- Polacy są przekonani, że należy im się poziom życia jak na zachodzie Europy. Chcemy te aspiracje zaspokoić - mówił o Polskim Ładzie Jarosław Kaczyński, przedstawiając jego główne punkty. Rząd obiecał m.in. większą kwotę wolną od podatku, dopłaty do mieszkań, emerytury bez podatku czy zwiększone wydatki na ochronę zdrowia.
Ekonomiści zwracają uwagę na to, że zmiany zaproponowane w ramach Polskiego Ładu przyniosą silniejszy wzrost inflacji, a i tak już od dawna ceny w Polsce rosną najszybciej w Unii Europejskiej.
"Nowy program wygeneruje duży impuls popytowy. Z drugiej strony obawiamy się negatywnego wpływu na skłonność do inwestowania. To utrwalenie proinflacyjnej struktury wzrostu PKB w Polsce" - ostrzegają eksperci Banku ING. Innymi słowy, trzeba się liczyć z dalszym wzrostem cen.
Gdy rząd wylicza, o ile mogą wzrosnąć dochody rodzin, pomija dane dotyczące tego, jak w związku z inflacją zwiększają się ich wydatki. A te w perspektywie dekady, na jaką rozpisany jest Polski Ład, mogą wzrosnąć o kilkadziesiąt procent. Tak było przez ostatnie 10 lat.
Wydatki Polaków systematycznie rosną
Z danych GUS wynika, że od 2011 roku przeciętne miesięczne wydatki na jedną osobę w gospodarstwie domowym wzrosły z 991 zł do prawie 1232 zł. Różnica to 241 zł, czyli prawie 25 proc.
Wydatki systematycznie rosną, choć w 2020 roku widać było wyraźniejszą korektę. W marcu sięgnęły 1260 zł, po czym spadły o około 30 zł. Nie wynikało to jednak ze spadku cen, lecz zamrożenia gospodarki i wynikającej z tego nieco mniejszej konsumpcji.
Urzędnicy nie dysponują jeszcze nowszymi statystykami, ale można się spodziewać, że w związku z opanowaniem trzeciej fali COVID-19 i zakończeniem lockdownu nastąpi wyraźny skok.
Gdyby przełożyć te dane na rodzinę w modelu 2+1 (rodzice z jednym dzieckiem), miesięczne wydatki takiego trzyosobowego gospodarstwa domowego w porównaniu z początkiem 2011 rok są większe o około 720 zł. I byłyby odpowiednio większe wraz z kolejnymi dziećmi.
Żywność dominuje w domowym budżecie
GUS co kwartał prezentuje wydatki w podziale na główne kategorie odnoszące się do żywności, kosztów mieszkania, energii i transportu (m.in. paliw). Najszybciej rosną te pierwsze. Stanowią też największą część budżetów domowych (około 27 proc.).
Na jedzenie statystyczny Kowalski wydaje miesięcznie 331 zł - o 81 zł (35 proc.) więcej niż 10 lat wcześniej. Na poniższej grafice (po uruchomieniu animacji) widać, że wydatki rosły wraz z cenami w latach 2010-2013, po czym do 2016 roku były na zbliżonym poziomie. Ostatnie lata upłynęły na zdecydowanym przyspieszeniu.
Dość charakterystycznie zmieniają się wydatki na transport (głównie związane z kosztami tankowania). Ich poziom korelował z cenami ropy naftowej na światowych giełdach. W związku z pandemią i mniejszą mobilnością społeczeństwa w 2020 roku wydatki spadły - w okolice 112 zł na miesiąc. A to i tak o blisko 17 proc. więcej niż dekadę wcześniej. Natomiast w szczycie (na początku 2019 roku) sięgały 126 zł.
Po około 30 zł na głowę zwiększyły się wydatki Polaków związane z mieszkaniem. Wynoszą około 228 zł. Niewiele różnią się za to wydatki związane z samymi nośnikami energii takimi jak prąd czy gaz (około 4 zł różnicy na osobę). Choć warto zaznaczyć, że najnowsze dane GUS nie obejmują jeszcze podwyżek opłat, które miały miejsce na początku tego roku. Miesięczny wydatek w tym przypadku to około 123 zł.
W tym roku kolejne kilkadziesiąt złotych
Ostatnie dane GUS wskazują, że przeciętne miesięczne wydatki na osobę wynoszą 1232 zł. W związku z tym, że co do zasady zmieniają się tak jak inflacja, można szacować, że w tym roku wydatki Kowalskiego na miesiąc wzrosną od 37 do 60 zł.
Ten bardziej optymistyczny wariant zakłada wzrost wydatków na poziomie 3 proc., czyli poziomu inflacji, który najchętniej widziałby minister finansów Tadeusz Kościński.
- Kibicujemy, by inflacja zeszła zgodnie z naszymi prognozami do około 3-3,5 proc. w tym roku. W przyszłym roku do około 3 proc. A za dwa lata około 2,5 proc. - mówił w czwartek szef resortu finansów.
Jednak obecnie ceny rosną w tempie 4,3 proc. (według GUS), a europejscy urzędnicy wyliczyli inflację w kwietniu nawet na 5,1 proc. Jeśli przyjąć tę drugą wersję, to wzrost miesięcznych wydatków byłby właśnie na poziomie około 60 zł.