To, co dzieje się na naszym krajowym rynku akcji trudno nawet nazwać korektą. Raczej należałoby powiedzieć, że mamy do czynienia z "chwilowym" brakiem popytu.
Ostatnie dni wcale nie przyniosły masowej wyprzedaży, choć im dłużej trwały "szarpane" sesje, tym więcej pojawiało się nerwowych ruchów na rynku. Nic dziwnego, ile, bowiem inwestor może wytrzymać? Zapewne nie tyle, co duży fundusz zarządzający aktywami o wartości kilku miliardów złotych...
Wielu komentatorów zwraca uwagę, że kulminację spadków mieliśmy w poniedziałek. Z drugiej jednak strony spora grupa indywidualnych inwestorów traciło majątki trzymając walory mniejszych emitentów, na których od wielu tygodni trwała już korekta. W najlepszym razie kurs ani nie spadał, ani nie podnosił się w górę, pomimo wielu sprzyjających - jakby się wydawało informacji. Takich przypadków było i jest bardzo wiele.
Z pewnością ceny sporej ilości spółek są już na poziomie zachęcającym do kupowania. Tylko czy pojawi się konkretny popyt? Byki zachowują się ostatnio jak dobrze wychowane damy dworu. Niby jest potencjał do dalszych wzrostów, ale nikt nie wykonuje gwałtownych ruchów. W takiej sytuacji dochodzą, więc do głosu niedźwiedzie, a co bardziej niecierpliwym inwestorom puszczają nerwy.
Analizując ostatnie minuty wczorajszej sesji trudno nie odnieść wrażenia, że byki szykują się jednak do skoku w górę. Sprzyja temu sytuacja zewnętrzna. Na parkietach w USA po danych makro i wynikach niektórych spółek pozwoliły zamknąć się większości indeksom na plusach.
Szkoda tylko, że Dow nie wytrzymał ciśnienia i pod koniec sesji obniżył swoje loty po osiągnięciu kolejnych rekordowych szczytów. Czy to wystarczy, aby pobudzić nasze krajowe byki do działania? Nawet mój kolega Daniel "byk" Gąsiorowski w tytule wczorajszego komentarza postawił na końcu znak zapytania, choć wiem, jak bardzo tego nie lubi robić...