Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Karolina Wysota
Karolina Wysota
|
aktualizacja

Czekają nas trudne czasy. Cztery czynniki jednak złagodzą załamanie

Podziel się:

Kumulacja kryzysów sprawia, że sytuacja gospodarcza i perspektywa zmieniają się jak w kalejdoskopie. Rosną obawy, że wysoka inflacja i dekoniunktura potrwają w Polsce dłużej. Będzie to miało negatywny wpływ na rynek pracy. Są jednak cztery czynniki, które zamortyzują załamanie.

Czekają nas trudne czasy. Cztery czynniki jednak złagodzą załamanie
Rząd, którym kieruje premier Mateusz Morawiecki, oraz prof. Adam Glapiński, który kieruje Narodowym Bankiem Polskim (NBP), reprezentują dwa ośrodki odpowiadające za politykę gospodarczą państwa i muszą grać w tandemie. Pierwszy odpowiada za politykę fiskalną, a drugi - politykę monetarną (Getty images, Gallo Images)

Narodowy Bank Polski zaprezentuje dziś nowy raport o inflacji wraz z projekcją inflacji i wzrostu gospodarczego. Dokument opracowany przez najlepszych fachowców w kraju jest ważnym narzędziem analitycznym dla ekonomistów, wydawanym trzy razy do roku: w marcu, lipcu i listopadzie. W tym roku drugi raport, w przeciwieństwie do pierwszego, był dość pesymistyczny, a także w dużej mierze spójny z prognozami innych krajowych i zagranicznych instytucji publicznych oraz finansowych (więcej na ten temat można przeczytać TUTAJ). Jaki krajobraz polskiej gospodarki wyłoni się z raportu banku centralnego tym razem?

Walka z inflacją potrwa dłużej niż zakładano

Szczątkowe wnioski już poznaliśmy. Zgodnie z najnowszą projekcją NBP sprowadzi inflację do celu (2,5 proc.) nie w 2024 r., lecz dopiero w 2025 r. Prof. Adam Glapiński, szef NBP tłumaczył podczas czwartkowej konferencji po listopadowym posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej, na którym decydenci utrzymali stopy procentowe na niezmienionym poziomie, że inna decyzja wiązałoby się z wysokimi kosztami społecznymi i gospodarczymi. Ponadto powiedział, że inflacja osiągnie szczyt w styczniu lub lutym przyszłego roku i od marca zacznie spadać. Według prezesa inflacja nie przekroczy 20 proc.

- Gdybyśmy zbyt szybko chcieli powrócić do celu inflacyjnego, spowodowalibyśmy recesję gospodarczą ze wszystkimi negatywnymi skutkami, w tym z bezrobociem. Trzeba działać rozważnie - oświadczył prezes NBP.

Kumulacja kryzysów. Czy grozi nam stagflacja?

Pesymistyczne nastroje opanowały niektórych ekonomistów. Ich zdaniem nad naszą gospodarką wisi widmo stagflacji - rzadkiego, długotrwałego i niebezpiecznego zjawiska wskutek regresu gospodarczego i dynamicznego wzrostu cen. Tego obawia się m.in. profesor Jerzy Hausner, który w ubiegłym tygodniu na antenie Radia TOK FM powiedział, że może czekać nas stagflacja i dwucyfrowa inflacja przez 2 lata. Przypomnijmy, że w czerwcu tego roku Bank Światowy zapowiadał, że globalną gospodarkę czeka prawdopodobnie stagflacja, a obniżony wzrost gospodarczy na świecie najpewniej utrzyma się przez większość dekady. Z kolei inflacja może pozostać wyższa przez dłuższy czas.

- Od 2007-08 r. żyjemy w mniej lub bardziej anormalnym otoczeniu gospodarczym. Zaczynają się nam kumulować skutki kilku kryzysów: finansowego z lat 2008-09, fiskalnego z lat 2011-14, pandemii z 2020-21 i obecnej wojny w Ukrainie. To bardzo pesymistyczna teza, ale jeśli jest prawdziwa, to w ciągu najbliższych kilku lat czeka nas raczej bardzo nieciekawa sytuacja gospodarcza w Polsce - powiedział dr Jarosław Klepacki z Uniwersytetu Warszawskiego podczas kameralnego spotkania z dziennikarzami.

