Rafał Trzaskowski podczas wtorkowego spotkania z wyborcami przedstawił pierwsze elementy swojego programu, który chciałby realizować jako prezydent.
Skupił się na trzech głównych kwestiach. Po pierwsze, chciałby budować więcej żłobków i przedszkoli oraz zapewnić darmowy dostęp do nich. Druga obietnica to tworzenie tzw. centrów społecznych w miastach powiatowych. To tam w porozumieniu z mieszkańcami miałyby zapadać decyzje na temat inwestycji realizowanych w samorządzie. Jakich? Np. o tym, czy w mieście potrzeba centrum aktywizacji seniorów, przychodni czy może szkoły językowej dla dzieci.
Trzecia obietnica ma wymiar finansowy. Trzaskowski chce dopłacać polskim rodzinom 10 tys. zł do inwestycji w ekologię i środowisko. Przykład? Wymiana pieca na ekologiczny czy montaż paneli fotowoltaicznych.
Co na to eksperci? - Muszę przyznać, że są to stosunkowo skromne obietnice, ale to wcale nie znaczy, że złe - mówi money.pl prof. Witold Orłowski.
Oczywiście zwraca tu uwagę na ograniczone możliwości prezydenta w polskim systemie. Pieniędzmi dysponuje przecież rząd, a ustawy przegłosowuje parlament. Prezydent może co najwyżej je wetować.
- Niemniej jakiś pośredni wpływ prezydent ma. Choćby przez inicjatywę ustawodawczą - mówi ekonomista. - Dopóki kandydaci nie obiecują, że w ciągu kilku dni wypłacą nie wiadomo ile pieniędzy Polakom albo zrealizują inną obietnicę, to bym się tego nie czepiał.
Z kolei Marek Zuber twierdzi, że Andrzej Duda ma tutaj większe pole do popisu. - On ma poparcie rządu, więc może znacznie odważniej dysponować naszymi pieniędzmi. Trzaskowski musi bardziej stąpać po ziemi - ocenia ekonomista w rozmowie z money.pl.
Inwestycje infrastrukturalne kontra inwestycje społeczne
Jak mówi prof. Witold Orłowski, obaj kandydaci przewodzący w sondażach stawiają na inwestycje. Andrzej Duda mówi o wielkich projektach, takich jak budowie Centralnego Portu Komunikacyjnego czy przekopie Mierzei Wiślanej. W tym samym czasie Trzaskowski stawia na inwestycje mniejsze, ale "bliżej ludzi".
- Nie będę ukrywał, że bardziej podobają mi się te drugie - przyznaje prof. Orłowski. Jego zdaniem wydawanie pieniędzy na infrastrukturę nie zawsze będzie oznaczać pożądany zwrot z inwestycji.
W przeciwieństwie do tych społecznych. - Jeśli chcemy budować gospodarkę i społeczeństwo oparte na wiedzy, to takie placówki edukacyjne w miastach to ciekawy pomysł. Przy czym na razie jest to ogólny zarys i kierunek działań - ocenia ekonomista.
Zastrzega jednocześnie, że nie jest przeciwny dużym i ambitnym inwestycjom. - Ale może niekoniecznie takich, jak przekop Mierzei Wiślanej, o którym eksperci nie wypowiadają się najlepiej - mówi prof. Orłowski.
- Z ekonomicznego punktu widzenia inwestycje w społeczeństwo opłacą nam się w dłuższej perspektywie dużo bardziej - twierdzi.
To samo ma się tyczyć inwestycji w środowisko i dopłat do ekologicznych inwestycji. Tu również korzyści zauważymy dopiero w przyszłości, a więc za kilka, kilkanaście lat.
"Żłobki lepsze niż 500+"
Prof. Orłowskiemu szczególnie podoba się pomysł darmowych żłobków i przedszkoli. - Jeżeli rzeczywiście zostanie zrealizowany, to moim zdaniem może być nawet lepszy niż 500+ - ocenia.
Szczególnie jeśli chodzi o demografię. Zdaniem ekonomisty łatwy dostęp do żłobków i przedszkoli może podziałać na dzietność lepiej niż 500 złotych wypłacone rodzicom w gotówce. - 500+ okazało się dobrym programem socjalnym, ale nie demograficznym - zauważa nasz rozmówca.
Marek Zuber popiera takie stanowisko. I przytacza historię Francji. - Już w 2005 roku badałem, jak to jest możliwe, że Francja jako jeden z niewielu krajów ma wysoki przyrost naturalny - mówi Zuber. - Oczywiście kwestia imigrantów to jedno, ale tam bardzo mocno postawiono na pomoc przy powrocie do pracy po macierzyństwie.
Przykład? Choćby przyzakładowe żłobki czy przedszkola, nawet dla kilkorga dzieci. W Polsce jednym z głównych problemów dla ludzi wracających po macierzyńskim lub "tacierzyńskim" jest właśnie zorganizowanie opieki nad dzieckiem.
