Poniedziałkowa sesja na Wall Street, która sprowadziła amerykańskie wskaźniki na 12- letnie minima, przeszła w Warszawie niemal niezauważona. Wprawdzie rozpoczęliśmy dzień od zniżki, ale już chwilę później indeksy naszego rynku obrały kurs na północ.
Początkowo wzrosty w Warszawie były wspierane przez giełdy europejskie odrabiające poniedziałkowe straty. Jednak jeszcze przed południem sytuacja odwróciła się na niekorzyść kupujących i niemal wszystkie większe parkiety Europy ruszyły w dół. GPW na tle pogrążonej w maraźmie Europy wyrosła na prawdziwą perełkę.
Im bliżej było końca sesji, tym większy zasięg miały zwyżka na GPW. Popyt zyskiwał coraz większą przewagę licząc na odbicie za Oceanem. Impulsem do popołudniowej zwyżki stały się zyskujące na wartości kontrakty na amerykańskie indeksy zapowiadające poprawę na dzisiejszej sesji w Nowym Jorku. Spadki indeksów na wielu europejskich giełdach zostały powstrzymane, ale zdecydowana większość wciąż notowała straty w stosunku do wczorajszego zamknięcia.
Początek notowań na amerykańskim rynku akcji miał miejsce nad kreską, ale do zniwelowania wczorajszych strat jeszcze daleka droga. Tymczasem w Warszawie zdobytą w trakcie sesji przewagę byki utrzymały do końca i poziom 1400 pkt na WIG20 stał się faktem.
Większość blue chipów zaliczę wtorkową sesję do udanych. Mocno zdrożały akcje banków, deweloperów oraz spółek surowcowych, notując nierzadko kilkuprocentowe wzrosty.
Zachowanie naszego rynku na ostatnich sesjach, gdy inne czołowe rynki na świecie notowały kolejne minima tej bessy, rozbudza nadzieję na większe odbicie w Warszawie. Taki scenariusz jest całkiem prawdopodobny. W takiej sytuacji niezbędny jest choćby niewielki impuls oddalający widmo większych spadków na amerykańskim rynku. W przeciwnym razie wytrzymałość naszych inwestorów zostałaby wystawiona na kolejną ciężką próbę.