Zwrócił uwagę na Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który zakłada, że dynamika wzrostu PKB Polski w 2023 r. będzie oscylowała w okolicach 0,5 proc. Przypomniał również, że we wrześniu tego roku prof. Glapiński mówił, że nie ma ryzyka stagflacji w polskiej gospodarce. Według dr. Klepackiego w tej chwili nie mówimy o tym, czy ona będzie, lecz zastanawiamy się nad tym, kiedy faktycznie się rozpocznie.

- Według mnie w 2023 r. będziemy widzieć stagflację w Polsce. Stagflacja jest dużo gorszym zjawiskiem niż inflacja, ponieważ jest to połączenie regresu gospodarczego w środowisku silnie rosnących cen - powiedział dr Klepacki.

Zmiana klimatu gospodarczego

Tendencje o charakterze stagflacyjnym zarówno w światowej, jak i polskiej gospodarce, dostrzega główny ekonomista PKO BP, największego polskiego banku. Według niego pogorszyły się perspektywy, prognozy wskazują na spowolnienie oraz recesję i na horyzoncie nie widać szczytu inflacji.

- Źródłem stagflacyjnego szoku, który bardziej przeżywa gospodarka europejska niż amerykańska, jest wojna w Ukrainie. Szok cenowy dotyczący energii czy żywności podkopał zaufanie konsumentów oraz firm do perspektyw gospodarczych, co negatywnie przekłada się na koniunkturę - tłumaczy w rozmowie z money.pl Piotr Bujak, główny ekonomista PKO Banku Polskiego.

Podkreśla, że pandemia osłabiła podstawy wzrostu gospodarczego i wpłynęła na to, że nie udało się w pełni odbudować pozrywanych łańcuchów dostaw. Skutkiem polityki "zero covid" w Chinach są niepracujące fabryki i porty, co powoduje braki towarów na świecie oraz wzrost cen. Ekspert dodaje, że nakładają się na to efekty lokalnie prowadzonej polityki makroekonomicznej.

- Prognozy dla najważniejszych gospodarek świata, czyli Stanów Zjednoczonych czy krajów strefy euro, nie są dobre. Tam oczekuje się recesji, pogorszenia sytuacji na rynku pracy. Będzie im towarzyszyć wzrost inflacji przez najbliższe miesiące, a może nawet kwartały. Dopiero w dalszej części 2023 r. oraz w kolejnych lata spodziewany jest spadek inflacji. To normalne. Szacuje się, że opóźnienie pomiędzy podwyżkami stóp procentowych a spadkiem inflacji wynosi od 12 do 18 miesięcy - tłumaczy analityk PKO BP.

Stwierdza, że prognozy dla Polski są analogiczne. Zaznacza, że są zgodne z nową projekcją NBP.

- W przyszłym roku spodziewamy się spowolnienia gospodarczego. W pierwszych kwartałach 2023 r. dynamika wzrostu będzie prawdopodobnie ujemna - szczególnie od stycznia do marca. Wciąż będzie wysoka inflacja. Według naszej prognozy średnioroczny poziom inflacji będzie przybliżony do tegorocznego - przewiduje ekonomista banku.

Cztery czynniki wpierające polski rynek pracy

Dział Analiz Makro PKO BP spodziewa się pogorszenia sytuacji na rynku pracy. Jako pierwszy symptom nadchodzącego wzrostu bezrobocia nasz rozmówca wskazuje dane miesięczne za wrzesień 2022 r., z których wynika, że w sektorze przedsiębiorstw ubyło 9 tys. etatów. Jego zdaniem to dużo jak na tę porę roku.

- Wzrost bezrobocia będzie większy niż wynikałoby to z zimowych czynników sezonowych. Z drugiej strony pomimo mocnego pogorszenia się koniunktury, co będzie się przekładać na pogorszenie warunków na rynku pracy, nie powinno być źle - uspokaja Bujak.

Nasz rozmówca wskazuje na cztery czynniki, które według ekonomistów PKO BP powinny złagodzić przebieg recesji na krajowym rynku pracy. Szczególnie powinny ograniczyć wzrost bezrobocia.

- Po pierwsze mamy niemal rekordową liczbę nieobsadzonych wakatów, które firmy będą ścinać. Innymi słowy: nastąpi redukcja nieistniejących miejsc pracy - wymienia Bujak.