Zdaniem Zubera budowa żłobków i przedszkoli może być tu rozwiązaniem. - Oczywiście, to jest drogie. Ale w perspektywie to znacznie bardziej nam się opłaci niż 500+ - mówi.
Prof. Orłowski zwraca również uwagę, że ewentualne dopłaty do miejsc w żłobkach i przedszkolach są również dużo tańsze niż sztandarowy program PiS. - 500+ kosztuje nas co roku 40 mld zł. Takie dopłaty obciążyłyby pewnie budżet w znacznie mniejszym stopniu - mówi prof Orłowski.
Ile to będzie kosztować?
Obietnice są co prawda dość skromne, ale to wcale nie znaczy, że będą tanie. Postanowiliśmy w money.pl oszacować, ile program zaprezentowany przez Rafała Trzaskowskiego może kosztować.
Jest to o tyle trudne, że nie znamy jego szczegółowych założeń. Nie wiemy, ile nowych żłobków ma powstać, czy brak kosztów dotyczy wszystkich, czy będzie wprowadzony próg dochodowy. Budowa lokalnych centrów rozwoju jest z kolei kompletnie nie do oszacowania.
Gdyby jednak próbować liczyć na podstawie ogólnych założeń, to okaże się, że program rzeczywiście nie nadwyręży znacząco budżetu państwa.
Trzaskowski w kwestii żłobków powołuje się na doświadczenia ze stołecznego ratusza. W budżecie Warszawy na darmowe żłobki zapisał w 2019 roku 36 mln zł. Tyle miały kosztować dopłaty dla samych żłobków. A konkretniej - 13 tys. dzieci, które do nich chodziły. W dużym uproszczeniu możemy założyć, że koszt dla budżetu w przeliczeniu na jedno dziecko to około 2,7 tys. zł.
Gdyby podobny koszt zastosować dla wszystkich dzieci w Polsce, to można oszacować łączny koszt dopłat. Według GUS do przedszkoli rocznie chodzi około 1,4 mln dzieci. Do tego 150 tysięcy korzysta z opieki w publicznych żłobkach. W sumie więc mamy około 1,5 mln dzieci.
Po przemnożeniu przez średni koszt daje nam to 4 mld zł rocznie. Oczywiście koszty mogą być inne, gdy weźmiemy pod uwagę, że wielu rodziców i tak za przedszkole już nie płaci oraz to, że stawki w Warszawie są prawdopodobnie dużo wyższe niż w pozostałej części kraju.
Dopłaty w wysokości 10 tys. zł dla rodziny? Biorąc pod uwagę, że w Polsce mamy według GUS około 10 mln rodzin, to program może być bardziej kosztowny niż darmowe żłobki. Pytanie jednak, czy na pewno wszystkie rodziny z niego skorzystają.
Zakładamy, że zrobi to połowa z nich. Na jakiej podstawie? Ministerstwo Środowiska bada co roku świadomość ekologiczną Polaków. Mniej więcej połowa z nas deklaruje dbałość o środowisko, segreguje śmieci czy popiera wprowadzenie kaucji na butelki plastikowe. Stąd - optymistycznie - zakładamy, że również połowa zdecydowałaby się na inwestycje prośrodowiskowe.
Gdyby tak się stało, to 5 mln rodzin mogłoby liczyć na 10 tys. zł dotacji. To oznacza koszt 50 mld zł dla budżetu, czyli około 10 mld zł za każdy rok ewentualnej prezydentury Rafała Trzaskowskiego. To mniej więcej tyle, ile kosztuje nas program "Czyste Powietrze" (100 mld zł w 11 lat) oraz zaledwie jedna czwarta tego, co każdego roku pochłania program 500+.
Skąd pieniądze?
Kwestia finansowania obietnic to zawsze najciekawsze pytanie w kampanii wyborczej. Skąd Rafał Trzaskowski chce wziąć pieniądze na spełnienie swoich zapowiedzi?
Prezydent Warszawy mówi przede wszystkim o pieniądzach z Unii Europejskiej. Chce również odłożenia w czasie wielkich inwestycji, takich jak na przykład budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego. Co na to ekspert?
- Rzeczywiście obietnice Trzaskowskiego można zrealizować z pieniędzy unijnych. Przede wszystkim ekologia to coś, na co Bruksela kładzie spory nacisk i przeznacza na to spore środki - mówi prof. Orłowski. Jego zdaniem "problemu finansowania tego programu raczej nie będzie".
W podobnym tonie wypowiada się Marek Zuber. - Ta propozycja idealnie wpisuje się w to, co mówi Ursula von der Leyen. Ona swoje priorytety określiła jasno: ekologia i innowacje. Prędzej więc Unia da nam pieniądze na takie dopłaty do ekologicznych inwestycji niż na budowę CPK - puentuje Marek Zuber.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl