Ekonomiści nazwali Fundusz Przeciwdziałania COVID-19 prywatnym eldorado premiera Mateusza Morawieckiego. Zasilają go różne źródła – tylko w grudniu ubiegłego roku wpłacono do niego np. 14,2 mld zł. Jak wskazuje resort finansów, środki te pochodziły z m.in. z "naturalnych oszczędności w innych częściach budżetowych, w tym z niepodzielonych rezerw celowych oraz w związku z niższym zapotrzebowaniem na finansowanie uzupełniające FUS".
W tym roku z funduszu zaplanowano wydatki na poziomie 28,2 mld zł, ale to już szacunki nieaktualne. Sytuacja się zmieniła i "obecnie procedowana jest modyfikacja przedmiotowego planu. Plan może również podlegać dalszym zmianom" – czytamy w komunikacie przesłanym do nas przez Kancelarię Premiera.
Budżet grubymi nićmi fastrygowany
O jaką kwotę wzrosną wydatki z funduszu, który jest poza kontrolą parlamentu? Tego już nie napisano. Jeśli rząd nie znowelizuje teraz budżetu – a zdaniem ekonomistów nie ma na to szans – PiS może poprzez FPC-19 zadłużyć nas na kolejne dziesiątki miliardów.
- Nie wiadomo, ile będzie środków wydanych poza budżetem, ale spodziewam, że do obecnych już prawie 300 mld zł może przybyć w tym roku kolejnych kilkadziesiąt – mówi Paweł Wojciechowski, b. minister finansów, prof. Wszechnicy Polskiej i doradca gospodarczy Szymona Hołowni.
Dodaje, że wielkość zadłużania poza budżetem będzie zależała zarówno od kolejnych obietnic premiera, jak i nowelizacji budżetu, którą rząd powinien przeprowadzić jak najszybciej.
- Jeśli nie będzie nowelizacji, to, zakładając dotychczasowe tempo obietnic premiera dotyczące wydatków bez pokrycia w ustawie budżetowej w ostatnich sześciu tygodniach, zadłużenie poprzez fundusze pozabudżetowe może spuchnąć nawet o 100 mld zł w tym roku – szacuje prof. Wojciechowski.
Ekonomista przypomina, że wiele wydatków związanych z poprawkami do ustaw podatkowych, tarczą antyinflacyjną, Polskim Ładem, wyższą waloryzacją emerytur i rent, czy tzw. 14. emeryturą nie zostało uwzględnionych w budżecie na ten rok.
- Nie wiadomo, w jakim stopniu te obietnice będzie rząd chciał wprowadzić do budżetu, a które do funduszy pozabudżetowych, w tym zwłaszcza Funduszu Przeciwdziałania COVID-19 – zastanawia się nasz rozmówca. Ale dodaje, nowelizacja budżetu to zawsze ryzyko rozmaitych żądań.
Jako przykład podaje zarobki budżetówki, która ma zapisaną w budżecie na ten rok 4,4 proc. podwyżkę. Wskaźnik ten wynikał z błędnego założenia, że inflacja z tym roku wyniesie 3,3 proc. - Lepiej więc będzie korzystać z wehikułu wydatkowego stworzonego właśnie po to, aby pomijać demokratyczną kontrolę społeczną nad wydatkami państwa – uważa prof. Wojciechowski.
Nowelizacja budżetu to ryzyko polityczne
Również zdaniem prof. Stanisława Gomułki, byłego wiceministra finansów, współtwórcy reformy Balcerowicza i głównego ekonomisty BCC, nowelizacja budżetu, w którym żaden istotny wskaźnik makroekonomiczny nie pokrywa się już z rzeczywistością, byłaby dla rządu bardzo kosztowna politycznie.
– Jeśli PiS zdecyduje się na nowelizację budżetu, to będzie to najwcześniej w połowie roku, na pewno nie teraz – uważa prof. Gomułka. I dodaje, że nowelizowanie budżetu teraz pociąga też za sobą bardzo wysokie ryzyko błędu, ponieważ wiele danych makroekonomicznych może się zmienić.
– Rząd tak naprawdę nie ma dziś wiedzy, jak będą wyglądały jego przychody i wydatki na ten rok – przekonuje prof. Gomułka.
Wysoka inflacja na krótką metę pomaga rządowi, gdyż daje wyższe wpływy z podatków. Z kolei wyższe wynagrodzenia, spowodowane inflacją, to z kolei większe wpływy do ZUS, ale to działanie krótkofalowe. Na dłuższą metę wysoka inflacja uderzy bowiem w budżet państwa oraz elektorat PiS-u, czyli emerytów, którym trzeba będzie rewaloryzować świadczenia, jak ma to miejsce obecnie.
- Rząd nie wie, jakie będą w tym roku wpływy podatkowe w związku z bałaganem, który wprowadził Polski Ład. Nie wiadomo, ile dodatkowo trzeba będzie wydać publicznych pieniędzy na pomoc humanitarną dla Ukraińców, jeśli wybuchnie wojna i będziemy musieli przyjąć u nas uchodźców – wylicza ekonomista. I podkreśla: - Nie będą chcieli nowelizować budżetu, aż te wszystkie sprawy się nie powyjaśniają.
Również zdaniem prof. Gomułki takie wyczekiwanie na to, co się stanie, oznacza, że rząd PiS sięgnie chętnie po środki z Funduszu Przeciwdziałania COVID-19. Tym bardziej że emisja obligacji przez BGK, która zasila w głównej mierze Fundusz, to zdaniem prof. Gomułki małe ryzyko przy obecnym składzie Rady Polityki Pieniężnej i przychylnym PiS-owi nadzorze Narodowego Banku Polskiego.
- W razie komplikacji, NBP skupi te obligacje. Bank centralny na żądanie PiS będzie interweniować na rynku, by nie doszło do "wybuchu" po stronie kosztów obsługi – uważa ekonomista.
Jak podkreśla prof. Gomułka, fakt, że rząd zadłuży Polskę poza budżetem, nie wpłynie na naszą sytuację. Komisja Europejska i tak uwzględni to zadłużenie.
- O tym, jak wyglądają naprawdę finanse publiczne państwa, dowiemy się więc dopiero w kwietniu, kiedy Polska prześle do KE sprawozdanie roczne – kwituje krótko ekonomista.