monika.galicja
/ 94.196.235.* / 2015-09-30 19:15
ale Ty piszesz o jakimś konkretnym sklepiku w górach - to nie jest sklep na osiedlu. W takich miejscach jak sklepik w górach zawsze było drogo. Raz - bo turyści i tak kupią (pamiatki nie maja daty 'do spożycia', więc mogą stać miesiącami), dwa - bo trudniej i drożej dowieźć. Co taki bufet oferuje? Najczęściej makaron z czymś, makaron możesz trzymać nawet kilka lat, a 'coś' do tego makaronu kilka miesięcy. A klientów nie brakuje. To niby po co mają schodzić z ceny? Kiedyś, jak byłam młoda wiochną, to łaziłam po schroniskach i różnych takich turystycznych miejscach - i zawsze, nawet za najczarniejszej 'komuny' był problem z miejscem przy stole. Pamietam taką barorestaurację nad Wigrami - tam były kolejki po setki metrów, na kelnera żeby zamówić czekało się pół godziny, na realizację zamówienia kolejne pół (wieś nazywa się Stary Folwark, nie wiem, jak tam jest obecnie). Pamiętam za to, że tam kartacze czy medaliony były 'palce lizać' i warto było i czekac, i płacić. Oczywiście taniej było jeść w Suwałkach - ale i dojazd trzeba liczyć, i czas, a przede wszystkim NIE TEN SMAK (w Starym Folwarku jedzenie robiły prawdziwe gospodynie,żartowaliśmy, że jak zamawiamy kotlet to one dopiero łapią świnię - dziś wszystko jest z mikrofali). Do czego zmierzam - do normalnej relacji podaż-popyt. Jeśli są ludzie, którzy zapłacą 200 proc więcej za makaron z serem czy 10 zł za batonik 'Grzesiek', to tak długo ten makaron z serem czy 'grzesiek' będzie tyle kosztował i rząd taki czy inny nie ma nic do roboty - po prostu ludzie tyle płacą i wuala.