Jestem żoną żołnierza, który ponad 2 lata był na misji pokojowej ONZ. Tak miał wybór mógł nie wyjechać, mógł zostać w wojsku i przez 2 lata latać ze szczoteczką i czyścić kible. Stwierdził, że skoro już dane mu było nosić mundur, chce się do czegoś przydać. Wyjechał na misję pokojową ONZ. Podkreślam misję pokojową, do byłej Jugosławii. Tak dostawał kasę. Pomagał w przewożeniu dzieci do szkoły. Pilnował, aby ludzie nie "powyrzynali" się do reszty. Był przy przekazywaniu zmarłych, między złowrogimi obozami. Widział wiele. Ale to tylko my: on i jego rodzina wiemy jak to się odbiło na naszych psychikach. Kilkanaście lat temu nie wiedziałam, że jest coś takiego jak Syndrom Stresu pourazowego i że można się z tym zgłosić do lekarza. Radziliśmy sobie sami. Wiem, że jeśli wtedy by nam ktoś pomógł ogarnąć tą sytuacje może nasze życie potoczyło by się inaczej. Do tej pory zostały problemy zdrowotne na ciele i psychice. I dlatego cieszę się bardzo, że wreszcie ktoś o takich ludziach jak mój mąż pomyślał. Nie mówię, że musimy korzystać ze wszystkich przywilejów, ale pomoc u specjalisty, który wie o co chodzi i wie przez co człowiek po pobycie na wojnie przeżywa ułatwi życie.