Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Hubert Orzechowski
Hubert Orzechowski
|

Złote czasy już minęły. Dziś food trucki to ciężki biznes

133
Podziel się:

Przed twoim biurem parkuje ciężarówka, w której obsługują cię uśmiechnięci i wyluzowani ludzie. Odjeżdżają po kilku godzinach, a ty zastanawiasz się, czy aby nie marnujesz czasu w korporacji, bo przecież sam umiesz i lubisz gotować. To zastanów się jeszcze raz.

Sprzedaż to tylko jeden z etapów pracy właścicieli food trucków. Cała "kuchnia" tego zawodu pochłania dużo czasu i pieniędzy.
Sprzedaż to tylko jeden z etapów pracy właścicieli food trucków. Cała "kuchnia" tego zawodu pochłania dużo czasu i pieniędzy. (EAST NEWS)

- Nasza praca nie zaczyna się wraz z otwarciem klapy ani nie kończy z jej zamknięciem – mówi money.pl Janusz z Warszawy, który w food truckowym biznesie siedzi już cztery sezony. – Serwowanie jedzenia trwa zwykle od 11 do 15. To fakt. Ale przecież trzeba zrobić zatowarowanie, przygotować jedzenie, samochód... Pochłania to mnóstwo czasu, zwłaszcza w sezonie.

A ten w Polsce trwa krótko, bo pół roku – wiosnę i lato. To wtedy jest najwięcej festiwali i zlotów. To wtedy także ludzie chętniej wychodzą z biur, aby zjeść na zewnątrz. Dla food truckowców to czas żniw - tyle że coraz trudniejszych.

Nasi rozmówcy wskazują na dwie przyczyny tego stanu rzeczy. – Rynek jest przesycony. I w konsekwencji popsuty – twierdzi w rozmowie z money.pl Michał, właściciel food trucka z dalekowschodnim jedzeniem. Jego zdaniem uliczne jedzenie padło ofiarą własnej popularności.

Siła złudzenia

- Mnóstwo ludzi zobaczyło ten biznes w akcji, a właściwie tylko jedną jego stronę. Zetknęli się z truckami przede wszystkim na festiwalach bądź zlotach. Zobaczyli więc produkt finalny. Pomyśleli sobie: fajny i lekki zarobek, bo przecież eventy te trwają przez kilka godzin. Więc sami postanowili otworzyć coś swojego – opowiada.

Zobacz także: Pomysł na biznes: Food Truck

W dodatku, jak twierdzi Michał, przeważnie nie jest to jedzenie najwyższej jakości i najwyższych lotów. – Jakieś kebaby, hot-dogi.... A założeniem food trucka jest przecież, że będą to dania podobne do tych, które otrzymujemy w "normalnej" restauracji – zaznacza.

- Jeśli ktoś pójdzie do takiego food trucka i zapłaci 12-15 zł za danie, które nie będzie mu smakować, to się zrazi i nie przyjdzie już do tych, którzy oferują porządne jedzenie za 25 zł – wykłada swoją teorię.

Nowi adepci biznesu mają jeszcze jedną cechę, która denerwuje food truckowych weteranów. – Na forum piszą np., że chcą sprzedawać burgery. I w związku z tym pytają, czy ktoś nie zna jakiegoś dobrego dostawcy przyrządzonego mięsa – opowiada Janusz. – Ręce opadają. Przecież po pierwsze, szanujący się food truck z burgerami samemu przyrządza swoje kotlety, a nie kupuje gotowe. A po drugie, dobry dostawca to największa tajemnica każdego szefa kuchni. Ściśle strzeżona i szanowana przez innych – dodaje.

Innym problemem, na który zwracają nasi rozmówcy, jest nadpodaż eventów związanych z food truckami. Chodzi o wszelkiego rodzaju zloty i festiwale. Kiedyś były domeną głównie dużych i średnich miast. Teraz food trucki docierają do coraz mniejszych miejscowości i miasteczek.

Więcej znaczy gorzej

To tylko pozornie dobre. Rozdrobnienie imprez i ich nadmiar powoduje, że przedsiębiorcom food truckowym coraz trudniej na nich zarobić. Ostro w górę poszły choćby ceny za udział w eventach. – Trzy lata temu za weekend zlotu pod galerią handlową w mieście na południu Polski płaciłem 300 zł. Właściciele centrum handlowego byli jeszcze zadowoleni, że mogą sobie zrobić taką promocję. Obecnie ten sam event kosztuje od 1000 zł w górę. Plus VAT – opowiada Janusz.

A to dopiero początek kosztów uczestnictwa. Do tego trzeba doliczyć choćby ceny benzyny i noclegu. Nie da się na nich oszczędzić. Zwłaszcza nocleg musi być tuż obok festiwalu. To bowiem nie tylko miejsce do spania, ale często i zaplecze food trucka, gdzie znajduje się choćby dodatkowa butla z gazem.

Do tego dochodzą kary i niekorzystne umowy. Niektóre wymagają od właścicieli samochodów z jedzeniem, aby o ewentualnym wycofaniu się z udziału w imprezie informowali z miesięcznym wyprzedzeniem. Jeśli nie, tracą pieniądze. Jeśli więc komuś popsuje się nagle auto, to ma potężny kłopot.

