Trwa ładowanie...
Zaloguj
Przejdź na
Klasa średnia. To brzmi nieźle, ale tylko w statystykach
Kamil Fejfer
Kamil Fejfer
|zmod.
WP magazyn

Klasa średnia. To brzmi nieźle, ale tylko w statystykach

(FORUM, Adam Chełstowski)

W polskiej klasie średniej jak w soczewce widać problemy, z którymi aktualnie mierzy się Polska. To oczywiste, że w gorszej sytuacji znajdują się najbiedniejsi, ale to klasa średnia w ujęciu ekonomicznym stanowi najliczniejszą grupę społeczeństwa.

Według raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego nasza rodzima klasa średnia to osoby osiągające dochód między 67 proc. a 200 proc. polskiej mediany dochodu. Licząc w ten sposób w Polsce w klasie średniej mieści się około 54 proc. społeczeństwa. Klasa wyższa to 16 proc. osób, a klasa niższa - 30 proc. społeczeństwa.

I ta ponad połowa polskiego społeczeństwa, a szczególnie jej niższe rewiry, nie ma w ostatnim czasie przesadnie komfortowego życia ekonomicznego. Dobija ją nie tylko inflacja, ale również rosnące ceny mieszkań (te nie wliczają się do inflacji) oraz wysokie stopy procentowe i to, co się z nimi wiąże - rosnące raty pożyczek i spadająca zdolność kredytowa. Kiedy można liczyć na polepszenie sytuacji?

Zanim odpowiemy na to pytanie, dwa ważne zastrzeżenia.

Po pierwsze, od momentu publikacji raportu PIE (2019 rok) przedziały z pewnością się przesunęły w górę. Oczywiście dlatego, że Polacy się od lat całkiem szybko bogacą, również ci biedniejsi. Choć – o czym warto pamiętać - najszybciej bogacą się najbogatsi.

Po drugie - często w głowach mamy obraz klasy średniej z amerykańskich filmów. Tam atrybutem "średniaków" jest 300-metrowy dom na przedmieściu obowiązkowo z dwoma garażami.

Tymczasem istnieje tak wiele podejść do zagadnienia, czym jest klasa średnia, że niektórzy badacze uważają nawet, że jest to pojęcie na tyle szerokie, że w zasadzie bezużyteczne.

Żegnaj, domku na przedmieściu

Socjologiczne ujęcie klasy średniej odnosi się na przykład do wykonywanych profesji. W tej optyce klasą średnią byłyby więc osoby wykonujące wolne zawody, eksperci, profesjonaliści, managerowie. Tak pojmowana klasa średnia stanowiłaby góra kilkanaście procent społeczeństwa. I byłyby to osoby… najzamożniejsze.

Istnieje również podejście oparte na tzw. kapitale kulturowym. To pojęcie, stworzone przez socjologa Pierre’a Bourdieu. Według Francuza klasa wyższa "włada" kodami kulturowymi i decyduje, co jest modne, co "należy" czytać i czego słuchać. Ta zdolność do kreowania gustów (przez nadreprezentację w mediach, na uczelniach, w środowiskach krytyków, architektów, pisarzy itd.) jest tak zwaną władzą symboliczną. A klasa średnia? Otóż miałyby to być osoby, które tylko "naśladują" gust klasy wyższej, przez co są ciągle skazane na popełnianie kulturalnych gaf. Ujęcie bardzo ciekawe i zdecydowanie niszowe.

W tym tekście skupimy się na podejściu tak zwanym dochodowym. Ustanawia ono klasę średnią po prostu jako grupę, której zarobki są "zorientowane" wokół tzw. mediany dochodu. Przypomnijmy, że mediana to wartość dzieląca dany zbiór na połowy.

Klasa średnia liczona metodą dochodową oznacza zatem po prostu osoby, które mieszczą się w średnim przedziale uzyskiwanych dochodów. I mieszczą się one w tym przedziale w Polsce, a nie w dwa razy zamożniejszych - jeśli weźmiemy pod uwagę PKB na głowę według parytetu siły nabywczej - Stanach Zjednoczonych. Pożegnajcie więc domek na przedmieściu, takie rzeczy w klasie średniej, zwłaszcza w jej niższych warstwach, to raczej w Stanach.

