Kwadratura koła. Politykom zależy aby "kształcić" pół debili, bo takimi łatwo się manipuluje, rządzi i pracują za pół darmo.
Stąd te wszystkie "reformy szkolnictwa" zmierzające do produkowania tępaków którym wydaje się świadectwa/dyplomy ukończenia niby uczelni wyższej.
Szkolnictwo zawodowe leży na łopatkach od dawna.
Praktyk zawodowych w trakcie nauki szkolnej praktycznie nie ma, więc jak młody człowiek ma mieć pojęcie o praktycznej pracy jeśli szkoła go tego nie nauczyła?
Po skończeniu szkoły absolwenta zatrudnić nikt nie chce bo musi zainwestować dużo kasy zanim taki człowiek zdobędzie jakieś praktyczne umiejętności, a oczekiwania płacowe są spore i koło się zamyka.
Maturę zdawałem w 1975 roku i od razu poszedłem do pracy. Po pół roku potrafiłem zrobić rzeczy których starzy fachmani twierdzili że zrobić się raczej nie da. Tyle że technikum miałem na podbudowie 3 letniej szkoły zawodowej i kolejne 3 lata technikum.
W trakcie nauki praktyki zawodowe w dużych zakładach pracy, gdzie rzeczywiście pracowało się przy konkretnej robocie i jak ktoś chciał to wiele mógł się nauczyć.
Teraz tuż po skończeniu szkoły trzeba wyłożyć znów kasę by absolwenta czegokolwiek nauczyć.
Pytam więc - po jaką cholerę młodzież traci czas w tych niby szkołach/uczelniach jeśli niczego przydatnego w pracy się nie nauczy?
Czy nauczyciele nie powinni być rozliczani i wynagradzani za faktyczny poziom nauczania?
A może chodzi tylko o to by kolesie nabijali sobie kabzę organizując durnowate szkolenia z czesania kota, lub golenia żaby.

A wystarczyło by wszystkim emerytom zakazać pracy na stanowiskach w budżetówce,na państwowych posadach i już była by praca dla młodych.
Albo emerytura,albo pensja ,do wyboru.
Prywatnie ,możesz robić do śmierci, ale za państwowe pieniądze to albo emerytura,albo pensja i pracuj dalej.