O ogłoszeniu o pracę dla lekarza z wynagrodzeniem „w granicach 30 tys. zł” informuje "Wyborcza". Gazeta zwróciła się do dyrektora żuromińskiej placówki Zbigniewa Białczaka z pytaniem, czy naprawdę aż tak trudno jest znaleźć lekarza, że trzeba oferować tak zawrotną kwotę.
– Suma nie jest zawrotna, w większych ośrodkach lekarze na kontraktach zarabiają więcej. Niedawno szukałem kogoś tylko na trzy dni, miałem wyrwę w grafiku. Za te trzy dni oferowałem 5 tys. zł i usłyszałem: „W Bydgoszczy za te trzy dni dostanę 7 tys.” - odpowiedział dyrektor placówki
Czytaj także: Protesty w służbie zdrowia. Ucierpią pacjenci
Lekarz w Żurominie byłby zatrudniony na kontrakcie, mógłby robić specjalizację. Minimalnie miesięcznie zarobiłby 30 tys. zł, do tego dostałby mieszkanie w kawalerce.
– Rzecz jasna musiałby pracować na oddziale, w poradni, do tego dochodzą dyżury. Kiedy więc podliczy się wynagrodzenie za cały ten czas, wyjdzie nawet więcej niż 30 tys. Bardziej między 35 a 40 tys. zł. Do tego dochodzi mieszkanie w kawalerce, ale to szczegół, w ogłoszeniu już tego nie dodawałem – uściśla dyrektor.
– To ciężka praca, w nienormowanym czasie, zarwane noce, weekendy z dala od rodziny. Rzecz jasna trzeba od tego odprowadzić podatek i zapłacić ZUS - dodaje Białczak.
Dyrektor w rozmowie z "Wyborczą" stwierdził, że problem w znalezieniu lekarza bierze się z tego, że gdzie indziej prawdopodobnie zarobią jeszcze więcej.
- Lekarzy brakuje wręcz dramatycznie. Potrzebuję ludzi na pediatrię, oddział wewnętrzny, chirurgów. Szukam, dzwonię, zaklinam. Na terenie całej Polski. To walka o pracownika, która trwa właściwie bez przerwy. Zatrudniamy 72 lekarzy, tylko 7 z nich mieszka w Żurominie i okolicy, reszta dojeżdża. Z Łodzi, Płocka, Bydgoszczy, nawet z Białegostoku! - mówi Białczak.
- W dodatku większość z nich to ludzie w wieku 50-60 lat, wielu jest od dawna na emeryturze, na pediatrii w naszym szpitalu pracuje pani doktor, która jest po siedemdziesiątce. Niedługo ci wszyscy ludzie po prostu będą zmuszeni odpocząć. Pytanie, kto przyjdzie na ich miejsce. Nie widzę chętnych. I tak jest wszędzie, w Mławie, Sierpcu, Przasnyszu, Nowym Dworze Mazowieckim. W Płocku także - dodaje dyrektor.
Gdzie więc podziali się lekarze? Młodzi wyjeżdżają na Zachód, gdzie otwierają się przed nimi nieograniczone możliwości.
O ofercie 30 tys. zł miesięcznie Stanisław Kwiatkowski, dyrektor szpitala na płockich Winiarach, gdzie również dramatycznie brakuje lekarzy, mówi że to wolna amerykanka.
– Zatrudniam ok. 300 lekarzy, połowa jest na umowie o pracę, połowa na kontrakcie. Ci na umowie mają 6,5-7 tys. zł miesięcznie brutto, plus 70-100 zł za godzinę dyżuru. Dyżury są 12-godzinne, zazwyczaj jest ich pięć w miesiącu. Wychodzi ok. 12-13 tys. zł brutto. Lekarze na kontraktach więcej dyżurują, ich stawki są wyższe, więc zazwyczaj zarabiają więcej - wylicza Kwiatkowski.
– 30 tys. zł miesięcznie? Taka sytuacja obnaża patologię systemu. To już wolna amerykanka, walka o pracownika wszelkimi sposobami. Ale nie dziwię się dyrektorowi z Żuromina. Ma nóż na gardle, stoi przed wyborem – rzucić na stół takie pieniądze, ściągnąć człowieka, albo zamknąć oddział. Pozbawić dzieci opieki lekarzy. Wybiera więc to pierwsze – mówi.
Zdaniem Kwiatkowskiego problem leży nie tylko w masowych wyjazdach absolwentów medycyny do Szwecji czy Francji. Chodzi także o to, że nikt nie kwapi się pracować „na wsi”, „na prowincji”.
– A system na to pozwala, bo ministerstwo, wyznaczając np. liczbę rezydentur, decyduje, że w dużej klinice np. w Warszawie będzie ich 30. A u nas dwie. Efekt jest taki, że gdzieś w stolicy na oddziale mamy 30 lekarzy, 15 asystentów i 15 rezydentów. A w Płocku albo w Żurominie rzuca się na stół bajońskie sumy, żeby ktokolwiek zdecydował się pracować - dodaje Kwiatkowski.
– Kilka lat temu w Gostyninie na kilka dni brakowało anestezjologa. Dyrekcja nie miała wyjścia, zagrożone było przeprowadzanie operacji. Zatrudniła na okres od czwartku do poniedziałku człowieka. Za... 25 tys. zł - podsumowuje dyrektor Winiar.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl