Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Marek Knitter
|

Tylko prywatyzacja uratuje budżet?

0
Podziel się:

Mimo złej koniunktury rząd musi sprzedawać udziały w państwowych spółkach.

Tylko prywatyzacja uratuje budżet?
(PAP/Tomasz Gzell)

*Rząd nie ma innego wyjścia, mimo złej koniunktury musi sprzedawać udziały w państwowych spółkach. Każdy inny sposób łatania budżetowej dziury - zwiększenie zadłużenia lub podnoszenie podatków - przyniesie więcej złego niż dobrego. *

Brukselę niepokoi to, że deficyt całego sektora przekroczył zalecany przez Unię poziom 3 proc. PKB. O w ile zeszłym roku wyniósł on 50 miliardów złotych, czyli 3,9 proc. PKB, to w tym roku sięgnie on aż 6,6 proc. PKB, czyli około 80 mld złotych. Na dodatek prognoza na rok 2010 mówi o poziomie 7,3 proc. PKB, czyli około 95 mld złotych.

KE ma więc nakazać Polsce zmniejszenie poziomu deficytu poniżej 3 proc. PKB do 2011 roku.

| CO TO JEST DEFICYT SEKTORA FINANSÓW PUBLICZNYCH? |
| --- |
| Na deficyt finansów publicznych składają się: deficyt budżetu państwa oraz deficyt samorządów publicznych i sektora ubezpieczeń społecznych. |

Bruksela karci Warszawę. Mamy problem

Unijne ostrzeżenie pojawia się w chyba w najgorszym z możliwych - z punktu widzenia polskiego rządu - momencie. GabinetDonalda Tuskama bowiem do 7 lipca przedstawić sposób, w jaki zamierza załatać rosnącą z miesiąca na miesiąc dziurę w państwowej kasie. Okazało się bowiem, że 20 mld zł oszczędności, które na początku roku znalazł rząd m.in. w budżetach ministerstw, to za mało.

Rząd brał m.in. pod uwagę zwiększenie deficytu budżetowego - który w maju sięgnął ponad 90 proc. zakładanego na całym rok poziomu- ale w obliczu sygnałów z Unii to rozwiązanie wydaje się mało realne. **

Przez większy deficyt wpadniemy w spiralę cięć i długów

Jeżeli jednak rząd zaryzykowałby możliwość wstrzymania unijnych dotacji - bo takie mogą być konsekwencje ignorowania zaleceń KE - i dojdzie do powiększenia deficytu, to konsekwencje tego mogą być bardzo groźne dla całej gospodarki.

Dlaczego? Najszybciej niedobry w państwowej kasie można w całości załatać poprzez emisję papierów skarbowych - np. obligacji. Ale sprzedawanie och w dużej ilości sprawia, że rośnie ich oprocentowanie. A co za tym idzie, rosną koszty kredytu w całej gospodarce i wolniej się ona rozwija.

Banki skuszone dobrym oprocentowaniem papierów emitowanych przez państwo chętnie lokują w nich wolne środki. Zamiast wykorzystać je na udzielanie firmom kredytów. Konsekwencje mogą być bardzo bolesne. Przedsiębiorstwa pozbawione możliwości pozyskania kapitału na rozwój, nie będą skłonne do zwiększania zatrudnienia, a raczej do jego dalszego redukowania. W efekcie bezrobocie może sięgnąć poziomów wyższych niż zakładane przez rząd na koniec 2010 r. 13,8 proc. A tylko spełnienie tego scenariusza oznaczałoby, że pracę straci niemal pół miliona Polaków.

Wraz z wzrostem zadłużenia państwa i wzrostem oprocentowania papierów rosną też koszty obsługi długu. Tylko w tym roku na samą obsługę długu krajowego i zagranicznego wydamy 32,7 mld zł.

By być w stanie spłacać zaciągane lekką ręką długi, rząd będzie zmuszony do ograniczania wydatków. A to odbije się na sytuacji Polaków pracujących w sferze budżetowej. O podwyżkach płac mogliby zapomnieć m.in. nauczyciele - którzy już teraz muszą obawiać się o to, czy dostaną obiecane pieniądzei policjanci. Także strumień pieniędzy płynących do służby zdrowia mógłby nie wystarczyć,by system mógł sprawnie funkcjonować, a szpitale nie musiały zadłużać się na potęgę.

Spłatę długów zaciąganych przez emisję papierów skarbowych można sfinansować też z innych źródeł - np. poprzez podniesienie podatków - ale każdy z możliwych scenariuszy oznacza jedno: w portfelach Polaków zostanie mniej pieniędzy.* *

Wyższe podatki. Uratuje nas polityczny układ?

Jeżeli rząd stwierdzi, że ryzyko jakie wiąże się ze zwiększaniem deficytu jest zbyt duże, może zwiększyć podatki. Rada Ministrów może w drodze ustawy zwiększyć podatki pośrednie: podatek od towarów i usług, czyli VAT i akcyzę.

Wpływy z podatku VAT to najważniejsza pozycja po stronie dochodów budżetu. Według dyrektywy Unii Europejskiej, podstawowa stawka VAT nie może być mniejsza niż 15 proc., ani przekraczać 25 proc.

Podstawową stawką w Polsce jest 22 proc. Ale mamy też wiele grup towarów, przy których stosuje się obniżoną stawkę w wysokości 7 proc. - to m.in.: leki, książki, zabawki i żywność. Wydaje się więc, że jest miejsce na ewentualną ich podwyżkę.

Ale skutki mogą być odwrotne od zamierzonych. Gdy wzrost gospodarczy jest bliski zeru, budżet i tak notuje znaczny spadek dochodów uzyskiwanych z podatków pośrednich.I choć póki co tego nie widać, to przy dużej niepewności na rynku pracy Polacy mogą zacząć kupować mniej i zrezygnują z pewnych usług. A to może być cios, po którym wiele firm mogłoby się już nie podnieść.

Także konsekwencje ewentualnego wzrostu akcyzy mogą być zabójcze dla wzrostu gospodarczego. W tym roku rząd chce pozyskać z tytułu tego podatku 58,1 mld zł.

Najwięcej dają paliwa silnikowe, czyli benzyna, olej napędowy czy gaz LPG. Przypada na nie prawie połowa dochodów z akcyzy. Podniesienie stawki może kusić, ale wiąże się z tym spore ryzyko. Jeśli rząd będzie chciał podnosić akcyzę na paliwo, w górę pójdzie inflacja. Polacy będą musieli się liczyć z wyższymi cenami wielu produktów i usług.

Rząd może też podnieść stawkę akcyzy na alkohol i papierosy, które są drugą najbardziej dochodową grupą towarów objętych akcyzą. Ale jak argumentują przedstawiciele branży spirytusowej i browarniczej, już ostatnie - styczniowa i marcowa - podwyżki stawek tego podatku przełożyły się na spadek sprzedaży. Dalsze dokręcanie śruby - zdaniem producentów - spowoduje, że nie tylko budżet nie uzyska planowanych dochodów, ale firmy zostaną zmuszone do rezygnacji z inwestycji i cięcia zatrudnienia. Według ekonomistów z Invest Banku wpływy do budżetu z tytułu podatku od towarów i usług (VAT) obniżą się w porównaniu z 2008 r. o 8,5 mld zł i wyniosą 93,3 mld złj.

Polakom, którzy obawiają się podatkowego drenażu naszych kieszeni, w sukurs może przyjść polityczny układ. Nawet jeżeli rząd mimo wszystko zdecyduje się na podwyższenie podatków, wcale nie jest pewne, czy plan uda się zrealizować.

Po pierwsze odpowiednia ustawa musi być gotowa jak najszybciej, aby Sejm jeszcze przed wakacjami ją przegłosował, a prezydent najwcześniej we wrześniu podpisał. Z tym może być spory kłopot. Przecież w czasie swojego sejmowego exposeLech Kaczyńskiproponował obniżanie podatków, jako sposób na ożywienie polskiej gospodarki. Ewentualne weto zapewne zostanie podtrzymane, bo Lewica nie zechce być kojarzona z podwyżkami podatków.

Prywatyzacja lekiem na całe zło?

Trzecią drogą do załatania dziury w państwowej kasie jest prywatyzacja. W budżecie na ten rok założono, że da ona 12 mld zł. Jak do tej pory resort Skarbu Państwa zrealizował zaledwie 4 proc. planu.

Ostatnie tygodnie mogą wskazywać na to, dlaczego rząd się nie spieszy . Zamieszanie wokół wypłaty dywidend z PKO BP i KGHM pokazują, że sporą część niedoborów w kasie państwa mają pokryć wypłaty części zysków ze spółek, w których rząd ma udziały. Według naszych szacunków może to być nawet 8 mld zł.

Przeciwnicy prywatyzowania argumentują, że czas kryzysu to zły moment, bo trudno uzyskać dobrą cenę za sprzedawane państwowe udziały. Ale wydaje się, że dla rządu może to być wygodny pretekst.

Przecież wyprzedaż majątku pozbawi rząd wpływów w wielu spółkach jak i przychodów w postaci dywidend. A to oznacza, że w kolejnych budżetach łatanie dziur może być jeszcze cięższe niż obecnie.

Z kolei brak prywatyzacji to dla wielu firm niemal wyrok. Jak pokazuje historia wiele zakładów po wejściu prywatnego inwestora: radzi sobie lepiej, zwiększa zatrudnienie i odprowadza do wspólnej, państwowej kasy więcej podatków.

| KOMENTARZ |
| --- |
|

Arkadiusz Droździel, Money.pl Rząd Donalda Tuska znalazł się pomiędzy młotem a kowadłem. Z jednej strony już wie, że w tegorocznym budżecie zabraknie mu co najmniej kilkunastu, jeżeli nie kilkudziesięciu miliardów złotych. Z drugiej zdaje też sobie sprawę, że załatanie tej dziury wiąże się z podjęciem decyzji tylko złych lub gorszych. Platforma poniekąd sama zapędziła się do kąta. Gdy w 2004 roku ówczesny wicepremier Jerzy Hausner opracował - może niedoskonały, ale dotychczas jedyny - kompleksowy program naprawy finansów publicznych, PO zamiast poprzeć te rozwiązania, z premedytacją je odrzuciła. I nie dlatego by były one aż takie złe. Wtedy jednak górę nad dalekosiężnym rozsądkiem wzięła krótkowzroczna kalkulacja polityczna. I teraz to się Platformie odbija czkawką. |

giełda
wiadomości
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)