"Spodziewamy się, że PKB w 2023 r. wzrośnie o 1,2 proc., wyniki kwartalne będą jednak mocno zróżnicowane. Na początku roku czeka nas recesja – PKB zmaleje o 0,3 proc. Będzie to efekt redukcji zapasów przez firmy oraz słabych wyników eksporterów. Spowolnienie gospodarcze oznacza także słaby wzrost konsumpcji prywatnej", przekazał Polski Instytut Ekonomiczny.
"Spodziewamy się, że w drugiej połowie roku aktywność wzrośnie ze względu na polepszenie koniunktury w strefie euro. Prognozujemy wzrost o 1,3 proc. w III kw. i 2,5 proc. w IV kwartale przyszłego roku" – napisano w raporcie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Lepiej w 2024 roku
"W 2024 r. wyniki będą lepsze. Oczekujemy wzrostu o 3,1 proc. Wyniki będą napędzane przede wszystkim przez inwestycje – spodziewamy się wzrostu o 5,4 proc. Utrzymywanie się drogich surowców energetycznych i transformacja będą zachęcać przedsiębiorstwa do wzrostu nakładów. Ożywienie gospodarcze oznacza także polepszenie wyników w krajowej konsumpcji" - dodano.
W ocenie ekonomistów PIE, wyniki przemysłu będą słabsze w kolejnych kwartałach, zaś inwestycje w efektywność energetyczną mogą pozytywnie zaskoczyć.
"Wzrost cen surowców oraz niedobory towarów spowodują zastój w przetwórstwie przemysłowym oraz budownictwie. Spodziewamy się również osłabienia eksportu – to efekt załamania aktywności w strefie euro. Dlatego tempo wzrostu PKB w czwartym kwartale będzie zbliżone do 3 proc." - napisano.
Handel zagraniczny a PKB
Autorzy raportu wskazują, że słaba koniunktura w strefie euro oznacza gorsze wyniki eksporterów.
"Oczekujemy, że handel zagraniczny będzie obniżać wyniki PKB w najbliższych dwóch latach. Anemiczne wyniki na Zachodzie oznaczają niższy popyt na produkty polskich firm – na pogorszenie są narażone m.in. branża samochodowa oraz meblarska. Jednocześnie utrzymywanie się drogich surowców energetycznych oznacza droższy import. Na wynikach będą ciążyć także inwestycje w OZE. Np. krajowe firmy mają obecnie około 55-60 proc. udziału w postawieniu lądowej elektrowni wiatrowej – pozostała część musi być importowana" - napisano.
Lekki wzrost bezrobocia
Ekonomiści PIE prognozują, że spowolnienie gospodarcze będzie skutkować lekkim wzrostem bezrobocia.
"Spodziewamy się, że stopa bezrobocia utrzyma się w przedziale 5,5-6 proc. Wzrost względem historycznego minimum z 2022 r. sięgnie 0,5-1,0 pkt proc. W pierwszych miesiącach przyszłego roku wzrost będzie efektem zmian sezonowych, w kolejnych odzwierciedli słabnącą koniunkturę. Wzrost liczby bezrobotnych prawdopodobne będzie większy w branży budowlanej i przemyśle" - napisano.
"Słaba aktywność doprowadzi do wstrzymania rekrutacji. Buforem, który chroni przed wzrostem bezrobocia, są niedobory pracowników. Ze względu na gorsze wyniki, przedsiębiorcy w pierwszej kolejności zdecydują się na wstrzymanie tworzenia nowych miejsc pracy, utrzymując dotychczasowy poziom zatrudnienia. W efekcie siła negocjacyjna pracowników osłabnie, co przełoży się na ich rzadszą rotację oraz wzrost płac" - dodano.
W ocenie ekonomistów PIE bezrobocie zacznie maleć w 2024 r.
"Spodziewamy się powrotu do poziomu poniżej 5,5 proc. Równocześnie zarówno liczba bezrobotnych, jak i stopa bezrobocia, będą większe niż w 2022 r. Wysokie koszty energii elektrycznej prawdopodobnie ograniczą rozszerzanie aktywności przemysłowej w Europie, co wpłynie na perspektywy pojawiania się nowych miejsc pracy" - napisano w raporcie.
Presja płacowa
Jak wskazują autorzy raportu, spowolnienie gospodarcze wyhamuje presję płacową.
"Tempo wzrostu wynagrodzeń w 2023 r. nadal będzie dwucyfrowe – spodziewamy się wyników zbliżonych średnio do 10,8 proc. Po uwzględnieniu inflacji oznacza to, że realna siła nabywcza wynagrodzeń będzie maleć. Taki stan utrzyma się przez pierwsze trzy kwartały roku. Dopiero w ostatnim kwartale wynagrodzenia zaczną rosnąć w tempie podobnym do inflacji" - napisano.
"Przewidujemy jednocyfrowe tempo wzrostu wynagrodzeń w 2024 r. Spodziewamy się, że wzrost wyniesie średnio 7,8 proc. W efekcie wynagrodzenia będą rosnąć szybciej od inflacji o około 1,2 pkt. proc. Taka wartość nadal będzie około dwukrotnie niższa niż w latach poprzedzających pandemię. To jedna z przesłanek, dla których wzrost wydatków konsumpcyjnych powinien być umiarkowany" - dodano.