Ustawa obniżająca wiek emerytalny zacznie obowiązywać za miesiąc, ale już od piątku można składać wnioski o obliczenie emerytury. Jak szacuje rząd, tylko w tym roku przybędzie 331 tys. dodatkowych emerytów. - Konsekwencje są nieuniknione - ostrzega prof. Marian Noga. – Z pewnością będzie to wysiłek. Pytanie, czy lepiej go podjąć dziś czy rozłożyć w latach? – dodaje prof. Ryszard Bugaj.
- Przywrócenie wieku emerytalnego staje się faktem. Było obietnicą wyborczą, dziś zrealizowaną - powiedziała w czwartek rano minister Elżbieta Rafalska.
Od pierwszego października kobiety, które ukończą 60. rok życia, a mężczyźni 65. zyskają prawo do emerytury. Według szacunków resortu jeszcze w tym roku może przybyć ok. 331 tys. nowych emerytów. Przy założeniu, że na skorzystanie z uprawnień zdecyduje się 82 proc. obywateli. W kolejnych latach liczby te będą już mniejsze. 2018 r. to około 148 tys., a kolejne to odpowiednio 90, 92 i 54 tys. nowych emerytów.
Jednak, jak zaznacza szefowa resortu, emerytura to prawo, nie obowiązek. "Wierzę, że Polacy będą korzystali z niego świadomie" – pisze na Twitterze Ministerstwa Rodziny.
Ile będzie nas to kosztować?
O kosztach związanych z obniżeniem wieku emerytalnego w money.pl piszemy od pierwszych zapowiedzi zmian. Ich wysokość była różnie szacowana. Według wyliczeń ministerstwa finansów dla budżetu państwa skutki reformy pochłoną tylko w 2018 r. około 10 mld zł.
To jednak niekompletna cena, jaką zapłaci Polska za tę reformę. Jak przypomina w rozmowie z money.pl prof. Ryszard Bugaj, czynników jest znacznie więcej. - Nie ma wątpliwości, że w krótkim terminie będzie to spory wysiłek dla gospodarki. Pozostaje pytanie, czy lepiej go podjąć dziś czy rozłożyć w latach? – pyta.
Jak tłumaczy, w długiej prospektywnie koszty się zbilansują. - 60-65-letni emeryci to niższy koszt, bo przysługujące świadczenie będzie raczej niewielkie. Ci wyżej uposażeni, którzy dłużej zostaną na rynku pracy, swoje świadczenie pobierać będą statystycznie krócej – tłumaczy.
Dodatkowym obciążeniem jest deficyt w ZUS. Według ich danych, wciąż w funduszu emerytalnym mamy potężną lukę. Analizując trzy warianty, tylko w przyszłym roku, na emerytury może zabraknąć od 43 do 52 mln zł. A nagły wzrost kolejnych uprawnionych może tę dziurę pogłębiać.
- Koszt 10 mld zł to jedynie oszacowanie. Nie wiązałby się tą liczbą. Wiele będzie zależeć choćby od struktury tych dodatkowych emerytur. Czy więcej będzie emerytów o wysokim uposażeniu czy raczej osób odchodzących na niską emeryturę – zaznacza prof. Bugaj.
Jak zauważa, dodatkowym kosztem może być też dużo większa grupa emerytów pobierających minimalną emeryturę. Ci pracownicy nie będą mieli motywacji, aby zostać dłużej aktywni zawodowo, więc masowo mogą ubiegać się o te świadczenia.
GRAPE (Group for Research in Applied Economics), instytut badawczy związany z Uniwersytetem Warszawskim, wylicza, że aż 70 proc. dzisiejszych trzydziesto- i czterdziestolatków będzie pobierało minimalną emeryturę. Gdyby wiek emerytalny pozostał na poziomie 67 lat, tylko około 30 proc. Polaków byłoby skazanych na minimalne świadczenie.
Drastyczny spadek wysokości emerytur
Rząd nie ukrywa, że emerytury w przyszłości będą niższe niż obecnie. Henryk Kowalczyk, przewodniczący Komitetu Stałego Rady Ministrów, przyznał, że obniżenie wieku emerytalnego zredukuje nasze świadczenia o 10-30 proc. A i to bardzo oszczędne kalkulacje. Pracodawcy wyliczają, że emerytury mogą spaść nawet o 60 proc. A najbardziej na tej zmianie stracą kobiety.
- Warto sobie zdać sprawę również z wysokości emerytury. Przecież każdy miesiąc pracy krócej, to niższa emerytura. A przypadku kobiet mówimy aż o siedmiu latach. To oznacza drastyczny spadek wysokości świadczenia – przypomina prof. Noga.