Czasy, kiedy food trucki były witane z otwartymi ramionami, np. przez organizatorów festiwali muzycznych, bo rozwiązywały problem z zapewnieniem dostępu do jedzenia, dawno minęły. Teraz na ulicznym jedzeniu każdy chce zarabiać. – Ostatnio za weekend organizatorzy festiwalu zażądali ode mnie 4 tys. zł. Zupełny absurd – mówi Michał.

– Organizatorzy zlotów food trucków to zupełnie inna bajka – mówi Janusz. Jego zdaniem to obecnie jedyna gałąź biznesu food truckowego, która autentycznie zarabia. Co ciekawe, ludzie, którzy stoją za popularnymi imprezami food trucków często nawet nie są zupełnie związani z tym biznesem, tj. sami nie prowadzą tego typu działalności. Żyją tylko z organizacji food truckowych imprez.

Janusz jest przedstawicielem starszego pokolenia food truckowców. Załapał się jeszcze na ostatnią chwilę food truckowego eldorado. – Denerwujemy się strasznie. Ciężko na tym zarobić – stwierdza. Tym bardziej, że zyski spadają, a koszty wcale nie maleją.

Koszty? Worek bez dna

Aby uświadomić sobie, jakie są koszty prowadzenia takiej działalności, wystarczy spojrzeć na pieniądze, które pochłania rocznie sama eksploatacja samochodu ciężarowego. A truck to przecież absolutna podstawa tego biznesu. Samo ubezpieczenie samochodu to ok. 2,5 tys. zł. Dodatkowo naprawy i amortyzacja mogą pochłonąć nawet 10 tys. zł. – Nie miałem roku, żebym na auto wydał mniej niż 7 tys. zł. To jest specyficzny rodzaj samochodu. Nikt przecież normalnie nie kupuje takiego pojazdu, aby nim się dobrze jeździło. Podstawa to to, czy można go dobrze dostosować do potrzeb swojej kuchni – mówi Janusz.

Do tego dochodzą inne koszty stałe, np. ZUS. I okazuje się, że już tylko składki na ubezpieczenie (poza pierwszymi dwoma latami, kiedy to obowiązuje niższa stawka dla przedsiębiorców zaczynających działalność) i wydatki na samochód generują koszty stałe w wysokości 25-30 tys. rocznie. – A żeby zarobić na cały rok, mamy w praktyce tylko sześć miesięcy – dodaje Janusz.

Czy ten biznes ma więc same wady? Na pewno nie. Nasi rozmówcy podkreślają, że jedną z największych zalet jest po prosu środowisko food truckowców. To ludzie z pasją, niesamowicie zżyci i bardzo się wspomagający. – Jak widzę na trasie food trucka, który ma jakieś kłopoty, to od razu się zatrzymuję – twierdzi Janusz.

Ponadto dochodzi do tego wolność i bycie własnym szefem. No i bardzo specyficzny styl życia i pracy. Który jednak ma coraz wyższą cenę.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(133)
Jorane
4 lata temu
Totalne bzdury! -Właściciele pytają o dostawcę mięsa, bo w food trucku nie wolno samemu nic przygotowywać, tzn. formować kotletów, obierać warzyw itd. - można pracować tylko z użyciem półproduktów. Autor chyba nigdy nie miał do czynienia z San - Epidem ani PIH.
Iwona
6 lat temu
Przepyszne hot-dogi jadłam ostatnio od kreatorzyimprez.pl/atrakcje-dla-dzieci/gastronomia-dla-dzieci/hot-dog/. Polecam gorąco.
eee
6 lat temu
12-15 zł za danie - chyba za frytki . Byłam na takim "jedzeniowym " zlocie tydzień temu i wszystko było za 19 zł i więcej . Pierożki chińskie ,to był syf nad syfy , churrosy do kitu ,pizza jak gniot z biedry , jedynie smażony makaron z warzywami miał jakiś "Fudtrakowcom " wydaje się ,że ludzie zeżrą wszystko ,a tu "suprajz" : ludzie chcą zjeść smacznie.
Wojtek
6 lat temu
Jakby mu się nie opłacało to by tego nie robił.
Jacek
6 lat temu
Nie wiem jak wygląda to od strony sprzedawców, wiem za to jak wygląda od mojej, zwykłego szarego zjadacza. Po pierwsze nie lubię badziewia, lubię zjeść dużo ale i dobrze. Bardzo sobie cenię jakość produktów i od razu wiem, co było użyte do produkcji danej rzeczy. Nie da się zrobić dobrego hamburgera na najtańszej wołowinie pomieszanej z karkówką a do tego rzucić jakiś syfiasty ser. Kiedyś food trucki prawie w 100% zapewniały właśnie bardzo dobre i sprawdzone żarcie. Teraz trzeba pół godziny chodzić, patrzeć, przyglądać się a najlepiej zapytać już jedzących. Z racji tego, że bardzo lubię spędzać czas na zewnątrz, biorę udział w kilku/kilkunastu takich eventach rocznie i niestety potwierdzam, z jakością jest coraz gorzej.
...
Następna strona