GAG
/ 89.174.122.* / 2008-09-25 14:59
Wypadałoby wiedzieć trochę więcej na temat tego "połączenia" z 1998 roku zanim się napisze podobne rzeczy.
Chrysler jest od dawna spółką giełdową, w której największy akcjonariusz - Kerkorian - miał raptem 10% wszystkich aukcji. W roku 1998 koncern był na szczycie prosperity, z kilkudziesięcioma miliardami dolarów rezerw w gotówce i ... brakiem pomysłów na dalszy rozwój. W tych warunkach przypałętał (nie można inaczej powiedzieć) się dużo mniejszy Mercedes (według wycen giełdowych 3:1) i zaczął mamić inwestorów oraz zarząd Chryslera wizją fuzji ("merge"). Transakcję sfinalizowano za cenę podwyżki wartości akcji i tłustych premii dla zarządu. Okrągły rok trwały podchody pod Roberta Eatona, żeby ten zrzekł się fotela prezesa na rzecz Jurgena Schrempa. Kiedy się to wreszcie stało, Mercedes na dobre wlazł do zdrowego Chryslera, wyssał firmę z gotówki, zlikwidował markę Plymouth, zamknął kilkanaście fabryk nie inwestując przez lata grosza z własnej kieszeni i na końcu wyniósł się w niesławie.
Paskudna firma, zarozumiały management. Po "fuzji" w 1998 r. z Chryslera zwolniło się lub zostało zwolnionych kilkanaście tysięcy osób, głównie kadry technicznej i managementu średniego szczebla.
Przez kilkadziesiąt lat istnienia Chryslera praktykowano z dobrym skutkiem pewien ciekawy zwyczaj. Jeśli murzyn na taśmie widział, że jakiś idiotyzm w konstrukcji podzespołu i/lub sposobie montażu auta, to szedł z tym do swojego managera mówiąc mu co jest źle i sugerując jak to zmienić na lepsze. Za to w Chryslerze były zawsze wyrazy uznania i pieniądze. Gdy nastali Niemcy, murzyn wytykający błędy był niemile widziany, podobnie jak każdy, kto nie podzielał entuzjazmu nowego zarządu.