Dziś stosunek emerytury do ostatniej pensji – czyli tzw. współczynnik zastąpienia - wynosi 62 proc. Według szacunków około 2040-2050 r. spadnie on 30 proc. Co jednak istotne - średnia płaca się zwiększy. To oznacza, że chociaż współczynnik spadnie, to na rękę Polacy dostaną wyższe emerytury.
Prof. Bugaj uspokaja jednak. – Postępuje proces uczenia się społeczeństwa. Wierzę, że akcja informacyjna ZUS będzie skuteczna. Ludzie już dostrzegają ostrą zależność między wysokością emerytury a liczbą przepracowanych lat.
Choć, jak mówi, popiera reformę, dostrzega również jej wady. - Może się okazać, że pracodawcy będą wypychać na emerytury starszych, a więc i często droższych pracowników. Szczególnie może to dotknąć kobiet - zaznacza ekonomista. - Nie ma jednak rozwiązań idealnych - podkreśla.
Niższe PKB?
Ekonomiści przewidują, że obniżenie wieku emerytalnego- zwłaszcza w dłuższej perspektywie - oznaczać będzie obniżenie konkurencyjności kraju i spowolnienie wzrostu PKB.
Prof. Marian Noga, ekonomista i były członek Rady Polityki Pieniężnej, przypomina, że wcześniejsze odejście z rynku pracy kolejnych pracowników musi uderzyć w PKB.
– Nagły ubytek ponad 300 tys. pracowników nie będzie bez znaczenia dla gospodarki. To dodatkowe koszty, o których się nie mówi – stwierdza w rozmowie z money.pl.
Polemizuje z tym poglądem prof. Ryszard Bugaj, według którego obniżenie wieku aktywnych zawodowo pracowników może dać dodatkowy bodziec w postaci wyższej efektywności i wydajności młodszych.
Stać nas na niższy wiek?
Polska - obniżając wiek emerytalny - staje pod prąd zmian w Europie. Jak pisaliśmy w money.pl, nasi sąsiedzi podnoszą wiek emerytalny, by uniknąć emerytalnej katastrofy. Niemcy, choć gospodarczo w lepszej sytuacji, już myślą, by pracować do 73. roku życia.
Przed demografią ugięła się nawet Białoruś, która podniosła próg dla swoich emerytów. Finlandia w ubiegłym roku rozpoczęła reformę wydłużania czasu pracy. Obecni 25-latkowie będą przechodzić na emeryturę w wieku 67 lat, a 15-latkowie już w wieku 72 lat.
Demografia jest nieubłagana. Żyjemy dłużej, również sprawność fizyczną i intelektualną zachowujemy dłużej, a społeczeństwo się starzeje. Rosną więc i koszty.
- Od transformacji ustrojowej siła finansowania emerytur w Polsce zmniejszyła się prawie pięciokrotnie! Dziś na jednego emeryta pracuje zaledwie 1,4 zatrudnionego, w jeszcze w 1990 r. pracowało ponad 4,5. Dziwą więc działania, które nie rozwiązują problemu, ale go pogłębiają – zaznacza prof. Noga.
Dziwi więc nieco fakt, że PiS zdecydował się na ekonomicznie i gospodarczo mało racjonalny krok, zwłaszcza, że koszty społeczne i polityczne - niewątpliwie trudnej i niewygodnej reformy - poniosła już poprzednia ekipa, która ten wiek podniosła.
Zdaniem prof. Nogi, koszty reformy poniosą wszyscy. Nawet biorąc pod uwagę tylko najbliższe skutki finansowe, za odwrócenie zmian w systemie emerytalnym zapłacą podatnicy. Jak? Poprzez wyższe opłaty.
- 10 mld zł to kolejne obciążenie dla przyszłorocznego budżetu. Zapewnienia wicepremiera Morawieckiego o pozyskaniu dodatkowych pieniędzy z uszczelnia systemu podatkowego - choć cieszą - to nie zbilansują powiększających się wydatków państwa. Przypomnę, że pan Morawiecki szacuje przyszłoroczne wpływy z VAT na około 20 mld zł, a sam program 500+ ma pochłonąć 22 mld zł - zaznacza były członek Rady Polityki Pieniężnej.
Jak przewiduje, rząd będzie więc szukać dodatkowych pieniędzy wszędzie. A przede wszystkich w kieszeniach obywateli. - Jeśli nie bezpośrednio z podatków, to poprzez wszelkie para podatki i dodatkowe opłaty. Cenę tych zamian zapłacimy sami. Tego możemy być pewni - stwierdza.