Chińska giełda nie przekazuje informacji o stanie rynku, ani go nie reguluje. Dlaczego?Bo sterują nią zarządy państwowych koncernów, pisze "Gazeta Wyborcza".
Po zeszłotygodniowych spadkach na chińskich giełdach, drobni inwestorzy nie zniechęcili się. Dlaczego? Bo wierzą rząd, który ich zdaniem kontroluje giełdę. Małżeństwo ekonomistów 26-letnia Melissa Dong i Victor Sun z Pekinu gra na giełdzie dopiero od maja. Jednak są pewni, że obecnie trzeba kupować akcje chińskich spółek IT.ZOBACZ TAKŻE:
Pracodawcy pozwalają grać w czasie pracy: pół godziny rano i pół godziny po południu. Grają studenci, taksówkarze i emeryci. Od kwietnia do maja codziennie otwierano 300 tys. nowych kont maklerskich, pisze "GW". Ale chińscy "leszcze" nie mają nic do powiedzienia.
"To nie starsze panie i rolnicy z Guanxi nią rządzą. Giełdą kręci chińska armia, policja, rządy lokalne, przemysł państwowy i prywatne fundusze inwestycyjne", przytacza "GW" opinię analityka giełdowego Frasera Howiego, który pracuje już od 20 lat w Chinach.ZOBACZ TAKŻE:
Brytyjczyk zbadał strukturę własności na giełdach w Szanghaju i Szenzen. Z 485 mld dolarów aż 113 jest w rękach inwestorów instytucjonalnych. Ci indywidualni mają akcje o wartości 100 miliardów. Zdaniem Howiego pozostała połowa znajduje się w rękach koncernów państwowych, wysokich urzędników i "doradczych" funduszy inwestycyjnych.
Nic dziwnego, że coraz więcej analityków z nieufnością patrzy na chińskie wzrosty. Już teraz wiele spółek może być grubo przewartościowanych. Jednak krachu można uniknąć.
" Zdaniem ekonomistów należy ją stopniowo otwierać dla zagranicznych inwestorów i poddać ogólnie przyjętym na świecie regułom przejrzystości i odpowiedzialności. Prywatnie co bardziej oświeceni przedstawiciele władz zgadzają się, ale niewiele z tego wynika. Otwarcie giełdy napotyka opór grup interesów w rządzie i poza nim. Chińscy przywódcy są mało skłonni do ryzyka", podsumowuje "GW".