie się tą sprawą, bo BNP Paribas Bank Polska w oświadczeniu przesłanym money.pl broni się, że ze swojej roli (banku depozytariusza) wywiązał się.

Przedstawiciele banku podkreślają, że nie mają nic wspólnego z podmiotem, który zarządzał samym funduszem, a trefne inwestycje obarczają ludzi, którzy stali za funduszem.

"Depozytariusz odpowiedzialny jest m.in. za zapewnienie, aby wartość aktywów netto funduszu inwestycyjnego oraz wartość aktywów netto przypadających na jednostkę uczestnictwa lub certyfikat inwestycyjny była obliczana zgodnie z przepisami prawa i statutem funduszu. Natomiast za sam proces wyceny aktywów funduszy i poprawność wykorzystanych danych odpowiada towarzystwo, które zarządza funduszem (podobnie, jak za decyzje inwestycyjne, a więc dobór poszczególnych aktywów do portfela inwestycyjnego)" - czytamy.

BNP Paribas przypomina też, że nie pełnił żadnego nadzoru nad funduszem na początku. Wszedł w rolę depozytariusza dopiero wraz z przejęciem Raiffeisen Banku pod koniec 2018 roku. To wtedy dopiero okazało się, że z funduszem jest coś nie tak.

Bank przyznaje, że wstrzymał w 2019 roku wyceny funduszu. Później dopiero okazało się, że prawie wszystkie pieniądze w nim zgromadzone się rozpłynęły.

W sierpniu 2019 roku Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) odebrała licencję Saturn TFI, czyli towarzystwu zarządzającemu od początku feralnym funduszem. BNP Paribas wskazuje, że to właśnie on pomógł ujawnić wcześniejsze nieprawidłowości.

Gdzie KNF i prokuratura?

KNF pytana o odpowiedzialność zarządzających funduszem i BNP Paribas, nie przesądza o niczyjej winie. Wskazuje, że podjęła czynności sprawdzające, ale nie mówi o wnioskach, zasłaniając się tajemnicą zawodową.

Przytaczając przepisy dotyczące odpowiedzialności banku depozytariusza funduszu, nie wskazuje na żadne konkretne uchybienia w tej sprawie. Jednocześnie przyznaje, że inwestorzy, którzy czują się poszkodowani, mogą dochodzić swoich roszczeń przed sądem.

Sprawę do przodu mogłaby popchnąć Prokuratura Okręgowa w Warszawie, szczególnie w kontekście dochodzenia roszczeń poszkodowanych od głównych winowajców zamieszania. Niestety śledztwo prowadzone od 14 stycznia 2020 roku dalej nie przyniosło efektów.

Tydzień temu poprosiliśmy rzecznika prokuratury o podstawowe informacje na temat wyników analiz i zebranych dowodów. Do tej pory nie ma żadnego odzewu.

Podobnie w związku z drugim śledztwem, które ruszyło 28 sierpnia 2020 roku. Dotyczy ono kwestii prawidłowości nadzoru m.in. BNP Paribas i TFI Ipopema, które przejęło kontrolę nad funduszem po Saturnie. Z tym związany jest opisany wcześniej pozew wobec banku.

Nadzór nad działaniami Prokuratury Okręgowej w tej sprawie przejął prokurator krajowy Bogdan Święczkowski. Jego komunikaty, w odpowiedzi na zapytania posłów w tej sprawie, wskazywały, że śledztwo ciągle jest na wstępnym etapie.

"Postępowanie znajduje się w fazie in rem. Dopiero po przekształceniu śledztwa w fazę ad personam, będzie można podjąć czynności zmierzające do zabezpieczeń majątkowych na mieniu należącym do podejrzanych" - wynika z oficjalnego pisma Święczkowskiego datowanego na 30 listopada 2020 r.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
giełda
wiadomości
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(1002)
pandy
2 lata temu
prosecura kancelaria brokerska też jest zamieszana w aferę, też sprzedawała certyfikaty rpf
Rudolf
2 lata temu
W sprawie Retail parks fund dodatkowo jest jeszcze zamieszna sprawa Nikodemus finance. Bo właściciele tej kancelarii proponowali klientam akcje retail parks fund. I tylko po prawie 4 latach ludzi w końcu zrozumieli że zainwestowali swoje pieniądze w spółki oszustów. Teraz też walczą i żądają swoje mln złotych.
melisa
3 lata temu
KNF i Prokuratura to chyba jedne z najbardziej nieudolnych instytucji w tym kraju. Więc co się dziwić że jest tak a nie inaczej.
Vister
3 lata temu
Omijać BNP Paribas oraz wszelkiej maści TFI, banki a także pośredników finansowych szerokim łukiem - to nie są instytucje którym można ufać.
Major
3 lata temu
Kolejna afera zalegalizowana przez KNF i Bank. No cóż jaki kraj taki nadzór
...
Następna strona