Money.pl: Pan właściwie powtarzał plotki. Skąd one pochodziły?
Zygmunt Wrzodak: Nie, to nie były plotki. Działacz "Solidarności” z lat 80. ze Świdnika dostał swoją teczkę z IPN-u, ponieważ był osobą pokrzywdzoną. W jednej z relacji na swój temat przedstawionej przez służby rozpoznał informatora. Jego zdaniem była to pani Zyta Gilowska. Opowiadał mi to i pokazywał teczkę.
Money.pl: Ale nazwisko nie było podane?
Zygmunt Wrzodak: Jeszcze wtedy było utajnione. Ta osoba dopiero miała wystąpić o odtajnienie nazwiska, ale nie miała wątpliwości, kto jest informatorem.
Money.pl: I Pan później tego nie weryfikował, mimo że komisja etyki poselskiej Pana ukarała za takie insynuacje dotyczące Zyty Gilowskiej?
Zygmunt Wrzodak: Nie, zostawiłem tę sprawę. Zyta Gilowska zapowiadała, że poda mnie do sądu, ale tego nie zrobiła. Ale pytałem tego działacza ze Świdnika, czy przyjdzie do sądu i powiedział, że przyjdzie. Proces się jednak nie odbył.
Money.pl: Pan wówczas wystąpił do rzecznika interesu publicznego z zapytaniem, czy rzeczywiście szykuje wniosek w sprawie kłamstwa lustracyjnego przez Zytę Gilowską.
Zygmunt Wrzodak: Tak, ale rzecznik mi odpowiedział, że tajemnica zawodowa nie pozwala mu przekazać ZOBACZ TAKŻE: Gilowska zdymisjonowana mi takiej informacji. Nieoficjalnie ustaliłem wtedy, że taki wniosek był przygotowywany, ale ostatecznie coś się z nim stało i nie został złożony.
Money.pl: Nieoficjalnie mówi się, że materiał rzecznika w sprawie premier Gilowskiej jest bardzo słaby.
Zygmunt Wrzodak: I niech tak zostanie, choć ja mam inne zdanie na ten temat, bo widziałem materiały z teczki tego działacza. I inni posłowie, pełniący w poprzedniej kadencji ważne funkcje, też twierdzili, że mają takie informacje z innych źródeł o pani poseł.
Zygmunt Wrzodak: Nie powiem, dlatego że w gruncie rzeczy bardzo mi żal tej kobiety i nie chcę przykładać ręki do złamania jej kariery.