Ile trzeba zarabiać, żeby znaleźć się w klasie średniej w Polsce? Z wyżej wspomnianego raportu opublikowanego w 2019 roku wynikało, że – w bardzo dużym uproszczeniu – dochód na głowę w gospodarstwie domowym będący progiem wejścia do tej grupy społecznej wynosił 1500 zł na głowę (tak naprawdę działanie jest nieco bardziej skomplikowane – dzieli się dochód rozporządzalny gospodarstwa domowego na pierwiastek z liczby domowników). A punktem wejścia do klasy wyższej było 4500 zł.

Spada zdolność kredytowa

Widzimy więc, że klasa średnia jest biedniejsza, niż zazwyczaj nam się wydaje. To z kolei przekłada się na doświadczaną przez nią inflację.

Inflacja na poziomie ponad 15 proc. oznacza, że za te same pieniądze, co w zeszłym roku, możemy kupić o 15 proc. towarów i usług mniej. Oczywiście pod warunkiem, że nie dostaliśmy podwyżki przekraczającej inflację.

Tymczasem według danych Głównego Urzędu Statystycznego wzrost inflacji jest wyższy od wzrostu przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia od maja 2022 roku.

Nie są to różnice duże, ale spadek realnych wynagrodzeń (bo to jest właśnie konsekwencją szybszego wzrostu cen od pensji) jest czymś w polskiej gospodarce niezwykle rzadkim.

Nie wiemy, jak będzie na koniec roku. Możliwe, że – uśredniając dane za cały 2022 rok - wzrost pensji wyprzedzi jednak poziom inflacji. Jeśli jednak tak by się nie stało, to mielibyśmy do czynienia z pierwszym realnym średniorocznym spadkiem wynagrodzeń od roku 1994.

Ze wzrostem przeciętnego wynagrodzenia jest jednak jeden problem: jest to miara statystyczna, która nie pokazuje tego, ile osób tak naprawdę dostaje podwyżki. Nie mamy informacji za ten rok, ale według danych portalu CiekaweLiczby.pl w 2021 roku 64 proc. respondentów twierdziło, że nie dostało żadnej podwyżki.

Być może dzisiaj, na skutek inflacji, presja płacowa przy niskim bezrobociu spowoduje, że odsetek pracowników, którzy dostali większe pieniądze, będzie większy. Warto jednak pamiętać, że, nawet jeżeli podwyżki dostałoby 70 proc. osób, to 30 proc. ich nie dostanie. A więc ich pensje będą zjadane przez inflację. A to po prostu oznacza pogorszenie się jakości życia.

Inflacja to nie jedna sfera, w której przejawia się pogorszenie się ekonomicznej kondycji klasy średniej. Druga kwestia to drożejące mieszkania oraz odmieniane przez wszystkie przypadku stopy procentowe i co za tym idzie: rosnące raty kredytu i zmniejszająca się zdolność kredytowa części tej grupy.

Według raportu Barometr Metrohouse i Credipass średnia zdolność kredytowa dla rodziny z dwójką dzieci w pierwszym kwartale 2022 roku spadła o 56 proc. rok do roku. W przypadku singli o 44 proc. Oznacza to setki tysięcy małych dramatów i nieprzespanych nocy osób, które właśnie szykowały się do kupna własnego "M", jednak z uwagi na sytuację ekonomiczną muszą odłożyć te plany.

Co więcej, jak wspomniałem, wzrosły również ceny samych mieszkań. W Warszawie za 1 metr kwadratowy w lipcu 2022 roku należało zapłacić przeciętnie ponad 13 tys. zł - 18 proc. więcej niż w zeszłym roku. Dla porównania, w Gdańsku było to 11,5 tys. Rok do roku wzrost o 14 proc. To jeszcze jedno miasto: Rzeszów. W zeszłym miesiącu za metr kwadratowy własnego M należało tam zapłacić prawie 8,5 tys. zł. O 15 proc więcej niż rok wcześniej.

A jak to się przekłada na średnie pensje? W czerwcu 2022 przeciętne miesięcznie wynagrodzenie wynosiło trochę ponad 6,5 tys. brutto. Oznacza to, że nawet jeżeli pracownik na rękę dostawałby całość wynagrodzenia – a przecież nie dostaje - to w Warszawie za średnią krajową kupiłby 0,5 metra mieszkania, w Gdańsku 0,56 metra, a w Rzeszowie 0,75 metra.