Kolejny czynnik to spadek liczby osób w wieku produkcyjnym.

- Ponad 100 tys. więcej osób przejdzie na emeryturę niż młodych wejdzie na rynek pracy. To aż 0,5 pkt proc. na stopie bezrobocia. Liczba osób w wieku produkcyjnym w Polsce spada dopiero od paru lat. W przypadku wcześniejszych epizodów dekoniunkturalnych ten czynnik nie występował - wskazuje ekspert.

Trzeci czynnik strukturalny, który będzie przeciwdziałał wzrostowi bezrobocia, to wysoka liczba tymczasowych pracowników zagranicznych, głównie agencyjnych. Ekonomista zaznacza, że tutaj nie chodzi tyle o Ukraińców zatrudnianych na zasadach podobnych jak Polacy, ile o pracowników krótkoterminowych głównie z Azji: Indii, Pakistanu, Filipin, Bangladeszu. Szacunki wskazują, że na naszym rynku pracy 300-400 tys. takich osób. Tego czynnika kiedyś również nie było na naszym rynku pracy.

- Ci ludzie prawdopodobnie wyjadą do innego kraju lub wrócą do ojczyzny, czyli nie zarejestrują się polskim Urzędzie Pracy. Dzięki temu bezrobocie nie wzrośnie tak mocno, jak zdarzało się w przeszłości w okresie dekoniunktury. Ponadto nie są oni odpowiedzialni za istotną część popytu konsumpcyjnego, nie są też klientami kredytowymi banków, a więc skutki dla gospodarki będą znikome - wyjaśnia Bujak.

Ostatni czynnik to "chomikowanie zatrudnienia". Dotyczy głównie wykwalifikowanych pracowników. Według naszego rozmówcy firmy będą zwalniać tych ludzi w ostateczności. Twierdzi, że prędzej ograniczą bonusy jak np. premie lub poszukają oszczędności gdzie indziej, byle zatrzymać wykwalifikowaną kadrę, aby gdy gospodarka wróci do formy nie mieć problemów ze znalezieniem pracowników i nie musieć za nich przepłacać.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Finanse publiczne na skraju załamania? "To co mówi rząd to bełkot, zwykły kabaret. Fikcja pęka"

Inflacyjna miotła i gospodarka wolnorynkowa

Dr Klepacki, a także dr hab. Cecylia Leszczyńska z Uniwersytetu Warszawskiego, są zgodni, że inflacja co do zasady jest dobra dla przedsiębiorstw. Jako zdrowy poziom wskazują taki między 4 a 6 proc.

- Inflacja umiarkowana pozwala funkcjonować przedsiębiorstwom. W warunkach wysokiej inflacji ich sytuacja ulega pogorszeniu. Pamiętajmy także, że inflacja dla części firm może być korzystna, pozwala bowiem na ich przetrwanie, w warunkach stabilnych cen mogłyby one upaść. Jak wiemy, każdego roku jakaś część firm upada. Gospodarka rynkowa normalnie "czyści" rynek z firm nieefektywnych, które na tym rynku się nie mieszczą. Niektórzy żywią przekonanie, że każda firma, która kiedykolwiek zaistniała, powinna wiecznie trwać. Patrzmy realnie i opisujmy rzeczywistość, odwołując się do ekonomicznej racjonalności - uważa prof. Leszczyńska.

Dodaje, że w skali globalnej będziemy mieli w dłuższej perspektywie ograniczone zasoby dostępnych surowców energetycznych, a globalny popyt na nie rośnie i - jeśli nie dojdzie do poważnych zmian technologicznych - zapewne będzie dalej rósł. Obecnie podaż tych surowców została ograniczona, siłą rzeczy ich rosnąca cena plus koszt ekologii determinują inflację.

Dr Klepacki uważa, że w tej chwili gospodarka wolnorynkowa traci na znaczeniu.

- Nie mamy już naturalnych sił popytu i podaży. Są one bardzo mocno stymulowane albo ze strony państwa, albo ze strony banków centralnych, co z nie powinno mieć miejsca. Skutki tego teraz obserwujemy - stwierdza ekspert UW.

Karolina Wysota, dziennikarka money.pl

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl