Analityk HRE Investments Bartosz Turek powołuje się na dane NBP, z których wynika, że w Gdańsku, Gdyni, Krakowie, Łodzi, Poznaniu, Warszawie i Wrocławiu w IV kwartale 2020 roku przeciętna cena transakcyjna lokalu od dewelopera była o 7,5 proc. wyższa niż rok wcześniej, a w przypadku mieszkań używanych wzrost cen wyniósł 5,6 proc.
Zauważa też, że tzw. indeks hedoniczny (ceny płacone za mieszkania używane korygowane o jakość sprzedawanych lokali) dla 7 największych rynków wzrósł w ciągu roku mniej więcej o tyle, o ile wzrosła średnia tych lokali, czyli o 5,6 proc.
Wskazuje też, że za mieszkania używane na 7 największych rynkach trzeba było w IV kwartale płacić o 1,8 proc. mniej niż w trzecim. Dodaje, że na 16 rynków, które bada NBP, na 7 zanotowano spadki, a w 9 wzrosty "indeksu badającego zmiany cen pomiędzy kwartałami czwartym i trzecim".
- O ile nie dojdzie do eskalacji problemów związanych z epidemią, to przeważać będą argumenty za wzrostami cen mieszkań - przekonuje Turek.
Analityk zauważa, że tylko w styczniu mieliśmy do czynienia z 18-proc. wzrostem popytu na kredyty mieszkaniowe (dane BIK) i około 10-proc. wzrostem zainteresowania mieszkaniami w dużych miastach (dane z wyszukiwarki Google).
Turek twierdzi też, że wciąż niemal nieoprocentowane lokaty powodują, że wiele osób chce kupować mieszkania na wynajem, a stosunkowo dobra sytuacja na rynku pracy, w powiązaniu z najtańszymi kredytami w historii sprawia, że Polacy chętnie zaciągają kredyty mieszkaniowe.
Z raportu wynika, że niemal rekordowa jest różnica pomiędzy ceną oczekiwaną przez sprzedających i faktycznie płaconą przez kupujących. "W czwartym kwartale na 7 największych rynkach Polacy faktycznie płacili bowiem za metr mieszkania ponad 8,3 tys. zł, podczas gdy sprzedający oczekiwali aż 9,7 tys. zł. Mamy więc około 1,4 tys. złotych „rozjazdu”.
Może on wynikać z tego, że w ofercie jest dużo mieszkań w standardzie wyższym, niż chcieliby kupić nabywcy lub część sprzedających ma nierealne oczekiwania cenowe - czytamy w raporcie pisze HRE Investments.