Nieco inną kwestią jest spłata samych zobowiązań za własne "M". Według danych Biura Informacji Kredytowej, kredytów mieszkaniowych zaciągniętych w Polsce przez pojedyncze osoby jest ponad 820 tys. (stanowi to 32 proc. całego portfela hipotek). Kredytów zaciąganych przez dwie osoby jest ponad 1,62 mln (63 proc. portfela), a kredyty zaciągane przez 3 osoby lub więcej stanowią 5 proc. liczby wszystkich kredytów.

To zresztą osoby zaciągające pożyczki samodzielnie mają największy problem z ich spłatą. Nic w tym dziwnego. W ich przypadku zobowiązanie nie może się rozłożyć na więcej osób. W powyższym kontekście – kredytów zaciąganych przez pojedyncze osoby nie ma jednak tak wiele.

Według danych Narodowego Banku Polskiego za rok 2016 (nowszych danych nie ma) kredytami mieszkaniowymi obciążonych było niecałe… 14 proc. gospodarstw domowych. Nie 40 proc., nie 60 proc., a jedynie około 14!

Do dzisiaj ta wartość mogła trochę wzrosnąć, być może do 15 – 17 proc. Stało się to z uwagi na rosnącą zdolność kredytową (przynajmniej do momentu jej załamania w 2022 roku) napędzaną wzrostem płac i niskimi stopami procentowymi. To zachęcało ludzi do kupna mieszkania, nie tylko na własne potrzeby, ale również jako formy inwestycji.

Tak niski udział gospodarstw domowych z kredytami wynika między innymi z faktu, o którym mało kto w Polsce wie. W naszym kraju – na tle Europy – struktura rynku mieszkaniowego jest zdominowana przez mieszkania i domy, w których mieszkają właściciele.

Może się to nam wydać dziwne, ale w na przykład w Niemczech jedynie 50 proc. nieruchomości jest zamieszkiwana przez właścicieli. Reszta to w dużej części domena wynajmu. A jak wygląda to w Polsce? Według danych Eurostatu 86 proc. osób mieszka we własnych mieszkaniach. Jesteśmy pod tym względem na piątym miejscu w Unii Europejskiej.

To oczywiście nie oznacza, że każdy z tych 86 proc. Polaków ma oddzielne mieszkanie na własność. To oznacza, że tyle osób mieszka w gospodarstwach domowych czy też żyje w rodzinach, których własnością jest miejsce zamieszkania; właścicielem mieszkania mogą być rodzice, partner lub partnerka.

Taki stan rzeczy jest pokłosiem wyprzedawania zasobu mieszkaniowego w latach dziewięćdziesiątych oraz wciąż dużego odsetka osób mieszkających na wsiach we własnych domach. Myśląc więc o rynku mieszkaniowym, czy szerzej - o sytuacji mieszkaniowej w Polsce - zapominamy o tych wszystkich ludziach, naszych wujkach, babciach, ciociach i znajomych, którzy od zawsze mieszkali we własnym (ale ciasnym) mieszkaniu.

Wakacje dla wszystkich, choć nie wszyscy ich potrzebują

Wróćmy jednak do kredytów.

Co ciekawe, znaczna część pożyczek przypada na klasę wyższą, a nie na klasę średnią! Przypomnijmy, że według wspomnianego już raportu PIE ta pierwsza grupa stanowi około 16 proc. społeczeństwa. Jednocześnie 32 proc. gospodarstw domowych z tej grupy ma kredyty hipoteczne. A jak wygląda sytuacja kredytowa klasy średniej? Według raportu "jedynie" 16 proc. klasy średniej ma kredyty hipoteczne.

Skąd ta różnica? Wynika ona z prostego faktu: zdolność kredytowa jest funkcją zarobków. Im więcej się zarabia, tym większy kredyt można dostać i tym spokojniej można go spłacać.

To też nieco tłumaczy wyniki badania przeprowadzonego w lipcu przez agencję Streetcom Poland dla portalu Forsal.pl. Okazuje się, że dla prawie 3/4 Polaków wzrost rat stanowi utrudnienie, ale uważają oni, że poradzą sobie ze spłatą. Kolejne 14 proc. "nie ma problemu" z terminowym regulowaniem należności (z pewnością jest to najzamożniejsza grupa). Jedynie (czy też "jedynie") 15 proc. osób nie radzi sobie z zadłużeniem.

Tymczasem w środę 10 sierpnia Związek Banków Polskich poinformował, że do wszystkich banków wpłynęło już ponad 850 tys. wniosków o wakacje kredytowe. Ile w sumie osób jest uprawnionych do skorzystania z "wakacji"? Według ustaleń BIK jest to niemal 3,5 mln osób, czyli niemal 85 proc. kredytobiorców posiadających hipotekę.

Z uwagi na kształt programu wakacji kredytowych mogą brać je również osoby, które nie mają problemu ze spłatami rat. Właśnie dlatego w rozmowie z Grzegorzem Osieckim i Tomaszem Żółciakiem z "Dziennika Gazety Prawnej" Monika Marcinkowska, kierowniczka Katedry Bankowości Wydziału Ekonomiczno - Socjologicznego Uniwersytetu Łódzkiego, stwierdziła, że nawet "niespecjalne walory intelektualne nakazują, żeby takie wakacje wziąć". To się po prostu opłaca.

A jak dla klasy średniej będą wyglądały nadchodzące miesiące i lata? Jak mówił klasyk: "prognozowanie jest trudne, zwłaszcza jeżeli dotyczy przyszłości". Wydaje się, że widać jednak pewne jaskółki polepszenia się sytuacji. Adam Glapiński od pewnego czasu daje sygnały, że to już koniec podwyżek stóp procentowych.

Oczywiście zdarzało mu się wcześniej zmieniać zdanie, jednak kluczową kwestią jest tutaj sama inflacja. A ta według prognoz powinna zacząć wkrótce spadać.

Według analizy ekonomistów z PKO BP zbliżamy się do chwilowego spadku inflacji. Następna "górka" inflacyjna nastąpi na początku przyszłego roku, co będzie miało związek z podwyżkami cen energii. Od tego momentu zacznie ona spadać. A wraz z nią prawdopodobnie spadać będą stopy procentowe. Przypomnijmy, że obecnie mamy do czynienia z sytuacją wyjątkową. Stopy są najwyższe od 2008 roku.

Przed nami jednak jeszcze sporo trudnych miesięcy. Według analiz Polskiego Instytutu Ekonomicznego powrót do celu inflacyjnego wyznaczanego na poziomie plus minus 2,5 proc. potrwa trzy lata.

Jeżeli jednak po drodze nie będziemy mieli do czynienia z kolejnym szokiem ekonomicznym (a obecna drożyzna jest wynikiem nałożenia się na siebie pandemii, rosyjskiej agresji na Ukrainę oraz utrwalenia się oczekiwań inflacyjnych) to będą to miesiące coraz mniej uciążliwe dla nas ekonomicznie: drożyzna będzie maleć, spadać będą stopy procentowe (a więc rosnąć będzie zdolność kredytowa, zwłaszcza biedniejszych członków klasy średniej) i prawdopodobnie wzrost pensji będzie wyprzedzał inflację.

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
WP magazyn
KOMENTARZE
(818)
■□■□■□■□■□■□■...
2 lata temu
Wszystkiego sobie odmawiam. Liczę każdy grosz ale zaliczam się do klasy średniej. Bogactwo wg PiS.
■□■□■□■□■□■□■...
2 lata temu
16 procent inflacji z koszyka, a dobija nas cała reszta mierzona nawet w setkach. Tak naprawdę przy każdej okazji wmawia się nam że tylko 16 procent, a rzeczywistość jest znacznie gorsza. Straty jakie ponosimy dzięki kreowaniu inflacji dla zwiększenia wpływów do budżetu są znacznie dla budżetów domowych większe.
OLO
2 lata temu
miała zostawić złodziejom z PO - TAK ? BRAĆ ILE SIĘ DA
Rafał
2 lata temu
A czy to ważne kto ma lub nie ma? Ważne jest, że rządzący mają, to nawet pieniędzmi unijnymi gardzą, jak im to na rękę. Głupoty ludziom wciskają, że niby to o nie zabiegają, a tak właściwie, to dbają o swój interes. We Francji głupio gada o pomocy dla Ukrainy, jak by to z ich inicjatywy było. Mógł sobie coś uciąć, może by większą litość wzbudził.
brawo PIS
2 lata temu
niszczyć, niszczyć !
...
Następna strona