Jeśli mam jedno dziecko i dochód > 85,528 tys. złotych (co przy 2 osobach pracujących nie jest żadnym problemem) to będę za to przez państwo ukarany i więcej dorzucę się do budżetu. W tej sytuacji ulga prorodzinna pozostaje FIKCJĄ.
Państwo NIGDY mnie nie zachęci taką polityką do spłodzenia kolejnych dzieci - nie rzucę się na taką "ogromną" ulgę, która nie wystarczy na rozszerzony pakiet szczepień dla 1 dziecka. Nie mam takich niskich motywacji.
Z kolei dla rodziny wielodzietnej, a tym samym (statystycznie) uboższej (bo zwykle matka siedzi w domu z dziećmi - nie stać jej na żłobek/przedszkole dla tylu dzieci jednocześnie) taka ulga to również FIKCJA. Od czego bowiem będzie taka rodzina odliczać ulgę, gdy przy niskich dochodach podatek będzie za mały, by od niego coś odciągnąć.
I tym cudownym sposobem państwo zarobi na tak zmodyfikowanych ulgach. Niby będzie lepiej (bo większe ulgi), a w praktyce - gorzej.
Czy ja tak wiele od państwa oczekuję? Problemy ze żłobkiem, problemy z przedszkolem, żadnych realnych udogodnień dla rodziców (o becikowym przez grzeczność nie wspomnę, bo to na kilkanaście paczek pieluch wystarczy). Nie żebym był za jakimś megasocjalem, ale np. u naszych południowych sąsiadów urlopy wychowawcze (3-letnie) są płatne (może nie 100%, ale na życie wystarcza, zwłaszcza gdy ojciec pracuje). A u nas tylko dużo się gada o wspieraniu rodzin, a g... z tego wychodzi.