"Kierowcy Bolt zarabiają zdecydowanie powyżej średniej krajowej. Ty też zacznij" - taka reklama jednej z aplikacji przewozowej wyświetla się na Facebooku. Przekaz jest jasny: dołącz do nas, a będziesz zarabiał krocie. O jakich kwotach mowa? Jak czytamy dalej w komunikacie, chodzi nawet o 5-8 tys. zł.
Według wyliczeń GUS-u, przeciętne miesięczne wynagrodzenie w Polsce w drugim kwartale 2020 roku wyniosło 5024 zł brutto. Oznacza to ok. 3500 zł na rękę. Czy wobec tego Bolt, lub inne firmy przewozowe, są naprawdę tak dobrymi pracodawcami - w porównaniu z innymi firmami - którzy sowicie wynagradzają?
- Na reklamie wszystko ładnie wygląda, w praktyce jest inaczej. 8 tys. zł nie da się zarobić, chyba że ktoś spędza 24 godziny w aucie – komentuje pan Michał, kierowca Bolta z Katowic. - Do tego trzeba odliczyć prowizję dla Bolta, paliwa, amortyzacji, napraw. Co miesiąc na czysto wychodzi mi 2500 zł – dodaje.
Nasz rozmówca wskazuje, że aplikacja, z której korzystają kierowcy, pokazuje tylko przychód. Nie ma tam uwzględnionych wspominanych kosztów. A ich wysokość również zależy od tego, w jakim systemie współpracuje się z operatorem aplikacji.
- Ja nie mam grafiku, auto mam na wyłączność i jeżdżę, kiedy chce. Przychodem w proporcji 60 proc. do 40 proc. dzielę się z pracodawcą – wyjaśnia pan Michał.
Swoimi doświadczeniami dzieli się też nasz redakcyjny kolega Tomek Bodył, który zatrudnił się na kilka miesięcy w firmie przewożącej pasażerów.
"Możesz po prostu jeździć swoim samochodem i używać własnej komórki. Konto zakłada się przez internet, nie ma jakiegoś fizycznego biura, z którym kierowca ma kontakt, jakieś siedzącej za biurkiem pani przyjmującej dokumenty. Robisz zdjęcia dokumentów: prawa jazdy, zaświadczenia o niekaralności i wrzucasz jako załączniki do aplikacji. Tyle. Do twojej kieszeni trafia cały utarg, minus 20 proc. prowizji dostawcy aplikacji. Jeździsz w zasadzie "na lewo” i w razie kontroli ITD masz przechlapane" - pisał.
Inna opcja? Zatrudnienie poprzez pośrednika. Wtedy jednak trzeba zapłacić za wypożyczenie auta. I to nie mało, bo od 400 do 500 złotych. Co ważne, to stała cena. Innymi słowy, jeśli kierowca nie zarobił, bo nie jeździł z powodu choroby, złego samopoczucia lub słabego ruchu, to i tak musi zapłacić.
Kolejny, popularny wariant do przyłączenie się do firmy, która ma flotę jeżdżącą dla aplikacji. Praca odbywa się według grafika, co oznacza jazdę przez wymaganą liczbę godzin. Co do zasady, kierowca nie płaci ani za samochód, ani za paliwo. Ale w zamian musi się podzielić utargiem, np. połowa dla pracownika, połowa dla firmy.
Warto dodać, że praca w takim systemie wiąże się też z pewnymi niedogodnościami wynikającymi z umowy. Taki dokument chroni głównie firmę, a nie kierowcę. Są tam m.in. kary za uszkodzenie samochodu i za nieprzyjście do pracy.
Skąd więc wzięła się kwota 8000 zł? Bolt przekonuje, że tak wynika z danych, do których dostęp ma firma. - Kwota opiera się na średnich zarobkach na godzinę w ostatnich tygodniach i zakłada 40-godzinny tydzień pracy, czyli jazdę w pełnym wymiarze godzin – mówi money.pl Marilin Noorem z Bolta.
"8 tys. zł? Nie w 8-godzinnym trybie"
Tomasz jest kierowcą z dużego miasta na północy Polski. Poprosił nas o niepodawanie konkretnej nazwy. Mężczyzna twierdzi, że w ciągu tygodnia wyjeżdża 80 godzin. W skali miesiąca - według deklaracji Bolta - powinien zarabiać nawet 12 tys. zł. Ostatecznie, zostaje mu 6 tys. zł, choć trzeba zaznaczyć, że zyskiem dzieli się jeszcze z firmą, z którą współpracuje.
Dariusz, inny kierowca Bolta, twierdzi, że przy trybie pracy wskazanym przez firmę, nie ma szans na zarobki podawane w reklamie. - 8 tys. jest możliwe, tylko, że to nie jest praca 8 godzin dziennie 5 dni w tygodniu, tylko kilkanaście godzin dziennie każdego dnia. Poza tym od tych "zarobków" należy odjąć podatki, paliwo, koszt wynajmu. Niewiele z tego zostanie – puentuje.
Jak zaznacza nasz rozmówca, osoby, które chcą pracować w branży przewozowej, powinny ją traktować, jako sposób na dorobienie do pensji, a nie główne źródło zarobków.
Zdarzają się też, jak piszą użytkownicy na forach dla kierowców Bolta i Ubera, inne niespodzianki. Chodzi o zatrzymywanie napiwków przez operatorów przewozów czy brakujące kwoty. O swoim przykładzie opowiedział na pan Jan, kierowca z Wrocławia.
- Bardzo duża cześć kursów jest źle przeliczana, zawsze na niekorzyść kierowcy. Kurs powinien być policzony po jego zakończeniu zgodnie z przejechanym dystansem i czasem. Niestety, wszystkie kursy są obliczane na podstawie danych historycznych. Podam przykład. Miałem kiedyś dobrze płatną trasę. Po drodze widziałem ze dostanę za nią 72 zł. Gdy dojechałem, okazało się, że zostało mi 60 zł - wskazuje mężczyzna.
Jak dodaje, na dłuższych trasach kierowcy są stratni o kilkanaście złotych. Na krótkich trasach: od 30 do 120 groszy.
Nie brakuje więc kierowców, którzy kombinują. W ten sposób chcą odgryźć się na operatorze aplikacji, ale przede wszystkim wyjść na plus. Dlatego stosują pewne sztuczki.
- Pomyśli pan, to po co jeżdżę, skoro nie da się dobrze zarobić? Da się, jeżeli lecimy z Uberem i Boltem w kulki tak, jak oni lecą z nami. Prywatne kursy, anulacja zlecenia i jazda poza aplikacją. Są różne patenty, żeby zwiększyć zarobek – wymienia pan Łukasz, kierowca z Warszawy.
Mężczyzna wyjaśnia, że gdyby nie to, to po potrąceniach zarabiałby 1040 zł.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl